Czy mnie jeszcze pamiętasz?

 

Cztery lata temu Dave Longstreth, spiritus movens formacji Dirty Projectors i artysta znany z nietuzinkowych, odważnych pomysłów, przedstawił światu album "Rise Above". Była to jego autorska reinterpretacja klasycznego debiutu "Damaged" hardcore-punkowej formacji Black Flag. Ale – uwaga, uwaga – przygotowana na podstawie tego, jak Dave zapamiętał ten materiał. A ostatni raz słuchał go... piętnaście lat wcześniej. Kapitalna idea – i to wcale nie ze względu na twórcze przeróbki klasycznych (w środowisku muzyki alternatywnej) kawałków. Zresztą nigdy nie zagłębiałem się w meandry stricte muzycznej zawartości "Rise Above", ale o ile się nie mylę, to od strony kompozycyjnej Longstreth po prostu napisał je na nowo. Dość powiedzieć, że ciekawie ujętych coverów – czy może nawet całych płyt wypełnionych coverami – było już w historii wiele, natomiast w "Rise Above" najważniejsza wydaje się geneza powstania tych wersji. Nie ulega bowiem wątpliwości, że koncept Longstretha to świadomy rodzaj prowokacji, happeningu, akademickiej igraszki. Facet postanowił wykreować coś na bazie pamięci – i to tej dotyczącej doznań z ery pre-cyfrowej, analogowej. Tym bardziej skłania to do rozważań nad tym, czym jest muzyczna pamięć dziś – w czasach gdy zachodnia cywilizacja nie umie żyć bez internetu, a praktycznie wszystkie potrzebne informacje są dostępne za pomocą jednego, dwóch, trzech kliknięć.

W miniony piątek graliśmy z kolegą w taką grę, która polega na wymienianiu z pamięci pełnych tracklist słynnych albumów. Zupełnie niezobowiązująco, bez żadnego bagażu ideologicznego, bez teoretyzowania i szukania głębszego sensu – po prostu dla czystej frajdy i celem miłego spędzenia czasu między jedną, a drugą imprezą. Bez sięgania po Wikipedię – choć przecież byłaby to kwestia kilku dotknięć ekranu telefonu. Tylko żywi ludzie i to, co autentycznie zapamiętali z kilkunastu, czy wręcz z dwudziestu paru lat słuchania. Co ciekawe, tu nawet nie chodzi o same tytuły. Tytuły to zaledwie dźwięki, znaki, słowa. Można się ich owszem wykuć na pamięć i startować potem w teleturnieju, ale takie podejście traktuję w kategoriach cyrkowych popisów. Miałem w klasie kumpla, który po przeczytaniu rozdziału podręcznika pamiętał około 95% tekstu. To wystarczało, żeby zaliczał wszystko na piątki. Czy rozumiał cokolwiek z tego, co czytał i zapamiętywał? Pewien nie jestem, ale obstawiam, że kumał niewiele. A zatem z tymi tytułami to nie jest jedynie kwestia mechanicznej wyliczanki. Sztuką jest zidentyfikowanie kolejnych nagrań na omawianej płycie – skojarzenie ich tożsamości, cech szczególnych oraz sekwencji w jakiej zostały ułożone. Dla maniaków, którzy przebrnęli w życiu przez tysiące albumów, a setki z nich szczerze wielbią lub przynajmniej darzą ogromną sympatią – to znakomity test na to, co DE FACTO zostaje w głowie, gdy zostajemy pozbawieni pomocy z zewnątrz. Czy umiemy odtworzyć przebieg ukochanych płyt? Które melodie, riffy i refreny potrafimy zanucić? Zaraz, jak to leciało... A może zamiast konkretnych motywów damy radę przywołać chociaż nastrój, styl, brzmienie albo teksty kolejnych nagrań? Jak się zaczynała ta płyta? Jak się kończyła? Co było w środku? Ze środkiem zawsze jest najgorzej – utwory zlewają się w jedno. Czy w ogóle nasz mózg klasyfikuje je jako osobne byty? A może skanuje płytę segment po segmencie, z których każdy składa się z kilku tracków? Poniżej kilka zapamiętanych fragmentów piątkowej zabawy:

* * *

- Mów całe "Ok Computer"...
- Dobra. Więc tak... "Airbag", "Paranoid Android", "Homesick Alien", potem "Exit Music"...
- Zgadza się.

- I dalej jest numer którego nie kojarzę w tej chwili.
- Patetyczny snujo-rock a la U2.

- No wiesz, cała płyta taka jest...
- Nie, ale to naprawdę jest wykapane U2 – z "Achtung Baby" powiedzmy.
- Yyy...
- Chyba dość mało rozpoznawalny fragment tej płyty. Choć raczej wybitny.
- Yyy, wiem – "Let Down".

- Tak. Dalej?
- Siódme jest "Fitter Happier", ale jeszcze mi został szósty...
- O, klasyk. "Sexy Sadie". Jedna z najlepszych kompozycji tu.
- Yyy...
- No "Sexy Sadie". Duży klasyk. Słynny klip, singiel.
- Aaa, "Karma Police", boże...
- No i dalej masz z górki...
- Czyli "Electioneering", "Climbing Up the Walls", a na końcu są "No Surprises" i "Tourist".
- O nie, jeszcze między nimi został jeden kawałek. "No Suprises" jest dziesiąty, a "Tourist" dwunasty.
- Jedenasty jest... "Lucky".
- Otóż to.

* * *

- Okej, zmiana. Jedziemy z "The Queen Is Dead"...
- Proszę bardzo. "The Queen Is Dead", "Frankly Mister Shankly", "I Know It's Over"...
- Tak, na razie dobrze.

- I teraz jest taka sytuacja, że stronę B winyla otwiera "Bigmouth Strikes Again". Czyli jest szósty. Brakuje mi czwartego i piątego ze strony A. Stronę B poza siódmym numerem mogę wyrecytować – trzy ostatnie to "Vicar In a Tutu", "There Is a Light" i "Some Girls Are Bigger". Więc trzech piosenek mi brakuje razem.

- Dobra, czwarty numer... Straszne smęty. Straszliwe.
- Wiem – "Never Had No One Ever".
- Tak [śmiech]. Piąty – no nie wiem jak mam ci podpowiedzieć. Klasyczne Smiths.
- Literkę poproszę.
- C.
- Drugą?
- E.
- Trzecią?
- M...
- Ojej, przecież jeden z moich ulubionych tam, "Cemetry Gates".
- Tak. A ze strony B brakuje ci takiego folkowego kawałka.

- Nie mam pojęcia, stary.
- "The Boy With the Thorn In His Side".
- Aaaa, no tak, wiadomo...

* * *

- Podamy całe "English Settlement"?
- Proste, nawet sam podam. "Runaways", "Ball and Chain", "Senses Working Overtime", "Jason and the Argonauts", "No Thugs In Our House", "Yacht Dance"...
- Czekaj, "Yacht Dance"? Przypomnij jak to idzie?
- "In our yacht daaaaance..."
- Dobrze, już pamiętam.
- "All of a Sudden"...
- No, tu refren od razu słyszę w głowie...
- "Melt the Guns"...
- Tak samo...
- "Leisure"
- Zaraz, "Leisure" to jest to reggae?
- E, jakie masz tam reggae? To jest nowofalowy numer, żadne reggae.
- Nie mówię że od razu reggae, tylko z takim drobnym elementem, podcięciem rytmicznym tam w refrenie.
- Doobraa taam! Następne jest "It's Nearly Africa".
- Na moim podium tej płyty.
- Później "Knuckle Down".
- Za nic nie kojarzę.
- To jest właśnie reggae, powiedzmy. "Fly on the Wall". "Down In the Cockpit"...
- "Fly on the Wall" cudowne. A "Down In the Cockpit"? Co to było? Ahaaa, kuuurczeee, jaki to jest dobry numer! Mimo, że ska! Ten refren!
- No, znakomity. I końcówka wiadomo – "English Roundabout" i "Snowman".

- Oczywiście, klasyczna końcówka.

* * *

I tak dalej. Graliśmy też w "The Bends", "Nevermind", "Ten", "Bad", "Like a Virgin", What's Goin' On" czy "(What's the Story) Morning Glory", a główną atrakcją tej partyjki była epicka próba zrekonstruowania z pamięci wszystkich trzydziestu piosenek z "Białego Albumu" Beatlesów. To zadanie rozłożyliśmy sobie na jakieś dwie godziny i po wyczerpującej psychoanalizie (sięganie do najgłębszych zakamarków pamięci) dobiliśmy do liczby dwudziestu ośmiu tytułów – umknęły nam "Cry Baby Cry" i "Savoy Truffle". Być może to dlatego, że mam fatalną pamięć (zwykle nie pamiętam co robiłem wczoraj czy przedwczoraj, nie mówiąc o zeszłym tygodniu – a fakty przechowuję głównie na zasadzie "emocjonalnej" – jeśli coś mi się z nimi kojarzy, jeśli podświadomie chcę je zachować, jeśli wiążą się z nimi istotne przeżycia i tak dalej) i podobne konkursy wymagają ode mnie maksymalnego wytężenia umysłu, ale cała ta niewinna i bardzo wciągająca zabawa dla mnie prywatnie kryje pewien głębszy wymiar. Może nawet z deczka filozoficzny? Niektórzy żartują, że w średniowieczu człowiek w ciągu całego życia stykał się z taką ilością informacji, jaką dziś zawiera jedna gazeta. Przez stulecia ludzki mózg przystosowywał się do zmian cywilizacyjnych i nauczył się mechanizmów obronnych, pozwalających obecnie na selekcję informacji, które zalewają nas zewsząd każdego dnia. Rozleniwieni łatwym dostępem do internetu mamy odruch gruntownego odcedzania tego strumienia. Większość komunikatów jednym uchem/okiem wpada, a drugim wypada. Co więc zostaje? Cóż, informacja dopiero wsparta osobistym doświadczeniem staje się wiedzą. Informację trzeba "przetrawić", przeżyć, pobyć z nią w różnych okolicznościach – żeby "w nocy o północy" objawiła się jako podręczna wiedza. Polecam tę zabawę – tylko nie kantujcie – chodzi o płyty, które świetnie znacie, ale dawno z nimi nie obcowaliście. Sądzicie, że macie na ich temat od dawna ustaloną opinię? A jednak sprawdźcie co z nich tak naprawdę osadziło się, odłożyło w waszej pamięci. A potem zastanówcie się dlaczego właśnie to, a nie coś innego.
(T-Mobile Music, 2011)