Duchy muzyki

 

O martwych samplach, które ożyły jako zjawy poza czasem.

Fiński multiinstrumentalista Pekka Pohjola, akademicko wykształcony pianista i skrzypek, rockową karierę rozpoczął jeszcze jako nastolatek w roku 1970. Grywał na basie z różnymi skandynawskimi załogami, nagrywał pod własnym nazwiskiem, zaliczył też współpracę z Mike'iem Oldfieldem. Zupełnie nie znam jego dorobku – poza jednym utworem, "Sekoilu Seestyy" (angielski tytuł "The Madness Subsides"), podchodzącym z albumu "Harakka Bialoipokku" (tytuł wersji angielskiej – "B the Magpie"), wydanego w 1974 roku. Jest to miniatura zbudowana w znacznej części z płynnie zapętlonego obiegu czterech akordów elektrycznego pianina. Pojawia się coś w rodzaju mostka, potem jazzująca improwizacja gitary, a następnie puszczona samopas gitara basowa, co interesuje już nas mniej. Gdyby ktoś spytał mnie, o czym opowiada otwarcie tego kawałka, to niezależnie od angielskiego tytułu ("Szaleństwo ustępuje"?) odparłbym, że portretuje dźwiękowo nieokreśloną, zastygłą rozkosz – jakiś błogi spokój, raczej rajski niż ziemski, raczej unoszący się bezwładnie, niż podległy prawom grawitacji. Oto i ten fragment:

Meredith Monk to legenda awangardowej kompozycji i wokalistyki, której zwłaszcza fanom eksperymentów z głosem nie śmiałbym przedstawiać, bo to jak dotąd nie był teren moich zainteresowań i stawiam w tym temacie dopiero pierwsze kroki. W każdym razie debiutowała w latach sześćdziesiątych, a wklejone poniżej nagranie pochodzi z longplaya "Dolmen Music" (rok 1980). Zaczyna świst wiolonczeli – ostrożnie wibrujące wstążki pojedynczych tonów. Wydają się osamotnione, opuszczone, zapomniane. Drżą, jakby chciały podzielić się historią, której były świadkiem. Później wkracza żeński głos, w manierze klasztornej, żałobnej, opłakującej. Ale jest w tym zawodzeniu rodzaj koncentracji, wewnętrznej energii, a może i tajemnicy, cierpliwie przekazywanej od stuleci. Dołączają kolejne głosy, ale skupmy się na intro:

Kalifornijski producent David Axelrod swoje dwie pierwsze autorskie płyty "Song of Innocence" i "Songs of Experience", obie inspirowane poezją i malarstwem Williama Blake'a, wydał w 1968 i 1969 roku. Szalenie trudne do stylistycznego sklasyfikowania, eksponujące w równym stopniu wątki psychodeliczne, filmowe, popowe i fusionowe, antycypowały one z ponad dwudziestoletnim wyprzedzeniem estetykę trip-hopu i nu-jazzu. Odważna teza, ale jak inaczej skomentować ten melanż funkującej perkusji z ilustracyjnymi aranżami i jazzowym posmakiem? Niech za dowód posłuży bodaj najsłynniejszy track Axelroda, czyli "The Human Abstract" z jego drugiego albumu. Prosty motyw wyplumkany z uczniowską niezgrabnością na fortepianie kontrastuje z niepokojącym tłem orkiestry. Wkrótce motyw rozwija cały zespół, coraz głębiej nurkując w ledwo zasugerowaną na wstępie grozę. Istny thriller z lekką nutką patosu, posłuchajmy:

I wreszcie lament z prologu do piosenki "Sower of Seeds" podpisanej nazwą wykonawcy Baraka, o której nie wiem kompletnie nic. Ponoć rzecz z 1970 roku, dla mnie zapowiada duszny smutek starego Portishead – śpiew wcale nieodległy od ekspresji Beth Gibbons:

* * *

Josh Davis urodził się w 1971 roku. Po krótkiej przygodzie z soft-rockową i jazzową płytoteką rodziców na dobre wniknął w hip-hop, który, jak potem sam twierdził, wychował go niczym druga matka. Pod pseudonimem DJ Shadow zaczął na początku lat dziewięćdziesiątych publikować swoje miksy, wysamplowane z mało znanych winyli, które pasjami zbierał. Jego najsłynniejsze dzieło, "Endtroducing...." z 1996 roku, to pierwszy powszechnie ceniony longplay z instrumentalnym hip-hopem, rzecz praktycznie w całości złożona z wielopiętrowych sklejek strzępków cudzych nagrań. Głównym budulcem słynnego "Midnight In a Perfect World" są wspomniane wyżej cztery fragmenty muzyczne, uzupełnione jeszcze paroma innymi cytatami. Startujemy od czterech akordów Fina, swoje modły odprawia Meredith Monk, tak dla rytmicznego porządku wszystko za zęby chwyta bit, odzywają się cztery dźwięki z Axelroda, funkcję wiodącej linii wokalnej pełni kobieca skarga z piosenki Baraki, a około pierwszej minuty i trzydziestej sekundy rozpoznajemy wiolonczelę z utworu Monk. Posłuchajmy:

Afrojax powiedział kiedyś, że nadzieję na super oryginalne, rewolucyjne rozwiązania kompozycyjne widzi już tylko w wielowarstwowym samplowaniu, ponieważ metoda ta rodzi możliwości niedostępne świadomym działaniom człowieka na tym polu. Mózg ludzki ma swoje ograniczenia, a dzięki nałożeniu na siebie ścinków różnych uprzednio zarejestrowanych materiałów dźwiękowych powstają zestawienia zaskakujące, nieprzewidywalne, szokujące, świeże. Ja się z tą teorią w znacznej mierze zgadzam. I niewątpliwie to, jak Shadow poskładał ze sobą sample w "Midnight..." robi ogromne wrażenie na poziomie analizy czysto kompozycyjnej. Reharmonizacja plumkania fortepianiu Axelroda, kontekst harmoniczny dla wokalizy Monk, lekko fałszujący na tym tle (i przez to tak poruszający) śpiew z "Sower of Seeds" oraz generalna struktura pulsującego rytmu, misternie skonstruowanego z wielu ruchomych elementów – trudno by to było wszystko wymyślić od zera, z żywymi instrumentami w ręku, fakt.

Ale geniusz Shadowa polega także na czymś innym. Manipulując jednocześnie próbkami różnych nagrań sprzed lat, sprawił, że zmieniły one swój odcień emocjonalny. Przywołanie jakiegoś gestu, wspomnienia, przebłysku nadaje chwili niezwykle melancholijny charakter. Pętla z "Sekoilu Seestyy" ujawnia swoją nostalgię, fortepian z Axelroda łka miast przerażać, a śpiew z "Sower of Seeds" nabiera cech tęsknej opowieści, dla której modlitwa Monk jest wstępem. Poszczególne elementy ożywają i zaczynają ze sobą rozmawiać. Dzieje się coś dziwnego – słyszę, jak budzą się zjawy przeszłości i nagle czas staje się pojęciem względnym. Ciężko mi określić konkretne i precyzyjne "teraz" dla tak złożonego materiału jak "Midnight..." – czuję się raczej, jakbym uczestniczył w seansie spirytystycznym, w obrzędzie wywoływania "duchów muzyki", w którym Shadow pełni funkcję milczącego medium. I dokładnie takie samo wrażenie miałem, gdy hen dawno, w czasach (dla mnie) przedinternetowych, po raz pierwszy posłuchałem "Endtroducing....". Nie miałem pojęcia kogo sampluje Joshua Davis, nie znałem właściwych wersji tych kawałków. Ale intuicyjnie czułem, że rozgrywa się przede mną dialog przebudzonych duchów, a każdy z nich pochodzi z nieco innej czasoprzestrzeni. Dziś mogę na spokojnie porównać z jakich źródeł facet korzystał. Ale za miarę jego mistrzostwa uznaję to, że już wtedy, przy pierwszym odsłuchu, bez przygotowania teoretycznego, odczułem to, co teraz, przy znajomości materiałów źródłowych, mogę bez cienia wątpliwości potwierdzić.
(T-Mobile Music, 2012)