AMERICAN MUSIC CLUB
Everclear (1991)
Co tu pisać... Mark Eitzel – wybitny pieśniarz i tekściarz – właściwie przez całą swoją karierę muzyka zmagał się z nałogiem alkoholowym. Nie miałoby to pewnie dla nas specjalnego znaczenia, gdyby artysta nie umiał przekuć tych dramatycznych doświadczeń w odrębną artystyczną jakość. Eitzel umiał. Z wielu dzieł sygnowanych nazwą American Music Club i własnym nazwiskiem, właśnie "Everclear" pozostaje najbardziej wstrząsającym świadectwem alkoholowego problemu Marka. Na tle intrygującego akompaniamentu z pogranicza gotyckiego rocka The Cure, sophisti-popu Prefab Sprout, soczystych eksplozji The Afghan Whigs i pijackich przyśpiewek The Mekons, poeta Eitzel rzuca gorzkimi alegoriami takimi jak "We'll turn the brandy into beer / And later they'll say... / What a miracle". Ciarki.
(T-Mobile Music, 2012)
Love Songs for Patriots (2004, alternative rock/sadcore) 6.9
Przedwczoraj zaliczyłem swoją pierwszą aukcję dzieł sztuki. Dom aukcyjny "Rempex" organizuje je z około miesięczną częstotliwością. Taaak, cała rzecz odbywa się na serio, w identycznych okolicznościach jak widzieliście w filmach. Po dokładnym obejrzeniu wystawionych obiektów usiedliśmy, prowadzący imprezę prezes "Rempexu" założył na głowę czapkę Świętego Mikołaja i rozpoczął licytację. Sprawność i prędkość, z jakimi kontrolował przebieg wymiany ofert kupna i stukał młotkiem (a to przecież najważniejsze!) robiły mocarne wrażenie; "Awantura O Kasę" wymięka. Podczas gdy Marta wyjaśniała mi rytm zaklęty w kreskach poszczególnych prac, podśmiewała się z kiczowatych przedmiotów prezentowanych na ekranie i szydziła z moich małych zer w uzupełnianych cenach sprzedaży w katalogu, ja obserwowałem miejscowe pracowniczki, z pomocą komórek reprezentujące, na odległość, bogaczy startujących w rozgrywce. (Marta studiuje historię sztuki, interesuje się sztuką współczesną, współprowadzi galerię sztuki i dysponuje ujmująco serdecznym, ciepłym uśmiechem.) Postać tych ludzi. Postać buraka, który kupił obraz za, hm, siedemdziesiąt tysięcy złotych? ("Też bym tak kiedyś chciała", usłyszałem rozmarzone westchnięcie.) W ogóle to podziwiam, jak można zapamiętać tych wszystkich malarzy? Z drugiej strony ktoś uznałby za dziwactwo swobodne kojarzenie setek nazw rockowych wykonawców. Przerwa na słodki poczęstunek, krótka "dogrywka" i czmychnęliśmy po gorącą czekoladę do Coffee Heaven, bo okropny ziąb ścisnął na zewnątrz.
Przy okazji pojęcia "aukcji" zastanawiałem się, na ile eksperci wyceniliby kultowe sentencje z liryków Marka Eitzela. Jaką cenę wywoławczą przypisaliby przykładowo wersom "Your ex-girlfriend told me you were having a bad time / I guess you've got no one to take care of you"? Dwadzieścia tysięcy, czekam na dwadzieścia tysięcy, mam dwadzieścia tysięcy, czy ktoś da dwadzieścia jeden tysięcy... Za ile poszłoby zdanie w rodzaju "When your love is gone / You'll see her in everyone"? Ok, z tonu łatwo się domyślić puenty, więc lepiej jeśli teraz wyłożę karty na stół. Może ktoś wydedukował to wcześniej: kocham artystę Marka Eitzela w każdym wcieleniu. Nie mam zamiaru kłamać o obiektywizmie sądów, ale gdy mowa o singer/songwriterach, wewnętrzne uzależnienie zmusza do wskazania Niewidzialnego Człowieka. Zbyt wiele nocy w gęsiej skórce przy Everclear, sorry. Raz przyznałem się nawet bezbronnie i otwarcie, że sam timbre wokalu kolesia mnie wzrusza, i nie potrzebuję wcale piosenek miażdżących na swoich prawach. Wciąż, byłbym niesprawiedliwy uwiarygodniając fenomen Marka ledwie osobistą fanatyczną fascynacją. Czar jego gracji, charyzma jego dojrzałości, specyficzne ciepło poetyckiej magii i tuż obok dławiąca drętwota depresji. Paradoks percepcji Eitzela: wsysa staranność, natchnienie i głębia muzyczna, lecz z każdym mówionym wyrazem coraz mniej chce się istnieć. Plus, doznaje się, że tragiczny twórca poświęcił najlepsze lata rozpamiętywaniu paraliżujących stanów smutku i samotności, i że facet w wieku mojego ojca potrafi nadal kłuć mnie w serce przemyśleniami uniwersalnej natury.
Stąd rozumiecie chyba mój stosunek do nowego wydawnictwa grupy AMC po reunionie. Przypuszczalnie ma to związek ze starzeniem, ale do Love Songs For Patriots podchodzę podobnie jak względem i (i to być może jest odrobinę lepszy album): wolę zasłużonych u schyłku kariery od młodych na starcie, wolę pierwowzory od epigonów osobowości. I czy będzie to intensywny, zaskakująco mocny opener "Ladies And Gentlemen", z miejsca zdolny zawirować w tej aktorsko-teatralnej manierze; gorzka, balladowa parabola striptizer-naród amerykański "Patriot's Heart" ("If you wanna see something patriotic, there's a stripper / He don't look that good, but he's got an all American smile"); uczuciowa medytacja "Love Is" ("We are so small compared to our hearts"); On The Beach-owa rozprawa "Only Love Can Set You Freee" (refren z firmowym wstrzymaniem w połowie), czy konfesjonalny "America Loves The Minstrel Show" ("My life is a sham I pretend that I need"), to naprawdę nie robi różnicy, bo materiał jedzie równiutko od deski do deski, a umiejętność ubrania podstawowych ludzkich wątków w kilka prostych słów oraz charakterystycznie pochłaniającą szatę dźwiękową zabija jak zwykle. Dlatego Love Songs to rzecz godna polecenia, aczkolwiek dyskografię wielkich lepiej poznawać chronologicznie. Pewnego dnia być może dotrzecie do płyty o baśniowo barwnej okładce, gdzie zmęczony głos alkoholika zapyta na wstępie czy ta noc spełni obietnice i pochowa w spokoju; są szanse, że wasz świat emocjonalny już nigdy nie będzie taki sam. Ponieważ mądrości Eitzela warte są więcej niż jakiekolwiek dzieło sztuki wystawione na aukcji, więcej niż Martula zapłaciłaby za oryginał swojego ukochanego Cézanne'a gdyby nawet spała na forsie, heh; są bezcenne.
(Porcys, 2004)