AALIYAH
"I Don't Wanna"
Soniczne wytwory takie jak ten prowokują mnie do ostatecznego zniesienia wszelkich granic, podziałów i etykiet. Podkład jest i kameralnym jazzem (frazowanie gitki), i futurystycznym, samplowanym r&b, i spadkobiercą konkretno-dźwiękowych studyjnych ekstrawagancji Briana ze Smiley Smile (halo, te krople wody w aranżu) i popową konfekcją dla czytelniczek "Glamour" i dyskretną muzyką tła z eksluzywnego salonu mebli, i romantyczną piosenką do (dwóch) filmu(ów), i Bóg jeden wie czym jeszcze (on akurat wie). Z kolei próbując wpisać tak wielopiętrowy konstrukt w continuum nowoczesnego urban, mogę chociażby napomknąć, że właśnie na tego typu kawałki odpowiadał Max Martin produkując Robyn jej debiut i że właśnie na takich sztuczkach wyrósł unikatowy stajl Ryana Leslie znany z self-titled Cassandry Ventury, i że takie właśnie pole zaorała już niebawem skuteczniej i z większą werwą Teedra Moses, i że to właśnie tutaj mamy pionierski przykład zapętlonego w nieskończoność motywu, którego potęgę najpełniej eksponuje adaptacja metody minimalistycznej, co niebawem zostanie doprowadzone do perfekcji w "Doing Too Much" Pauli DeAndy. Ale to feature o Nieboszczce, która zwykła posiadać swoje tracki głębią głosu i charyzmą interpretacji. I tu nie jest inaczej: jeśli ktoś miałby być przekonujący rzucając serią "I don't wanna be (be without you, be without you) / I don't wanna live (live without you, live without you)" i tak dalej, to właśnie ona. Na mocy aksamitu i bożej iskry. "Forever".
(Porcys, 2011)