10 x 200 – po topie polskich piosenek na Screenagers

 

O wadach i zaletach uzdrawiania muzycznego dyskursu w Polsce.

Znamy już pełen ranking dwustu polskich piosenek wszech czasów na Screenagers. Skoro jej twórcy zachęcają na stronie głównej do czytania i komentowania, to pozwolę sobie spisać garść uwag, które wynikły z mojej lektury całego artykułu.

1. Że się powtórzę – publikacja ta ma ogromne znaczenie dla rozwoju polskiego dyskursu muzycznego. Wcale nie dlatego, że coś zaczyna – bo powstała raczej jako odpowiedź na coraz większe zainteresowanie krajową muzyką w kręgach alternatywnych. I również nie dlatego, że jest czymś definitywnym, ostatecznym – bo takie zestawienia zwyczajnie nie mają szans na wyczerpanie tematu. Ja na przykład wcale nie uważam tych dwustu piosenek ani za najlepsze, ani za najważniejsze w dziejach rodzimej fonografii. Ale chyba nigdy dotąd nikt tak obszernie, z wykorzystaniem tak wielkiej wiedzy i z taką elegancją (mimo nieuniknionego grzechu pewnej skrótowości i slangowości, teksty są przystępne dla każdego czytelnika) nie przybliżył tak szerokiego spektrum stylistycznego polskiej muzyki. Owo międzygatunkowe bogactwo i pozbawiona uprzedzeń systematyka pozostają niepodważalnym atutem tego podsumowania. Brawa dla Screenagers za pracowitość, ale sądzę, że pod przewodnią tezą ich rankingu z chęcią podpisałaby się lwia część naszej blogosfery. A właściwie to wszyscy słuchacze z otwartymi głowami, wartościujący muzykę, nazwijmy to "wszerz" (według jakości samych kompozycji i aranżacji), a nie "wzdłuż" (według przynależności wykonawcy do jasno określonych nurtów, podpiętych pod ideologię, reprezentujących konkretne brzmienie, formę ekspresji itd.).

2. A jednak przez długi czas miałem poważne wątpliwości co do faktycznych kryteriów, jakimi kierowali się głosujący. I ostatecznie zaryzykuję taką interpretację: mimo zapewnień, że wybierano kawałki, które po prostu sprawiały redaktorom największą frajdę przy kolejnych odsłuchach, w istocie Screenagers dokonali tu (świadomie bądź nie) czegoś trochę innego, niż syntezy najlepszych singli (a więc utworów przebojowych, radiowych, chwytliwych). Również zawartą we wstępie deklarację o poszukiwaniu najwybitniejszych przykładów na skuteczne "rozegranie kompozycji w czterech minutach i trzydziestu sekundach" należy potraktować z przymrużeniem oka, bo stosując takąż definicję dobrej piosenki, to znalazło się w tej dwusetce sporo średniaków, a i pominięto wiele fantastycznych przejawów takiej piosenkowej kreatywności ("piosenka jako małe dzieło sztuki") – ba, czasami lepsze kompozycyjnie numery znalazły się w podpowiedziach do głównej setki (fajny pomysł podpatrzony w rankingu singli lat dziewięćdziesiątych na Pitchforku), niż w obrębie samej listy. Więc czymże w końcu jest ta publikacja Screenagers? Cóż, uważam, że wcale nie rankingiem najlepszych piosenek – to tylko sprawny kamuflaż. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z czymś może i ciekawszym (nie mnie to oceniać) – a mianowicie rodzajem przeglądu polskiej popkultury powojennej pisanym przez pryzmat piosenki jako medium.

3. Co ważne – w zestawieniu Screenagers piosenki nie tylko zostały osadzone w pewnej siatce uwarunkowań społeczno-politycznych, ale i stanowią jakby wehikuł dla konsekwentnego wizjonerstwa stylistycznego wiodących artystów. Dominuje zasada wielkich postaci zmieniających bieg kultury – również i w takim mikroświecie, za jaki uznalibyśmy dzieje polskiej piosenki. W tym miejscu warto powiedzieć wprost, czyj duch unosi się nad takim sposobem komentowania poszczególnych kawałków. Chociaż z samego źródła wiem, że pomysłodawcą i koordynatorem całego przedsięwzięcia był naczelny portalu Kuba Ambrożewski, to po przeczytaniu uzasadnień nie mogę opędzić się od wrażenia, że największy (bardziej lub mniej bezpośredni) wpływ na ich kształt miał Paweł Sajewicz. To, jak Paweł pisał, nadal i pisze i prawdopodobnie dalej będzie pisał o muzyce – czy w szczegółowym opracowaniu dotyczącym rozmaitych tendencji w zachodniej muzyce lat siedemdziesiątych, czy w eseju poświęconym specyfice popularnej muzyki brazylijskiej, czy wreszcie o Marku Grechucie, Marku Jackowskim lub Johnie Porterze – stanowi dla polskiej krytyki zupełnie nowy, bezprecedensowy etap, w którym zacięcie antropologiczne spotyka uwielbienie dla autorskiego języka muzyków-wizjonerów. To poważna metoda badawcza, aspirująca do traktowania popu niezwykle serio, wręcz na równi z literaturą, teatrem, kinem czy sztukami plastycznymi... Dla mnie chyba aż zbyt poważna i zbytnio koncentrująca się na elementach wyrazistego, indywidualnego rysu muzycznego, niż zawartości/konstrukcji poszczególnych utworów. Ale fascynuje mnie, że chociaż sam po wielu latach skłonności do formalnych eksperymentów obecnie najchętniej hołdowałbym w pisaniu o muzyce czemuś, co określiłbym umownie mianem "stylu zerowego" (analityczna, acz komunikatywna próba wskazania ważnych fragmentów utworu bez uruchamiania żadnych kontekstów zewnętrznych), to z przyjemnością obserwuję sprawność syntez, jakich dokonuje czołowy recenzent Screenagers – a w jego ślady idą powoli inne koleżanki i koledzy. Mówiąc wprost: konceptualnie stoję po drugiej stronie barykady, bo jestem przeciwny takiemu pisaniu o muzyce, ale podziwiam jego spójność i nowatorstwo na naszym podwórku. Jest to też świetny patent na objaśnianie muzyki rozrywkowej ludziom nieszczególnie zainteresowanym samym słuchaniem muzyki pozbawionej backgroundu – czy też ludziom, nazwijmy to grzecznie, przeciętnie muzykalnym. Z mojego punktu widzenia ma to mnóstwo wad i wykoślawia samo sedno fenomenu muzyki (podkreślałem to wiele razy), ale imponuje mi przejrzystość takiej formuły, no i czyta się to znakomicie.

4. Na tej samej zasadzie zachwyciłem się komentarzem do miejsca pierwszego (Andrzej Zaucha, "Byłaś serca biciem") w wykonaniu Marty Słomki i Kamila Bałuka. Nigdy nie szalałem specjalnie za tym kawałkiem, choć bardzo go lubię i cenię – gdybym układał analogiczną własną listę, to przypuszczalnie trafiłby do drugiej setki. Ale tragiczny przypadek Zauchy został przez Martę i Kamila nakreślony z takim czuciem i tak pięknym językiem, że pomyślałem sobie – okej, jeśli otwarcie i demonstracyjnie pokazujemy, że nad samą oderwaną od kontekstu piosenkę stawiamy barwne losy artysty wpisane w trudne realia PRL, to ja to kupuję, bo historia Zauchy była pod tym względem na całej liście bodaj najciekawsza. A swoją drogą "Byłaś serca biciem" to wybór piekielnie przebiegły – w gruncie rzeczy równie odważny i przełomowy, co asekurancki. Tak, wiem, że kolejność wyłoniono w głosowaniu, ale mówię z pozycji obserwatora pewnej tezy, którą Screenagers tu stawiają – jak to mawiają po kiepsko zagranych, ale zwycięskich meczach – wynik pójdzie w świat, o stylu nikt nie będzie pamiętał. "Stan Pogody" Anny Jurksztowicz (miejsce drugie rankingu) o wiele lepiej nadawałby się do spuentowania narracji przewijającej się przez wszystkie komentarze od miejsca dwusetnego. To nie tylko obiektywnie najbardziej wyrafinowany kompozycyjnie przebój w historii Polski (kształceni muzycy miewają problemy z rozpisaniem przebiegu tego boskiego instrumentalnego lejtmotywu – wielu poległo), ale też piosenka śpiewana przez kobietę z jazzowym zapleczem i ułożona przez genialnego, akademickiego kompozytora dzieł partyturowych i filmowych – a przy tym populistycznie nośna, znana, kojarzona, hiciarska. Idealne połączenie! A jednak "Byłaś serca biciem" – mimo, że również nominalnie utwór synth-popowy i anty-rockistowski – to typ bezpieczniejszy i owocujący lepszą masową recepcją listy Screenagers. Zauważmy, że w komentarzach co bardziej konserwatywnego, gitarocentrycznego betonu, zawiedzionego brakiem nagrań grupy Dżem i psioczącego na Papa Dance, miejsce drugie i w ogóle obecność na liście Anny Jurksztowicz zbiera bęcki, a triumfator – głównie pochwały. No tak, Dżamble znajdziemy w "Encyklopedii Polskiego Rocka" Jana Skaradzińskiego i Leszka Gnoińskiego – a tandetnej Jurksztowicz już nie. Skoro jednak celem publikacji było wyjście poza poptymistyczną niszę blogosfery, to Zaucha nadawał się do jego realizacji lepiej i wizerunkowo wyjdzie to serwisowi na dobre.

5. W artykule Jacka Świądra dla "Gazety Wyborczej" Paweł Sajewicz porównał obalanie rockistowskiego kanonu w omawianym podsumowaniu Screenagers do ideologicznej walki Rafała Księżyka i Henryka Palczewskiego z gustem wypromowanym niegdyś u nas przez prezenterów radiowej Trójki, Piotra Kaczkowskiego i Marka Niedźwieckiego. Chciałbym zauważyć, że to porównanie dość nietrafione. Obawiam się, że bliżej byłoby takiemu Niedźwieckiemu do tych dwustu polskich piosenek, niż Księżykowi czy Palczewskiemu (polecam zdanie "W kółko puszczali Boney M., Africa Simon i Marylę Rodowicz").

6. Z kolei Jakub Żulczyk we "Wprost" pochwalił listę, chociaż pomylił wykonawczynię piosenki "Czas nas uczy pogody" (nie Krystyna Prońko, a Grażyna Łobaszewska). Aczkolwiek dla mnie zabawniejsze jest to, że dwa akapity niżej obśmiał muzyczne próby Agnieszki Maciąg, której "Zatrzymaj czas" wylądowało u Screenagers na miejscu 36. To się nazywa konsekwencja.

7. Parę dni temu didżejowałem na weselu kumpla, kiedy około drugiej w nocy podszedł do mnie nieźle już wstawiony gość i zapytał z szelmowskim uśmiechem: "panie didżej, czy zhańbimy tę imprezę odrobiną disco-polo?". Ciekawe, czy podobne pytanie zadali sobie ludzie ze Screenagers odnośnie swojego polskiego topu. Żaden ze mnie ekspert w temacie, ale osobiście chętnie zobaczyłbym w tej dwusetce choć jednego, symbolicznego reprezentanta tego jakże ważnego dla krajowej popkultury genre. A jak wieść gminna niesie, redaktor Iwański to ponoć wytrawny znawca tej estetyki.

8. Właśnie, tenże sam redaktor w komentarzu do piosenki "Posłuchaj mnie spokojnie" Zbigniewa Wodeckiego z wielką egzaltacją określił album Zbiga z 1976 roku mianem być może najlepszej polskiej płyty wszech czasów i "Świętym Graalem" polskiej muzy. Też lubię tę płytę, ale mam wrażenie, że to optyka z 2007 roku. Od tamtej pory Macio Moretti zdołał chyba zarazić tą zajawką z połowę polskiej sceny alternatywnej i w efekcie każdy, kto choć trochę ją śledzi (wywiady, różne publikacje), został co najmniej uświadomiony w temacie, a może i sam się nawrócił.

9. Jeszcze z czepiactwa, to przy całym szacunku dla ogromu transgresywnej wiedzy o polskiej muzyce i popkulturze, nadal słabym punktem redakcji Screenagers jest hip-hop. W przypadku takiego artykułu to sprawa o tyle ważna, że polski rap to zjawisko bardzo charakterystyczne, osobne i w pewnym momencie – na przełomie wieków – niesamowicie prężne medialnie. Nie tylko dlatego wypadałoby dać w dwusetce dwukrotnie więcej rapowych kawałków i okrasić je wnikliwszymi opisami, ale też z takiej przyczyny, że za burtę wypadło mnóstwo rewelacyjnych utworów z tego rozdania – moim zdaniem niesłusznie.

10. A na koniec refleksja może i smutna, ale znowu prawdziwa do bólu. Zawrzało trochę w internecie po tym podsumowaniu polskich piosenek na Screenagers: mogliśmy się o cośtam pokłócić, z czymśtam zgodzić, coś przestudiować, przemyśleć – ale przynajmniej na cywilizowanych zasadach, bez automatycznej dyskryminacji niektórych gatunków i z nadzieją na uzdrowienie muzycznego dyskursu w Polsce. Tymczasem obawiam się, że za parę dni opadnie kurz po bitwie, a przy Myśliwieckiej 3/5/7 znowu pojawi się Piotr Baron i swoim matowym głosem, jakby "na helu", zaprosi na serię blues-rockowych nudziarstw w ramach swojej autorskiej audycji pod tytułem "Trzy wymiary gitary". I wszystko wróci do normy, bo pewnych rzeczy nie da się w tym kraju wykorzenić, choćbyśmy stawali na głowie. Obym się mylił.
(T-Mobile Music, 2012)