SAMA TREŚĆ: Półmetek 2013 – Świat

 

Za nami połowa roku i z tej okazji szereg publikacji poświęconych muzyce prezentowało w ostatnich dniach zestawienia najlepszych "jak dotąd" płyt z 2013. Przyznam, że zwykle głośno protestowałem przeciw tej nowej świeckiej tradycji, bo zbyt intensywnie pachniała cwanym marketingiem ze strony tak wytwórni płytowych, jak i samych serwisów. Ale w tym roku nie miałbym serca marudzić. Tak się bowiem składa, że ledwo nadążam ze słuchaniem nowych płyt wartych uwagi, a wśród nich sporo zasługuje na miano naprawdę wybornych. Co ciekawe, zachwycają mnie zarówno przebudzeni z wieloletniego snu weterani, jak i zuchwali smarkacze, którzy coraz odważniej reorganizują stylistyczne zasady rządzące sceną alternatywną. Jeśli to tempo i tę jakość podtrzymają wykonawcy, którzy zaplanowali swoje premiery na drugą połówkę roku, to w mojej ocenie 2013 całościowo trzeba będzie uznać za najlepszy muzycznie rocznik od bardzo, bardzo dawna. W podsumowaniu polskim (link - http://www.t-mobile-music.pl/opinie/felietony/sama-tresc-polmetek-2013--polska,13161.html ) skupiłem się na pojedynczych piosenkach; z kolei w poniższym rankingu światowym koncentruję się na płytach, z dodatkowym rozróżnieniem na albumy pełnowymiarowe oraz epki.

* * *

Longplaye:

1. My Bloody Valentine "mbv"
Ja wiem, że wokół absurdalnie spóźnionego powrotu Kevina Shieldsa (którego specyfikę próbowałem przybliżyć tutaj - http://www.t-mobile-music.pl/opinie/felietony/wielka-plyta-my-bloody-valentine-m-b-v-2013,11566.html ) prowadzone są zażarte dyskusje, a skala rozpiętości opinii sięga od euforycznych zachwytów po jęki zażenowania. Tyle, że nie bardzo chce mi się w takie polemiki wdawać. Każdy przeżywa w muzyce co innego i akurat ja na pewno bardzo przeżywam to, co irlandzki kwartet wyczynia na "mbv". Widzicie, nastawiam pierwszy utwór i jestem bezbronny wobec jego potęgi. Muzyczni "Janusze" widzą w "She Found Now" bladą kopię sławnego "Sometimes". Czyli skupiają się na klimacie i soundzie. Nie zauważają natomiast o ileż mniej schematyczna, o ileż bardziej sensacyjna to kompozycja. Już nie mówię, że pierwszy dźwięk wokalu (0:10) jest "niezdefiniowany". Pomijam, że frazowanie nonszalancko igra z długością taktów. Ale jeśli kogoś nie ruszają zmiany akordów od 0:26 do 0:29, jeśli ktoś sądzi, że to normalna, zwyczajna sprawa, często spotykana na co drugiej shoegaze'owej płycie, to przykro mi, ale wspólnego języka w tej kwestii nie znajdziemy... Oczywiście mimo tych komplikacji utwór brzmi jakby Kevin rozmyślał pływając w gęstej otchłani oceanu, utkanej z kilku nałożonych na siebie partii gitar. Zero napinki, aspiracji. Czyste piękno. A to dopiero początek albumu, na którym w każdym kolejnym numerze dzieje się więcej, niż w "She Found Now". Więc, że tak się wyrażę – o czym my tu w ogóle rozmawiamy.

2. Coyote Clean Up "2 Hot 2 Wait"
Christian Jay Sienkiewicz to producent z Detroit, który lubuje się w zamglonych deep-house'owych pejzażach. Skłonność do melodycznej łagodności i przestrzennej produkcji sytuuje te nagrania blisko dokonań chillwave'owców, acz z wyrazistszym pulsem bitu. Dla draki można też pokusić się o etykietkę dream-house. Idealna rzecz do schłodzenia głowy w letnie upały.

3. Savages "Silence Yourself"
Te cztery dziewczyny z Londynu już jutro wystąpią na festiwalu Open'er. Ich długogrający debiut to dla mnie nostalgiczna podróż dekadę wstecz, do czasów kiedy regularnie słuchałem zespołów w rodzaju Les Savy Fav, Interpol, Sleater-Kinney czy Sonic Youth. Porywający art-punk w dekadenckiej, gotyckiej polewie, no i najinteligentniejsza gitarzystka od czasu Charlotte Hatherley.

4. Thundercat "Apocalypse"
Wszystkie basistki-wirtuozki i wszyscy basiści-wirtuozi, którzy zamierzają odpalić jakiś solowy projekt, powinni poznać autorską twórczość Stephena Brunera, który swoje zaplecze teoretyczne i wykonawcze wykorzystuje do pogłębienia efektu artystycznego, a nie dla tanich, cyrkowych popisów. Jego progresywno-neo-soul-jazzowe impresje to wyzwanie dla słuchacza, ale próżno szukać tu choćby jednej zbędnej nuty.

5. Deafheaven "Sunbather"
Obserwatorzy już teraz zgodnie przyznają, że to może być kluczowa metalowa płyta 2013 roku. Choć warto zaznaczyć, że formacja z San Francisco przygotowała tu barwny melanż wielu estetyk – od post-rockowych konstrukcji spod znaku Isis, przez emo Sunny Day Real Estate i shoegaze'ową ścianę dżwięku, aż po black metalową ekspresję wokalisty. Ich epickie suity (najdłuższa trwa 14 minut) wprost przygniatają.


Epki:

1. Knower "Let Go"
Louis Cole i Genevieve Artadi nagrywali już wcześniej jako Knower; specjalizują się też w ujawnianych przez YouTube, karkołomnych, choć niezwykle kreatywnych i pasjonujących przeróbkach cudzych hitów (na przykład Rihanny, Michaela Jacksona czy Daft Punk). Ale jeśli ludzkość za coś ich zapamięta, to (póki co) za ten minialbum. Kalifornijski duet jednym odważnym ruchem wyprzedza tu resztę stawki futurystycznych pop-modernistów. Sztuczka polega na ożenieniu wysmakowanych, sophisti-popowych harmonii z najbardziej szalonymi, nieprzewidywalnymi tropami elektronicznej muzyki tanecznej ostatnich lat, w tym z patentami potocznie określanymi jako "dubstepowe". Przy pierwszym zetknięciu ta muzyka może być nieco zbyt absorbująca, ale gdy wyostrzyć percepcję, oferuje wiele niezapomnianej frajdy (kawałki takie jak "Time Traveler", tytułowy czy "Something More" śnią mi się po nocach). Polecane fanom muzycznego ADHD – zniecierpliwionym, gdy w sferze motywicznej i rytmicznej nie dzieje się nic przez dłużej niż 5 sekund.

2. Kitty "D.A.I.S.Y. Rage"
Z pozoru Kathryn-Leigh Beckwith (podobnie jak francuska ex-gwiazdka undergroundu, Uffie, przed nią) bardziej deklamuje, niż rapuje, ale dość szybko okazuje się, że te jej pseudo-gadki to kawał rasowej, pełnokrwistej, dziewczyńskiej nawijki. Umiejscowione na tle tak dziwnie nowoczesnych, odkrywczych, frapująco urokliwych podkładów jak "Dead Island", "No Offense" czy "Unfollowed", robią piorunujące wrażenie. Jakże adekwatny soundtrack do "teraz".

3. DJ Rashad "Rollin"
Specjalistą od tzw. "footworków" nie jestem, ale też nie bez przyczyny – zdaje się, że rzadko didżeje z tego rozdania zawracają sobie głowę tak błahymi w ich mniemaniu sprawami, jak na przykład... uroda współbrzmień. Rashad to jeden z wyjątków – zajmujący songwriter w dziedzinie tak odległej od klasycznie pojmowanego songwritingu, jak tylko się da. Ta czteroutworowa kolekcja elektryzuje non stop – kulminując w lirycznej wycinance "Broken Hearted".

4. Kingdom "Vertical XL"
Dawno już nie uzależnił mnie równie bezlitośnie materiał, którego tak istotnym walorem są fascynujące zabawy z rytmem. Chociaż puryści zarzucają Kingdomowi stopniowe dryfowanie ku coraz przystępniejszym, niemal popowym strukturom, to jednak wiele atutów jego piątej epki zapewnia pogmatwana jak labirynt, wielowymiarowa architektura bitu. Dodatkowe punkty za cytat z "Angel" Goldiego pod koniec "Viper Lash" – to się nazywa ładny ukłon w stronę Mistrza.

5. Tweet "Simply Tweet"
Dla odmiany – jedyna w tym towarzystwie zdeklarowana tradycjonalistka, 42-letnia wokalistka zakorzeniona w estetyce r&b przełomu wieków. Ostatniego longplaya wydała 8 lat temu, ale kto czekał na te 20 minut, nie zawiódł się. Ciepłe, bezpretensjonalne i tęskne ballady bez cieniu lansu czy wziętej w cudzysłów stylizacji – czasem nie potrzeba niczego więcej.
(T-Mobile Music, 2013)