ANNA JURKSZTOWICZ
Dziękuję, nie tańczę (1986)
"Przenikam" / "Stan pogody"
Zanim pokuszę się o skromny, amatorski komentarz do dwóch monumentalnych piosenek, które wygrały niniejsze zestawienie, warto zrobić na chwilę "zoom out" i spojrzeć na szerszy obraz. Po to aby zrozumieć, jakie procentowo/ilościowo i pod względem "ciężaru gatunkowego" miejsce zajmują one (i w ogóle cały nurt piosenkowy) w życiowym dorobku Krzesimira Dębskiego. Otwórzmy więc Wikipedię na haśle Krzesimir Dębski. Nie twierdzę, że Wikipedia to jakaś wyrocznia. Szczególnie polskie Wiki to nieraz surrealizm i kabaret (osobny temat). Ale załóżmy na potrzeby mojej wypowiedzi, że wiarygodna lub nie, Wikipedia posłuży nam za jakąś referencję, choćby dysponowała danymi "pi razy oko". To naprawdę nie jest teraz aż tak ważne, zwłaszcza że na Wikipedii mówi się o "wybranych" kompozycjach. Ale zrobię za Was szybką matematykę. Urodzony w Wałbrzychu twórca może się poszczycić następującym dorobkiem, nazwijmy to, "partyturowym" (nie-piosenkowym):
1. Dwanaście dzieł orkiestrowych
2. Dziewiętnaście kompozycji na instrumenty solowe i orkiestrę
3. Szesnaście kompozycji wokalno-instrumentalnych
4. Muzyka do pięćdziesięciu dziewięciu przedstawień teatralnych i baletowych
5. Muzyka do jedenastu spektakli Teatru Telewizji
6. Muzyka do czterdziestu sześciu filmów
7. Muzyka do dwudziestu sześciu seriali
8. Muzyka do siedmiu filmów krótkometrażowych
9. Muzyka do czterech filmów animowanych
Przypadek lub nie: to równo DWIEŚCIE KOMPOZYCJI. Pomyślcie tylko. Dodajmy do tego utwory, które Dębski "zamachał" jako dyrygent oraz obszerny dorobek jazzowy (tu odsyłam do rankingu najlepszych polskich płyt XX wieku, który opublikowaliśmy równo rok temu). Piszę o tym po to, żebyście, a właściwie żebyśmy wszyscy raz na zawsze coś zrozumieli. Bo my tu się od wielu lat podniecamy, że Krzesimir, że Polish Songbook, że Szkoła Polskiej Piosenki, że cośtam. Oprzytomnijmy. Nie ma żadnego Krzesimir-popu, nie można tego rozpatrywać w tych proporcjach. To że Dębskiemu chciało się napisać w życiu kilka "popowych" kawałków to w jego drodze artystycznej sprawa ważna DLA NAS. Bo lubimy stężenie melodyki, repetycję urodziwych fraz, nagromadzenie boskich hooków, kochamy funkowy groove, taneczny bit i elektryczno-elektroniczną instrumentację. Dla K.D., zakładam, jest to marginalna ciekawostka, coś uroczego, zapewniającego poklask mas. Uniesienia, jakich być może doznawał stając oko w oko z muzycznym absolutem, są dlań zapewne gdzie indziej.
Nie zmienia to faktu, że "Przenikam" łączy w sobie dwie bardzo ważne dla mnie idee muzyczne, na których punkcie których od wielu lat mam obsesję graniczącą z obłąkaniem. Wpierw polifoniczne podejście do motywiczności, czyli nawarstwienie jak największej ilości symultanicznie funkcjonujących melodyjek w obrębie jednego przebiegu akordowego. W kulminacyjnym momencie tego kawałka na słuchawkach doliczyłem się pięciu przeplatających się linii: główny wokal (no comments), backing wokal (jakaś zjawa, chora harmonizacja puszczona od tyłu czy co... trochę się tego boję), bas grający sławny hook "w poprzek", który często nucę w myślach (rywalizuje z "Bez Dopingu" w krajowym rankingu synth-basów ever), funkująca gitarka w prawym kanale, no i ten bezlitośnie chwytliwy klawisz z zaprogramowanego arpeggiatora ("to jest nie do zagrania"). I teraz: w finale powtarzanie tego schematu w nieskończoność, "do wyczerpania zasobów", na tej samej zasadzie co Loveless, "One More Time" czy ostatnie 1.5 minuty "PLNY II". Konkretnie po to, żeby wyzyskać wręcz religijną, modlitewną jakość z repetycji w popowej formule. Połączenie obu elementów owocuje dla mnie owocowym freskiem o sile rażenia bomby wodorowej. "DZIEKUJĘ DOBRANOC" ("Osiemnastka").
"Stan" to nieco inna parafia i generalnie szczytowy, krańcowy paradoks zjawiska zwanego potocznie "progresywnym popem", nie tylko w Polsce. Bowiem utwór ten otwiera "obiektywnie" najbardziej skomplikowany pasaż w dziejach "muzyki przebojowej", zwykle pomijany lub upraszczany przy wersjach coverowych z tak prostego powodu jak pochód akordowy "nie do wysłyszenia" i stąd "nie do zagrania". Jednocześnie jeśli "Przenikam" to "B.O.B." – gęsty, wielowymiarowy, kinetyczny faworyt garstki erudytów, to "Stan" byłby w takiej paraleli "Hey Ya!", ulubieńcem tłumów, hitem rozpoznawalnym i ochoczo nuconym przez miliony naszych rodaków. A to ze względu na niespotykaną wręcz nośność wyciśniętą z tak wielu zmian harmonicznych w refrenie – do punktu, w którym ostatecznie dla sophisti-fanatyków ten refren wydaje się nawet odrobinę zbyt ordynarny i populistyczny. Ta burza w szklance wody ma w sobie z definicji coś niemożliwego, ironicznego i diabelsko przebiegłego – właśnie ten numer, który najbardziej wśród Krzesimir-popowych dokonań aspiruje do piętrowych muzykologicznych analiz, oczarował statystycznych odbiorców najefektywniej, omamił ich, zaczarował. "Zagadką pozostanie".
Być może znaczną rolę w komercyjnym sukcesie hitów Anny Jurksztowicz odegrał jej wyśmienity, idealnie funkcjonalny wokal. Może przysłużyły się wyborne teksty Jacka Cygana – wniknięcie wewnątrz nieuchwytnej, zmiennej duszy kobiety w "Przenikam" i sławna meteorologiczna metaforyka zastosowana do opisu wzlotów i upadków w relacjach damsko-męskich w "Stanie Pogody". Warto jednak pamiętać, że pop który Dębski wykreował dla swojej żony na Dziękuję, Nie Tańczę to – jak być może żaden inny polski pop – pop autentycznie jego własny i przez to nasz, POLSKI. Zamiast naśladowania światowych trendów, zamiast "gonienia Zachodu", Pan Krzesimir postanowił po prostu czasem wyluzować się od koncertów skrzypcowych, preludiów i oratoriów. I przy okazji trochę się rozerwać.
(Porcys, 2015)
"Video – Dotyk"
Po blogersko-portalowym niezal-boomie sprzed dekady na rehabilitację skarbów rodzimej fonografii przyszedł obecnie etap środowiskowej stagnacji i samozadowolenia, że przecież "wszystko już powiedziano". Tymczasem przemykaliśmy ledwie po powierzchni znaczeń i wiele wątków jest jeszcze do zagospodarowania. Przykładowo klasyczny "Video – Dotyk" ma już niby status oczywistości i żelaznego kanonu w krajowej szkole rozrywki, ale pozostaje jeszcze kwestia "dokładności pomiaru". Bo same neutralne wzmianki o "chłodnym syntezatorowym aranżu" na Screen i "jaskrawym synth-popie" na Porc niespecjalnie wyczerpują temat, a może nawet przechodzą obok punktu.
Załóżmy więc słuchawki i zwróćmy uwagę chociażby na partie gitar w tym nagraniu. Marek Bliziński na gitarze rytmicznej w zwrotkach jest ledwo czytelny, ale tak naprawdę gra tu "podwójnie", w różnych przewrotach, które są rozsunięte w panoramie. Ja bym pewnie dał ten jego funk głośniej – i chyba popełniłbym błąd. Dzięki schowaniu zdublowanych akordów po bokach zachodzi w percepcji jakże wysublimowany efekt harmonii "nie wprost", znany z ejtisowego art-popu. Funkcje są "domyślnie" oparte o bas – to do basu "referuje" wokalny topline. Zamiast być podaną na talerzu, septymowość wynika z dyskretnie stłumionych gitar w kanałach. Czyli tak zwana *inteligencja*.
W refrenie partie Blizińskiego na moment cichną, ale przy pierwszym zaśpiewie "...i z pogardą" wkracza gitara solowa Marcina Otrębskiego. Wpierw wije się przyczajona, rozwlekła i kusząca, później rozkwita w "mostku", by przed drugą zwrotką wjechać z regularną "ćwierć-solówką". Następnie zaś rusza drugie CANTO i wtedy dzieje się rzecz NIEPOJĘTA. Otóż ktoś jakby zapomniał "wymutować w sesji" ścieżkę z solową gitką, a Otrębski nie przestaje drążyć, dłubać, rzeźbić. Jego atonalne jęki, piski, SKARGI – nie są tu "dodatkiem, pieprzem do gówna" – lecz raczej fascynującym free-dialogiem z niewzruszoną, misternie zorganizowaną, wielopiętrową strukturą instrumentacji.
Nawet nie tykam teraz takich spraw jak produkcyjne tricki Rafała Paczkowskiego (feeria barw migoczących klawiszy, "świsty" na werblach kończących obieg w zwrotkach, samplowe "zjawy" nawiedzające wokal w refrenie...) i jegoż cholernie "rasowo" zażerający miks (w epoce gdy sprzętowo trzeba było "szyć z niczego"), czy kapitalna interpretacja PANI ANI (nie-dżobowa i całkiem "indie" w intonacyjnej swobodzie tej emocjonalnej ekspresji). No i o samych kwitach K.D. też "szkoda strzępić ryja", bo to trochę sytuacja typu "BALANTINES... najlepsza whisky na świecie" (pozdro Ala Zastary i Jacek Marczuk) – rozwikłanie zagadki szokująco dysonansowego intra chyba styknie na start.
Ale odnotowuję akurat KEJS tych gitar, bo zawsze mi przykro, że podobne studyjne detale (które de facto budują potęgę utworu) i tak pozostaną obsesją garstki wariatów. Podczas gdy ja naprawdę nie potrafię sobie na tę chwilę przypomnieć bardziej miażdżącej aranżacji w jakiejkolwiek polskiej piosence.
(2020)