Podsumowanie roku 2012

 

Ręka mnie świerzbi, żeby sparafrazować świętej pamięci Tomasza Beksińskiego i ogłosić, że dla mnie rok 2012 był najgorszym okresem w muzyce od czasu bitwy pod Grunwaldem. Nie zrobię tego, ale faktycznie w minionym roku słuchałem głównie nagrań z lat dziewięćdziesiątych i jeszcze starszych, a nowości w większości wywoływały u mnie taką reakcję. Tym niemniej coś tam mi się podobało – więc wypisałem odpowiednie tytuły poniżej.

I. LONGPLAYE ZE ŚWIATA

1. Lone "Galaxy Garden"
Matt Cutler nadal dość bezczelnie czerpie z wynalazków rave'ujących przedstawicieli house'u w rodzaju 808 State. Jednak neo-rave w jego wykonaniu ma sens, bo gołym uchem słychać, że facet od dawna posiada swój styl kompozycyjny, który jeszcze parę lat temu służył mu do smacznego papugowania tricków Boards of Canada. W dodatku jest to styl bardzo mi bliski (ejtisowy Krzesimir Dębski w kosmosie?) – zakładam, że gdybym chciał nagrywać jakąśtam elektronikę, to celowałbym w rzeczy pokrewne takim kawałkom jak "As a Child", "Dream Girl / Sky Surfer" czy "New Colour" . Zrazu trochę niepozorna, "Galaxy Garden" po dłuższym obcowaniu lśni jako najlepsza pozycja w obszernym katalogu producenta z Nottingham. Pytanie – czy gość będzie w stanie ją przeskoczyć?

2. Violens "True"
Największą wadą "True" jest oczywiście brak zaskoczenia po wrzuconej do sieci "luzem" serii piosenek z 2011 roku. Nic tu się nowego nie wydarzyło, ale Jorge Elbrecht jest chyba jednym z niewielu dziś wybitnych autorów pop-rocka, których rękę odgaduje się po paru sekundach. Jednakowoż aby podtrzymać moją atencję, ich kolejny krok powinien być dość wyraźnym przełomem stylistycznym.

3. Fort Romeau "Kingdoms"
Oto przykład albumu z pogranicza house'u i techno, który nie wnosi do tematu dosłownie nic – jest wręcz manifestacyjnie wtórny – ale ma jedną jakże pożądaną w tych czasach cechę: grywalność. Mało której płyty słuchałem w ubiegłym roku tak często, jednocześnie z pełną świadomością jej przeźroczystości. Błogie tło do codziennych czynności, pozwalające poczuć się dobrze – tylko tyle i aż tyle.

4. Kendrick Lamar "Good Kid, M.A.A.D. City"
Tego zioma też katowałem sporo, bo wciągają mnie zarówno rozmaite wcielenia jego flow (brawa za wszechstronność), jak i selekcja bitów (nieraz wszakże, jak słusznie podpowiedział mi kolega, długie pętle zostały tu dość bezwstydnie zakoszone – weźmy to i to. Nie wiem czy taki album wydany w połowie lat 90. zrobiłby furorę i czy raper o nazwisku rasowego skrzydłowego, załóżmy, Atlanta Hawks rzeczywiście jest mesjaszem, jak chcieliby niektórzy. Wiem natomiast, że parę momentów na "Good Kid..." na maksa mnie wzruszyło – chociażby dylemat "Halle Berry or hallelujah" albo wyciszenie nawijki pod koniec czwartej minuty w kulminacyjnym "Sing About Me".

5. Joey Bada$$ "1999"
Ten chłopiec ma zaledwie siedemnaście lat i dlatego kiedy słucham jego kompetencji i elegancji za mikrofonem, to jestem pod wrażeniem. Wybór podkładów na ten mikstejp to jedno, ale zdaje się, że jesteśmy świadkami narodzin kolejnego wielkiego MC w dziejach. Podobno na oficjalnym debiucie ma stać się Nasem naszych czasów. Oby.

II. POLSKIE PŁYTY

1. Afro Kolektyw "Piosenki po polsku"
O miejscu, do którego doszedł ten skład przez kilkanaście sezonów istnienia pisałem już na tych stronach (link - http://www.t-mobile-music.pl/opinie/felietony/sama-tresc-zespol-kompletny,6935.html ).

2. ZaStary "Stary Dance" (EP)
Ten minialbum Jakuba Sikory, lidera Crab Invasion, recenzowałem tutaj (http://www.t-mobile-music.pl/opinie/recenzje/recenzja-niezobowiazujace-letnie-zaklecia,8628.html ).

3. Niechęć "Śmierć w miękkim futerku"
Przychylny odbiór pierwszego longplaya Warszawiaków wskazuje, że jest w naszym środowisku alternatywnym zapotrzebowanie na inteligentne nu-jazzowanie z lekką nutką dekadencji. Dobrze, że po latach zmian kadrowych i poszukiwania własnej ścieżki formacja doczekała się wreszcie zasłużonego uznania.

4. Daniel Drumz "Sleepless State of Mind" (EP)
Casus tego świetnego bitmejkera o hip-hopowych korzeniach pokazuje, że do pomyślnych wycieczek na tereny klubowego undergroundu nie wystarczy trzymanie ręki na pulsie. Jasne, ktoś tu uważnie obserwuje świeże trendy w muzyce basowej, ale nic by to nie dało bez talentu melodycznego i fantastycznego zmysłu do wielowymiarowej aranżacji.

5. Tede "Odkupienie"
To właściwie drugi, jakby bonusowy dysk z podwójnego wydawnictwa "Mefistotedes". Ale pozwoliłem sobie go sklasyfikować osobno, bo przy całym szacunku dla talentu Sir Micha, pod względem muzycznym CD1 nie do końca mi leży. Za to na "Odkupieniu" Jacek Graniecki sam jest sobie sterem i okrętem – tylko z korzyścią dla jakości bitów. Ta nostalgiczna tekstowo i bardzo najntisowo bujająca podróż wstecz w zamyśle miała nawiązywać do legendarnego "S.P.O.R.T.-u". Wyszło super, a fragment z "Rok '97 dobrze pamiętam" w cwany sposób przedstawiający Tedego jako polskiego Notoriousa ("Czy Biggie jest takim kultem przez tą kulkę? / Gdyby nie umarł te piętnaście lat temu / Jaki grałby rap i ilu miałby hejterów?) sprawił, że się nawet uśmiechnąłem.

III. PIOSENKI ZE ŚWIATA

1. Inc. "5 Days"
To nie tylko najpiękniejsza moim zdaniem piosenka minionego roku, ale chyba najpiękniejsza premierowa piosenka, z jaką obcowałem od dziesięciu lat. Muzyki mogę sobie słuchać dla poszerzania horyzontów, dla rozwoju, z ciekawości, męczyć się, trudzić – a potem przychodzą bracia Aged, serwują czyste piękno i jest po prostu po-za-mia-ta-ne. To jest taki utwór, którzy przypomina mi swoją atmosferą intymną rozmowę na trudne tematy dwojga bliskich osób, siedzących, powiedzmy, na balkonie w letni wieczór. On mówi: "wiesz, chciałbym ci o czymś opowiedzieć, ale nie wiem, czy chciałabyś tego słuchać". Po chwili milczenia ona odpowiada: "jasne, chętnie posłucham, mów". Na co on bierze parę oddechów i wygłasza spokojnym tonem pozornie dzieciną formułkę: "albo wiesz co... już nieważne". Następuje długie, niezwykle "ciężkie gatunkowo" milczenie. Ostatnie pół minuty "5 Days" jest tym milczeniem.

2. Violens "Der Microarc"
Te nadludzko śliczne gitarowe serpentyny to być może dźwiękowe ucieleśnienie wszystkich aspiracji Jorge Elbrechta. A mistrzowski klip łączy w sobie "Subterranean Homesick Blues" Dylana z niemieckim ekspresjonizmem i czystym gotykiem.

3. Meg "Wear I Am"
Drogi tej japońskiej wokalistki i jej nadwornego producenta Yasutaki Nakaty powoli się chyba rozchodzą. Ucierpiał na tym album "Wear I Am", gdzie Nakata ledwo co zaznaczył swoją obecność. Szczęśliwie utwór tytułowy, zresztą nie jego autorstwa, w intrygujący sposób poszerzył kanon hitów Meg. To jej "Bohemian Rhapsody" – wielowątkowa popowa symfonia, gdzie półtorej minuty zajmuje intro, a potem wcale nie jest normalniej. Kto wie, czy przypadkiem nie wyszła jedna z odważniejszych hybryd muzyki partyturowej (sposób prowadzenia tematów) i popu (przebojowość, brzmienie). Swoją drogą tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni na singla wybiera się takie dziwadło...

4. Chairlift "Ghost Tonight"
W minionych latach co druga śpiewająca panna z kręgu alternatywy imitowała Kate Bush. Sukces odnosił oczywiście znikomy odsetek pretendentek. Caroline Polachek się udało. Dlaczego? Posłuchajcie refrenu.

5. Fiona Sit "9.55 pm"
Ekspertem od Cantopopu nie jestem, ale to na pewno wyróżniająca się propozycja w obrębie nurtu komercyjnego popu z Hongkongu. Jazz-popowe zawijasy podane w przystępnym sosie – prawie zawsze lubię to.

IV. POLSKIE PIOSENKI

1. Crab Invasion "Caps"
Numer tak pode mnie, że aż mi głupio chwalić, ale nie mogę się powstrzymać... Wyczuwam wibracje roku 1980: "Duke" Genesisów, "Remain In Light" Talking Heads, "Dirty Mind" Prince'a, "Real People" Chic. Szkoda tylko, że w naszym kraju mało kto czeka na orzeźwiający new-wave/prog/disco pop, którego przebiegu nie sposób ogarnąć za jednym zamachem.

2. Afro Kolektyw "Zły login"
Umieszczony na koniec "Piosenek po polsku" jako bonus, utwór ten jest w rzeczywistości kolejnym (ostatnim?) przejawem pobocznego solowego, synth-popowego projektu Michała Hoffmanna o nazwie Surowa Kara Za Grzechy. Nigdy dość nowych sposobów na komunikowanie światu egzystencjalnych depresji.

3. Sorja Morja "Nie myśl o niczym"
A propos egzystencjalnych depresji – tu mamy bodaj najbardziej brutalnie nihilistyczny track od czasu tekstów Donalda Fagena z połowy lat 70. Wszystko co Maria Peszek chciała przekazać na "Jezusie" w pigułce, a zamiast grafomańskiej dosłowności najprawdziwsza poezja (wers o drażnieniu potworów zza krat – co tu się stało w ogóle?). Nad warstwą muzyczną ślicznie odsyłającą do debiutu Papa Dance nie będę nawet zaczynał się rozpływać. Ciekaw też jestem co o tym powiedzieliby piewcy projektu UL/KR.

4. Armando Suzette "Oldchsool Summer"
Wyrasta nam polski Kenny Gilmore? Bo kto inny tak zgrabnie łączyłby akordowy zmysł Pata Metheny'ego z formalnymi łamigłówkami Ariela Pinka? Dobrze, że lider tej grupy ma muzyczne wykształcenie. Bo gdyby autor takiej kompozycji był totalnym samoukiem, to musiałbym teraz użyć słów poważnego kalibru. A nie chcę na tak wczesnym etapie kariery, żeby nie zagłaskać!

5. Cywil feat. Wiciu "Chłopcy, mężczyźni"
Przyznaję na starcie: nie wiem kim jest Wiciu (chociaż oficjalne bio mi imponuje), ale jego gościnna zwrotka mnie troszkę rozniosła na strzępy, mimo ewidentnego długu u Mesa. Nie kojarzę też produkcji niejakiego West One'a, ale bit jest doskonały w swej melodyjnej oszczędności – fanom Flexxipa przypadnie do gustu. Plus tak fajny przekaz ("Często widzę / Niejedną p...ę / Co bycie poważnym / Traktuje jak misję"), że od razu polubiłem typów. PS: zwróćcie uwagę jak Wiciu schodzi z huśtawki i dołącza do kolegów (od 1:09) – czyżby komediowy moment w polskim rapie a.d. 2012?

V. OCZEKIWANIA NA ROK 2013:

1. My Bloody Valentine
2. Inc.
3. D'Angelo
4. The Bird and the Bee
5. Justin Timberlake

(T-Mobile Music, 2013)