Your Custom Text Here
Bardzo smutne wieści dziś nadeszły. Odszedł redaktor Andrzej Gowarzewski, obsesyjny pasjonat i wybitny encyklopedysta sportowy, na którego monumentalnych tomach uczyłem się w dzieciństwie futbolowej historii. To właśnie z tych książek poznałem w latach 90. fascynujące sylwetki Rensenbrinka, Simonsena czy Keegana. To dzięki nim dowiedziałem się o wielu dramatycznych meczach na mistrzowskich turniejach międzynarodowych zanim w ogóle miałem okazję zobaczyć ich skróty (...zwykle w magazynie Wielka Piłka na TVP2). Wreszcie to one pomagały mi zgłębić dzieje polskiej "kopanej" – od przedwojennych początków "w sepii", przez potwierdzenie plotek z szatni, że mój trener trampkarzy z RKS Okęcie w latach 70. grał w Legii, po szczegółowe prześledzenie ewolucji składów repry. Były dla mnie piłkarskim odpowiednikiem Mitologii Parandowskiego – bawiły i wciągały klimatem, ale też wszechstronnie kształciły.
Dziś trzy kliknięcia pozwalają wygodnie sprawdzić potrzebne fakty w sieci. A jednak do dzieł Gowarzewskiego i jego współpracowników wracam praktycznie non stop – zawsze mam je pod ręką. Dlaczego? Otóż Pan Andrzej nie był tylko nadludzko sprawnym kompilatorem danych statystycznych i samodzielnym łowcą trudno dostępnych informacji bezpośrednio od źródeł rozsianych po całym świecie. Imponował też zadziornym, charakternym piórem, jakże pasującym do bezkompromisowej postawy dziennikarskiej. Pisał w natychmiast rozpoznawalnym, chwilami wręcz groteskowo treściwym stylu, który "nieczęsto, niejednokroć" wprawiał mnie w osłupienie. Ukułem nawet na własny użytek termin "słowny prog" – tak gęste merytorycznie, leksykalnie i konstrukcyjnie bywały jego wielowątkowe akapity. Ba, odgadłbym tego autora po jednym zdaniu złożonym. R.I.P.
(2020)