ABBA

 

#19
BENNY ANDERSSON
Ciekawe jak wiele osób zadało sobie trud wniknięcia nieco głębiej w specyfikę i podział obowiązków wewnątrz autorskiej spółki Andersson-Ulvaeus. Podejrzewam, że nawet dla 95% zagorzałych sympatyków szwedzkiego kwartetu Benny i Björn funkcjonują trochę jak "zroślaki" – powszechnie wiadomo jedynie to, że repertuar zespołu ABBA to ich wspólne dzieło. Przez lata próbowałem małymi krokami poznać bliższe szczegóły tematu. Nie było łatwo – nikt nigdzie nie podał mi na tacy klarownej, skończonej informacji. Ale tu coś sprawdziłem w książce, tam zerknąłem na wywiad, siam spenetrowałem fanowskie forum... Łączyłem kropki, wyciągałem wnioski, aż wreszcie z tych amatorskich badań wyłonił mi się przekonujący kształt. Okazuje się, że podobnie jak w opisanym kilkadziesiąt miejsc wcześniej kejsie Pet Shop Boys, wkład Anderssona i Ulvaeusa w piosenki grupy wcale nie był identyczny.

Najłatwiej byłoby odnieść się do obsługiwanych instrumentów i założyć, że kawałki z dominującą rolą gitary to zasługa Björna, a z fundamentem klawiszy – Benny'ego. I na tej podstawie przyznawać nagrody. Ale to byłoby za proste. Skracając zbędne dywagacje... Björn napisał znaczną większość tekstów i był bardziej producentem, skupionym na ostatecznym kształcie numerów. Nie należał do gitarowych wirtuozów – złośliwi sugerują wręcz, że na żywo ledwo trącał struny dla niepoznaki. Nie strzelam do niego, facet sam skomponował "The Winner Takes It All", więc jest bossem, a tandem songwriterski B-B traktuję jako elektryzującą wymianę idei na zasadzie chemii między wczesnymi Lennonem i McCartneyem. Ale symptomatyczne, że pytany w wywiadach o kulisy powstawania hitów ABBY, Björn zawsze nawija o tekstach i używa "I wrote..." w odniesieniu do warstwy słownej. przypadek?

Wychodzi więc na to, że jeśli ktoś z tych dwóch panów zasługuje na miano "geniusza" stojącego za muzyczną elokwencją zespołu, byłby to zakochany bez pamięci w samej muzyce (jej niuansach, jej magii) Benny. Dominique Leone rzekł kiedyś, że gdyby miałby wskazać bardziej "akademickiego" pod względem dyscypliny kompozycyjnej i aranżacyjnej artystę niż ABBA, to musiałby sięgnąć aż do... Bacha. Brian Eno wspominał, jakim guilty pleasure była dla niego ABBA w drugiej połowie lat 70., gdy w zachwycie próbował rozwikłać chory drugi głos w refrenie "Fernando", a wszyscy jego znajomi gardzili tym jak szmelcem. Wszelkie znaki wskazują, że bez bujającego w obłokach pianisty, który próbował swoich sił w orkiestrowej muzyce ilustracyjnej, w ABBIE zostałyby być może soczyste, kanciaste hooki, lecz pozbawione tych klasycyzujących kontrapunktów, smaczków, ornamentów. Czyli bez "soli" tego rankingu.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)


Abba – top 20


Z początku miałem nieco inne plany w związku z dzisiejszym felietonem, ale w międzyczasie zostałem zasypany pytaniami o tekst sprzed dwóch tygodni na temat stylistycznego pokrewieństwa Briana Eno i Abby. Maile zapchały mi skrzynkę, urywał się też telefon redakcyjny... I wtedy zrozumiałem, że bardzo chcecie, abym cały najbliższy wpis poświęcił szwedzkiemu kwartetowi. Pomyślałem więc – w porządku. Po serii artykułów dłuższych i skoncentrowanych na teoretycznym aspekcie muzyki – wrzućmy dziś na luz. A będzie to (mam nadzieję) luz bardzo przyjemny. Mógłbym oczywiście snuć rozważania o tym, jak powierzchownie odbierany jest dorobek Abby w Polsce, ale... Po co? Niech muzyka obroni się sama. Poniżej dwudziestka moich ulubionych piosenek zespołu, które udowodniają, że w kategorii łatwości taśmowego produkowania kunsztownych przebojów, panowie B i B mogą być wymieniani jednym tchem z... No, wiecie z kim. Dwadzieścia to bardzo mało, biorąc pod uwagę, że nie doszukałem się w dyskografii kapeli ani jednego słabego utworu. Serio, można w ciemno puszczać cokolwiek z ich repertuaru – także musicalowe mimikry, instrumentalne przerywniki czy nawet wprawki w duchu reggae – i nie sposób trafić na coś złego. Ale musiałem narzucić sobie jakieś ograniczenie i sądzę, że dwadzieścia to odpowiednia liczba, oddzielająca to, co genialne, od tego, co bardzo dobre. Aha, do każdej pozycji dorzuciłem króciutki okrzyk podziwu. Samych radości życzę.


20 "King Kong Song" (1974, "Waterloo" LP)
Gęsty glam-rockowy riff, który stąpa tak ciężko jak sugeruje tytuł – okalany przez pseudo-surferskie wokalizy. Ziggy Stardust spotyka wczesnych Beach Boys?

19 "Does Your Mother Know" (1979, singiel z "Voulez-Vous" LP)
Świetny przykład na to, jak głos Bjorna miksował się z wokalami dziewcząt (tu w roli chórków). Kapitalnie przedłużona fraza w zwrotce.

18 "Honey Honey" (1974, singiel z "Waterloo" LP)
Abba i Electric Light Orchestra przeszły podobną drogę – brzmiały dość podobnie w połowie lat siedemdziesiątych, by pod koniec dekady zwrócić się w stronę disco. Ten kawałek ewidentnie kojarzy się ze stylem E.L.O. Gdyby zaśpiewał go Jeff Lynne, to nie byłoby wątpliwości.

17 "Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight)" (1979, singiel)
Jeden z najbardziej ikonicznych klawiszowych hooków w dziejach popu i szczyt dyskotekowego wcielenia formacji.

16 "Under Attack" (1982, singiel)
Ostatni singiel Abby – rzecz o zupełnie odmienionym brzmieniu, zrobiona z pełną świadomością nowej epoki technologicznej i estetycznej. Przyczajona, chłodna zwrotka ociera się o równoległe produkcje Hugh Padghama (środkowe XTC, schyłkowi The Police). Ciekawostka: ośmionutową linię, którą śpiewa na początku Agnetha, niejako zaadaptował dwa lata później Prince w słynnym "Computer Blue".

15 "The Winner Takes It All" (1980, singiel z "Super Trouper" LP)
Dla wielu liryczne apogeum zespołu. Seria niekończących się zmian akordów fortepianu w wykonaniu Benny'ego, osiągająca szczyt w dramatycznym chorusie. Jedna z paru legendarnych opowieści "rozwodowych" w katalogu Abby.

14 "Eagle" (1977, "The Album" LP)
Rozbudowana kompozycja odważnie umieszczona na starcie longplaya (w wersji płytowej niemal sześć minut!). Rzecz chyba najbliższa prog-rocka w całym dorobku Abby. Spełniłaby rolę łagodnej części w suicie Yes z tego okresu. Wiele tu motywicznych mikro-perełek.

13 "Hey, Hey Helen" (1975, "ABBA" LP)
Kiedy ludzie mówią, że chwilami Abba stała w jednym szeregu z ociekającymi brokatem glitter-rockowcami a la Sweet czy Slade, to mają na myśli właśnie takie numery. Riff jakby zapożyczony z "Baba O'Riley" The Who, ale (wybaczcie, herezja) rozwinięty w ciekawsze modulacje. Poza tym Roger Daltrey kontra Agnetha – nie żartujmy... Ufam, że przynajmniej męska część widowni przyzna mi rację.

12 "Take a Chance on Me" (1977, singiel z "The Album" LP)
Za samą akrobatykę wokalną (i studyjną!) w intro należą się brawa. A potem nie jest gorzej (tak w kwestii śpiewu, jak i producenckich sztuczek).

11 "Tiger" (1976, "Arrival" LP)
Wokale w zwrotkach są tak agresywne i potężne, że niejeden hard-rockowiec spadłby z krzesła. Zwłaszcza, kiedy panie śpiewają razem. Oczywiście żaden hard-rockowiec nie dysponował tak ładnym głosem jak one. Do tego fantastyczny, błogi mostek bez bębnów... Zespół Blondie chciałby mieć takie petardy.

10 "The Visitors (Crackin' Up)" (1981, singiel z "The Visitors" LP)
Futurystyczne, syntezatorowe, epickie otwarcie ostatniego długograja zespołu. Mechaniczny, zimny sound i wywołująca ciarki zmiana trybu z dur na moll w połowie zwrotki. 

09 "Waterloo" (1974, singiel z "Waterloo" LP)
Sławny zwycięzca konkursu Eurowizji. Chyba najlepiej rozpoznawalny teledysk kwartetu. A muzycznie – definicja angielskiego słowa "unstoppable".

08 "One of Us" (1981, singiel z "The Visitors" LP)
Przepełniona nostalgią, kunsztowna opowieść zaczepiona o rytmikę z podcięciem "na i". Szwedzka "O-La-La" pięć lat wcześniej.

07 "Ring Ring" (1973, singiel z "Ring Ring" LP)
Tytułowy wykop z debiutu. Dialogi fortepianu Benny'ego z gitarą Bjorna ekscytują. Archetypiczna Abba i wzorzec dla wielu późniejszych jej hitów.

06 "Fernando" (1976, singiel)
Jeśli Ulvaeus i Andersson miewali kiedyś pretensje do poważki, to mamy tutaj solidny argument na ich korzyść. Jako się rzekło dwa tygodnie temu, nawet Brian Eno miał kłopoty z załapaniem chorego drugiego głosu w refrenie – a jest to człowiek, którego przezywano czasem "Brain One".

05 "The Name of the Game" (1977, singiel z "The Album")
Aranżacyjnie zwrotka to już zapowiedź synth-popu, a więc sytuacja wyraźnie wyprzedzająca epokę. Ale cuda dzieją się w pre-chorusie (na filmie od 0:39) – zmiany akordów wręcz rozczulają. No i tradycyjnie gigantyczny, festiwalowy, mistrzowsko zharmonizowany refren na dokładkę – z Beatlesowską (wyjętą z "For No One") trąbką w tle. Pycha.

04 "Mamma Mia" (1975, singiel z "ABBA" LP)
Porywająca narracja o dziewczynie, która ze względów moralnych (była wielokrotnie zdradzana!) próbuje rozstać się z ukochanym, ale w rezultacie orientuje się, że uczucie jest zbyt silne, a ona nie umie bez niego żyć. Trudno wyobrazić sobie lepszą oprawę muzyczną do tego scenariusza – cóż, jest prawie idealna. Prawie, bo nigdy nie mogłem darować kolesiom jednej karygodnej wpadki. Dlaczego, dlaczego, dlaczego w refrenie po pierwszym zakrzyku "mamma mia", a przed "here I go again" nie zmieniliście akordu ze zwykłego D na D7?! Przecież to się samo narzuca – ja w każdym razie, ilekroć leci "Mamma Mia", to w głowie "dogrywam" tam sobie D7. Poza tym drobiazgiem – nie mam pytań. 

03 "S.O.S." (1975, singiel z "ABBA" LP)
Barokowa oprawa i stadionowych rozmiarów refren zachwycają, ale po kilkuset przesłuchaniach dochodzę do wniosku, że najmocniej rusza mnie pozorna beznamiętność, z jaką Agnetha interpretuje słowa "When you're gone / How can I / Even try / To go on?". To nordyckie opanowanie, maskujące realnie tętniące pod skórą emocje to istny majstersztyk.

02 "Dancing Queen" (1976, singiel z "Arrival" LP)
Szlagier wyjątkowy. Jak ktoś słusznie zauważył – to kuriozum, bo przy zaledwie 100 BPM jest to ponoć najskuteczniejszy zapełniacz parkietów na świecie. Ale nie chodzi tylko o znaczenie kulturowe. Bo rzeczywiście nie ma takiej drugiej pieśni jak "Dancing Queen" – "That's the Way I Like It" KC & the Sunshine Band to jednak groove głębiej zakorzeniony w funku i r&b.

01 "Knowing Me, Knowing You" (1976, singiel z "Arrival" LP)
Każdy element tej układanki to absolutna perfekcja w piosenkopisarstwie. Rozkoszny, akustyczny, folkowy wstęp. Przepięknie poprowadzona zwrotka, gdzie pod pulsującym staccatto elektrycznego piana oszałamiające nuty gra bas (polecam się wsłuchać – John Paul Jones byłby dumny z tych zawijasów). Orkiestrowy rozmach łącznika z chorusem. Sam chorus z tajemniczym "ahaaa". Łamiące serce "breaking up is never easy, I know". I wreszcie zwieńczenie tych popisów ognistym gitarowym cytatem z refrenu "Starman" Bowiego. Leżę i kwiczę. Dziękuję za uwagę.

(T-Mobile Music, luty 2011)

Voyage (2021)

Może jestem nienormalny ("…za krótko byłem w wojsku"), a może za dużo ostatnio słucham Jasona Pierce'a, ale na razie wszystko co mogę powiedzieć o nowym albumie szwedzkich emerytów, to że brzmi jak ich Let It Come Down z tą przesłodzoną musicalowością, if you know what I mean
(2021)