ALEXANDRIA
Promise (EP) (2016)
Zeszłoroczna epka Bad zdradzała ogromny potencjał i dawała nadzieję na przyszłość, ale kiedy na początku 2016 wysłuchałem Promise (ponownie minialbum złożony z sześciu tracków), to uświadomiłem sobie, że przez resztę roku niełatwo będzie przeskoczyć w moim notatniku ten materiał. Łudziłem się, że zrobi to sama Alexandria, bo jej drugi longplay Cut of Cloth początkowo był szykowany na sierpień, ale w końcu wielokrotnie przekładaną premierę ogłoszono na za tydzień (7 stycznia 2017). Aczkolwiek przyznam, że niewiele daję pannie szans na przebicie własnego Promise EP. Od czego by tu zacząć... Po pierwsze jest to według mnie jedyna tegoroczna płyta, która mieni się znamionami spójnego, przemyślanego co do sekundy dzieła sztuki. Być może jest to kolejny "dowód w sprawie która się toczy" – że epka to obecnie docelowy format dla słuchaczy uczulonych na wypełniacze, skoro o wiele trudniej "upuścić piłkę" na przestrzeni sześciu tracków, niż czternastu. I nie tylko chodzi o "równość", ale i o skuteczne trzymanie w napięciu. Utwory wypływają z siebie bez ciszy, kolejne bity kleją się do siebie jak odpowiednio ułożone kostki domina, fabularna sekwencja i "dramatyzacja faktów" są tu bliskie ideału. Lecz główne osiągnięcie Alexandrii, jej producenta Ethereala i ich opiekunów z ambitnego labela Awful to przedstawienie wizji chłodnego, dyskretnie paranoicznego, modernistycznego r&b, które niby wchodzi przez skórę jak uzdrawiający balsam, choć w sumie nie kopiuje wprost stylu żadnych "familiar" wokalistek.
Niezaprzeczalna chemia między Etherealem i Alexandrią prowokuje recenzentów do analogii z Timbalandem i Aaliyah – ale imho Alexandria nie brzmi jak Aayliah czy w ogóle jak kanon 90s r&b. Mimo powierzchownych podobieństw ("intymne spowiedzi po zmroku") nie brzmi też jak intuicyjnie bliskie jej Teedra Moses, Kelela czy Tinashe na Nightride. Echa przeszłości dobiegają z innej strony, na zasadzie odległych wibracji – jakaś balladowa "Janet dla androidów", oczywiście wyniosły dystans Sade (tytuł nie wziął się znikąd, ale obstawiałbym bardziej Love Deluxe), noir-seks Beth Gibbons z Dummy czy w końcu wczesna, niemal gotycka Liz Fraser (ach te krzykliwe harmonizacje w chorym "Pour"). Chromatyka jej smutnych, przygnębionych (wyczuwam nieraz pokrewieństwo ze zbolałymi zaśpiewami Future'a) linii melodycznych testuje tonalną wytrzymałość oszczędnych, ale nieszablonowych funkcyjnie podkładów (kulminacja tego "rozciągania" harmonii w closerze "Fly"). Ethereal poza dość zaskakującą paletą soundów (widać że siedzi w microhousie i cyfrowym ambiencie z 90s) wykonał kawał roboty przy miksie, tak mocno cieniując cichutkie, szeptane i deklamowane wokalizy swojej koleżanki, że wydają się rozmową z samą sobą, gonitwą myśli, wewnętrznym monologiem rozpisanym na różnej długości/barwy pogłosy i efekty, a potem rozmieszczone w panoramie niczym rój łagodnych jak głaskanie piórkiem, ale nie dających spokoju pszczół. Oboje dwoją się, troją, żeby odnaleźć prawdziwie nową, niezbadaną ścieżkę dla abstrakcyjnego, kameralnego, studyjnego r&b i jak na razie, obszernymi momentami, udaje im się to spektakularnie.
(2016)
Cut of Cloth (2017)
"Time Will Tell"
Przed DWUNASTU MIESIĄCY enigmatyczna wokalistka z Atlanty wygrała moje zestawienie płytowe. Jej epka Promise była dla mnie osobistym objawieniem, w które dość nietypowo these days zainwestowałem sporo uwagi i emocji, jakbym słuchał nieślubnego dziecka Fraser z Adu. Długo wyczekany longplay Cut of Cloth niby spełnił pokładane nadzieje, potwierdził aspiracje "listowe" i wszelkie inne, zaś producent Ethereal (który poza byciem człowiekiem zapewne jest też jakąś kryptowalutą) ponownie udowodnił nienaganny warsztat w obrębie futurystycznych gierek r&b. A jednak dla mnie to już nie było to samo. Brakło jakiejś magii – może organicznego sposobu w jaki sześć numerów na Promise przechodziło w siebie, może jakiegoś alchemicznego 2+2=5? A może po prostu rację miał (m.in) kolega "Armando Tondera", że NA RYMPAŁ nam dziś format LP, skoro tylko zwiększa ryzyko wypełniaczy. Czasem te wypełniacze są ledwo wyczuwalne, ale flow zlewa się w płynną galaretkę, zamiast rozsadzać formę od środka jak na EP. "No pieprzyć to" ("parę dup by się przydało śpiewających..."). Na otarcie łez Alex i Ethe dostarczyli swój jak dotąd najmocniej szantażujący track. "Time Will Tell" to nie "rozkoszna zmułka", lecz wstrząsający soniczny esej o uczuciowej labilności, który lśni, jakby wyszedł spod ręki Tego Purpurowego, już w zaświatach.
(2017)