AUTECHRE
Tri Repetae (1995)
Zanim panowie Sean Booth i Rob Brown wykuli własne soniczne uniwersum, zdaniem niektórych na tyle już abstrakcyjne, że nie sposób odnieść go do reszty fonograficznych prób, dopracowali do perfekcji formułę polegającą na przeciwstawieniu sobie snujących się, łagodnych, choć enigmatycznych i podskórnie niepokojących melodii oraz niestrudzenie pogmatwanych, klaustrofobicznych układów rytmu. Pomimo chrobotliwych faktur pukających do drzwi industrialu, nieraz utwory tętnią skrajnie mechanicznym groove'em, takim odhumanizowanym "fabrycznym funkiem". Imponuje gama podjętych tropów. "Dael" to wciąż niewyczerpane źródło inspiracji dla tych, co poszukują świeżych rozwiązań rytmicznych w popie. Szurający bit i pływające syntezatory w "Clipper" przypominają o tym, jak wiele popularnym Ae zawdzięczają Boards of Canada. Przyczajone "Stud" i "Overand" niepostrzeżenie podejmują bliżej nienazwaną, egzystencjalną refleksję, raczej z gatunku tych ponurych. Wysokie rejestry świdrująco-pędzącego "Eutow" wciąż ujmują nienachalnym futuryzmem. Ale paradoks Tri Repetae (i przewaga tego albumu nad resztą bogatego katalogu duetu) polega na tym, że choć każdy indeks penetruje odrobinę inne rejony i wciąga jako odrębny szlak, to w dalszym planie układają się w logiczną mapę realizującą precyzyjną i konsekwentną wizję.
(T-Mobile Music, 2012)
Confield (2001)
Znajomy rzekł kiedyś, że na tej płycie Brown i Booth podyskutowali sobie trochę ze Stockhausenem. To chyba trafiona skrótowa diagnoza. Rzadko kiedy równie ambitne, wymagające przedsięwzięcia są tak słuchalne. Choć niewątpliwie hipnotyzują i paraliżują odbiorcę, to mnie akurat nigdy nie zmęczyły. Kto wie, czy to nie szczytowe stadium penetracji abstrakcyjnej architektury cyfrowego dźwięku. I pod tym względem rzecz bliższa naukom ścisłym, niż humanistycznym.
(T-Mobile Music, 2011)
NTS Sessions 1-4 (2018)
zaskoczeniem sporego kalibru jest dla mnie tegoroczny, GARGANTUICZNY w rozmiarach materiał Autechre. blisko 8 godzin to potężny METRAŻ do CHAPSNIĘCIA na raz – redaktor Skowyra porównał takie wyzwanie do obejrzenia Szatańskiego tanga LONGIEM. a jednak jakoś nie chce mi się wyłączać typowych dla duetu labiryntów projektowania dźwiękowego, bo chwilami panowie budują tak przekonujący pomost między wczesnym Stockhausenem, a future funkiem Neptunes od strony "Milkshake", że dreszcze maszerują po plecach.
parafrazując redaktora MZ, ta płyta wcale "nie mówi mi spierdalaj", tylko właśnie jest przyjazna – at its worst ładnie brzęczy w tle, a at its best paradoksalnie wydaje się ich najtreściwszą od... od... od... Confield? ("to w tym wypadku to w zasadzie można podzielić... na trzy"). oto chlubny przykład weteranów, którzy po 30 latach kariery pozostali nie tyle "przytomni", co wręcz progresywni, a wciąż chore pomysły to biorą chyba aż z tytusowej kopalni zegarków :|
na zachętę zredukowałem NTS Sessions z 8 godzin do 80-minutowej esencji – długość a la staroświecki format CD.
(2018)
"OK, słuchajcie... Yyyy... Wszedłem w to, zrobiłem... Cóż mogę powiedzieć". A na koniec tygodnia z dominatorami bieżącej muzyki – duet niestrudzonych futurystów spod Manchesteru ("większość z Manchesteru, prawie połowa płyty będzie z Manchesteru"). Najlepiej w piłeczkę gra Manchester United, najlepiej na nerwach grają Brown i Booth.
Jakie to dziś wydaje się komiczne, że ci dwaj pasjonaci hip hopu, electro i Musique concrète po audio inżynierii i architekturze na debiucie momentami kleili jeszcze łagodne downtempo nieodległe od Nightmares on Wax. Wkrótce pozostawili "coś miększego, coś barwniejszego" swoim melodyjnym naśladowcom z Warpa i okolic (można spokojnie POKUSIĆ się o ich plejkę "proto-BoC" – NIECH KTOŚ), a sami zanurkowali w proces poszukiwania "elegancji niedostępności", który potrwa już chyba "do samego końca, mojego lub jej". Imho po angielsku najciekawiej pisał o tej trajektorii Dom Leone (któżby inny), a po polsku popularny Pagaj w przeglądzie dyskografii na Screenagers. Obu autorom udało się ten "bądź co bądź skomplikowany temat przełożyć na język zrozumiały dla szarych zjadaczy chleba – czyli dla państwa" i za tę "bezstratną klarowność" w omówieniu totalnie abstrakcyjnych, bezprecedensowych, dekonstruktywnych dźwięków ogromny szacunek.
Od siebie dodam tylko, że z perspektywy dwóch dekad nadal jest coś wstrząsającego w ostrym, radykalnym zakręcie, jaki po adaptacji industrialnych faktur na TR i CS wzięli Sean i Rob między LP5 i Confield. Takie decyzje o utrudnieniu komunikatu alienujące część konserwatywnych fanów, a porywające nowych, otwartych odbiorców (Ornette, Coltrane, Tim Buckley, Scott Walker) zawsze są konsekwencją uświadomienia sobie kryzysu dotychczasowej gramatyki i potrzeby wynalezienia nowej składni, fonetyki i morfologii. Poszukiwania te wywarły wpływ nie tylko na eksperymentalne oblicze techno, ale również na avant-rock przełomu milenijów (zamiast RH, porównajmy choćby "Cipater" i "Branches Bare" Hood), a może nawet odbiły się echem w agresywniejszych odmianach szeroko pojętego dubstepu. Ale przede wszystkim pozostały narracją samą w sobie, gdzie matematyczny rygor programowania spotkał chorobliwe "natręctwo szczególarstwa".
Fajnie, że w ostatnich tygodniach pojawiły się aż dwa świeże longplaye grupy. Chociaż podobnie jak z RDJ nie wiadomo, kiedy tak naprawdę powstały, ile kilometrów niewykorzystanych sesji obciąża dyski bezkompromisowego tandemu i czy zostaną wkrótce (w ogóle?) upublicznione. Ale news o kolejnym materiale Autechre do pożarcia zawsze przynosi dreszcz podniecenia, co świetnie obrazują entuzjastyczne tweety Bena Jacobsa. W kwestii rzekomej przystępności jednego z tych dzieł i wynikających stąd wniosków "macie słuszność, wszyscy właściwie macie słuszność, z tym że oczywiście wynika ona z niewiedzy". Ich dorobek jest tak monumentalny metrażowo, że każda zarówno generalizacja, jak i kompilacja musi w praktyce pozostać próbą ujęcia wycinka, kadru. Zresztą na Spoti niepełnego, bo na przykład brakuje tam Peel Sessions (wiszą na Bandcampie). Moje top 10 według subiektywnego kryterium "przyjemności z osłupienia":
1. Parhelic Triangle
2. Eutow
3. T ess xi
4. Nuane
5. Dael
6. esc desc [btw przecież to ruiny "Sunday Morning" Bolshoi, nawet w tej samej tonacji]
7. Nil
8. AcroyearII
9. six of eight (midst)
10. Lowride
(2020)