Aram zam zam

 

Kontynuacja wątku o piosenkach, które za nic nie chcą się odczepić.

To było jakoś w lipcu, a może w sierpniu zeszłego roku. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie robiłem zakupy w spożywczaku jednej z największych warszawskich galerii handlowych. Podszedłem do półki z sokami. Obok stały dwie dziewczynki. Jeszcze nie kobiety, choć już nie berbecie. Coś na przecięciu – ja wiem, dziesięć, maks dwanaście lat... Wpatrywały się w bogatą ofertę owocowych napojów, najwyraźniej szukając jakiegoś smaku lub marki, która nie była zbytnio wyeksponowana. Jedna z dziewczynek nuciła pod nosem urywaną, rytmiczną frazę: "a-ram-zam-zam... a-ram-zam-zam...". Brzmiało to jak fragment dziecinnej wyliczanki z cyklu "ene due rike fake" i tym podobnych. Ale było przy tym podejrzanie chwytliwe. Do tego stopnia, że przez resztę roku chodziło mi po głowie. To była mała obsesja. Moja współdomowniczka musiała zaakceptować, że w każdej chwili mogę niespodziewanie rzucić: "a-ram-zam-zam... a-ram-zam-zam...", bez żadnego kontekstu dla sytuacji. W tym sensie był to dla mnie jeden z najmocniejszych hooków ostatnich lat. I aż do grudnia byłem przekonany, że jego autorką jest, zapewne zupełnie nieświadomie, dziewczynka, na którą przypadkiem trafiłem w sklepie.

Dopiero jakieś trzy tygodnie temu coś mnie natchnęło, żeby wstukać "a ram zam zam" w wyszukiwarkę internetową. Kompozytorski geniusz napotkanej dziewczynki przebierającej w sokach nagle prysł niczym mydlana bańka. Ale fascynacja tematem nie ustała. Ewentualnie przeobraziła się z fascynacji abstrakcyjnej w bardziej sprecyzowaną, sformalizowaną. Oraz w zdziwienie. Okazało się bowiem, iż "Aram zam zam" to tytuł mega przeboju rosyjskiego projektu Discoteka Avariya z 2009 roku. Kawałek zaliczył ponad sześć milionów odtworzeń na YouTube – więc podejrzewam, że za Bugiem była to rzecz o sporej doniosłości popkulturowej. Ponieważ nie śledzę tamtejszego rynku muzycznego – a i ewentualne polskie kanały informacyjne zdolne przemycić takie kuriozum omijam szerokim łukiem – to zjawisko poznałem z dwuletnim opóźnieniem. Ale było co badać. Utwór, który można uznać za prawdziwego "multasa" post-radzieckiej sceny, to trochę taka "Macarena" pisana cyrylicą, podbarwiona arabską nutą i przaśnym, kanciastym rapem. Odmóżdżające, wieśniackie, słoma z butów i białe skarpetki plus klapki do garnituru – tak, z pewnością. Ale skala zaraźliwości refrenu jest dość poważna, co potwierdzą wszyscy, którym prezentowałem ten klasyczny "novelty song". Zresztą sami posłuchajcie:

Google'owałem dalej, w oczekiwaniu na kolejne szlagiery firmowane nazwą Discoteka Avariya. Niestety – w pozostałych sprawdzonych singlach prymitywizm i tandeta dość wyraźnie górowały nad chwytliwością. Trudno się mówi. Na pocieszenie upolowałem jednak coś jeszcze. Wyskoczyła mi dość surrealistyczna przeróbka "Aram zam zam" z jakiejś psychodelicznej kreskówki. Jakość z kategorii meta-meta – nie dość, że samo "Aram zam zam" każe się stuknąć w głowę, to na dodatek ten cover, o dziwo muzycznie przerastający wersję rosyjską. Dlaczego? Bo dzieje się w nim coś totalnie pogiętego w warstwie harmonicznej. Chodzi mi o wstęp na akordeon i głos. Mamy ewidentne dysonanse między podkładem i linią wokalną, ale z jakiegoś powodu to mi nie zgrzyta, a raczej imponuje. Ponieważ moja znikoma wiedza z zakresu muzycznej teorii i ubogi język opisu nie wystarczają, by to coś sensownie uchwycić, o pomoc zgłosiłem się do kolegi, znacznie bardziej zaawansowanego w temacie. Na szybko stwierdził on, że: "Tak na gołe ucho, to wokal i cyja są w innych tonacjach. Chyba w różnych trybach? Albo jeden krzyżyk/bemol na kole kwartowym/kwintowym od siebie". O, proszę – nawet jemu sprawa nastręczyła trudności. A gość się zna! Może ktoś z czytelników jaśniej to rozwikła:

Czas na finał śledztwa – niestety brutalnie sprowadzający moje "odkrycie" na ziemię. Bowiem jak donosi Wikipedia, "Aram Sam Sam" to tradycyjna dziecięca przyśpiewka wywodząca się z Maroko, która doczekała się nieskończonej ilości wersji – od amatorsko-ludowych przez dżingle i reklamówki po regularne profesjonalne opracowania. Cóż, nigdy nie jest za późno na łyk wiedzy o egzotycznych kulturach muzycznych. Ale motyw przewodni tej anegdoty pozostaje niezmienny. Mianowicie – istnieje teoria hooków wściekle zapamiętywalnych, które są jednocześnie wściekle złe. Teoria ta zakłada, że hook może z powodzeniem posiadać obie te cechy. Na chwilę obecną nie umiem zadeklarować się, czy "aram zam zam" to dobry czy zły hook. Wiem tylko, że od prawie pół roku nie było dnia, żebym go nie zanucił. Choćby i raz. Jak będzie w 2012 – zobaczymy. Ja na pewno życzę wszystkim samych radości!
(T-Mobile Music, 2012)