ART BLAKEY

 

Art Blakey and The Jazz Messengers: Art Blakey and The Jazz Messengers (1956)

Przede wszystkim: spojrzenie. Od tego się zawsze zaczyna obcowanie z tą płytą i nie bez powodu. Paul Hoeffler uchwycił twarz Arthura jakby zastygłą w monumentalnej grozie. Ta spowita sepią głowa wygląda trochę jak nienaruszalny monument. A mina wyraża kilka emocji równocześnie. Jest w niej nieznająca sprzeciwu godność, surowe i dobitne zaznaczenie swojej wartości. Ba, można się tu nawet doszukać wyrazu bezwzględności i pogardy wobec białych ciemiężców afroamerykańskiej społeczności. Pod tym względem intuicyjnie wyczuwam analogię ze "strasznymi" pozami czarnych raperów z lat 90. – mogli się spokojnie wzorować na tej fotografii. Ale najistotniejszy wydaje się w tym zimnym, wbitym w coś/kogoś wzroku wątek przywództwa. Ponoć Kazik ("...żyje poniżej minimum socjalnego") Deyna mroził spojrzeniem każdego, kto przypadkiem stanął na jego ścieżce. Koledzy z drużyny bali się spojrzeć mu prosto w oczy. Tu też nie ma wątpliwości: Blakey jest liderem, szefem, samcem alfa. I to sytuacja o tyle niecodzienna, że mamy do czynienia z perkusistą. Ale ani droga do tego instrumentu, ani jego traktowanie nie były u niego zwyczajne. Albowiem w szkole uczył się Artie gry na pianinie, a wedle jednej z kilku sprzecznych anegdot na bębnach zaczął grać dopiero, gdy nominalny pałker bandu zachorował.

A sam styl obsługi GARÓW... To w pewnym sensie odpowiednik rockowej reputacji Bonhama. Podtrzymując piłkarskie skojarzenia: "Cannavaro wali jak nie wiem" (Gmoch). Ciskający pioruny ("The Drum Thunder Suite") z obu łap Blakey zasłużył na miano jednego z nieokrzesanych, agresywnych, prymitywnych (w takim sensie, w jakim Fahey czy Stooges byli "prymitywni") drummerów przynależących do post-swingowego holu sław. Dynamiczne użycie hi-hatu, igranie z barwą i wysokością werbla, nacisk na backbeat i mnóstwo spontanu w solówkach – to jego znaki rozpoznawcze. I pomyśleć, że tak wyrazista technika indywidualna szła w parze z umiłowaniem gry zespołowej, kolektywnego rozwoju i organicznej pracy nad szlifowaniem talentów-diamentów, do których miał złotą rękę. Kilkudziesięcioletnia historia formacji Jazz Messengers, swoistego wehikułu dla hard bopu (nie sprawdzajcie, kto się przewinął przez skład, bo dreszcze gwarantowane) to hobby na długie zimowe wieczory. Zaś spotkaniem inicjacyjnym dla nowicjuszy powinien być ten album, przy reedycjach przechrzczony na "Moanin'" – od utworu otwierającego set, stanowiącego chronologiczny pomost między podobnie call-and-response'owo skonstruowanymi tematami "Blue Train" i "So What".
highlight
(2016)