ALANIS MORISSETTE
Jagged Little Pill (1995)
Od wieków mam obsesję na punkcie tego dziełka, które z perspektywy post-pitchforkowych hipsterów oznacza wierzchołek odpychającej tandety. Cóż, miłość jest ślepa i nie zamierzam nikogo nawracać, po prostu dzielę się zajawką. Dwudziestojednoletnia wówczas Alanis po epizodzie teen-popowym idealnie dobrała się z wizjonerskim producentem i kompozytorem Glenem Ballardem. Chemia między tymi dwojgiem na "Jagged..." urzeka. Alanis śpiewała o problemach młodych zahukanych outsiderek, które marzą o przeżyciu czegoś wyjątkowego (teksty w dobie twitterowego cynizmu nie do obrony, ale gdy wziąć je wprost, bez spinki na pozerską fajność, to poruszają prostolinijnością). Glen ubrał to w innowacyjną formułę "post-grunge z hip-hopowym bitem" – chwilami mam wrażenie, jakby wycisnął esencję z kapelek typu Pearl Jam i ożenił ją z estetyką programowanego rytmu. To od tej płyty zaczęła się moda na takie granie – wkrótce mainstream zasypały "alternatywne" dziewczyny z gitarami i automatycznym groove'em (najpodlejsza próba naśladowania Alanis z "Jagged..." to "Bitch" Meredith Brooks). Hołdującym formacji Cocteau Twins dedykuję mostek w "Ironic", gdzie po słowach "life has a funny way..." uszami wyobraźni słyszę Liz Fraser. Wers "An older version of me / Is she perverted like me? / Would she go down on you in a theater?" z "You Oughta Know" ustawił poprzeczkę dla drapieżnej porozstaniowej frustracji. A mój ukochany song z "Jagged..." to "You Learn" – nie ogarniam jak piosenka o wkładaniu sobie stopy do buzi może być tak wzruszająca... Ale nie tylko single porywają (przypominam o "Perfect", "Right Through You", "Mary Jane"...). Na koniec z przyjemnością narażę się szalikowcom Red Hotów – to najlepszy album, na jakim zagrali (konkretnie w "You Oughta Know") Flea i Dave Navarro.
(T-Mobile Music, 2012)