BASEMENT JAXX
Remedy (1999, house/pop) 7.3
✂ "Rendez-Vu", "Yo Yo", "U Can't Stop Me", "Red Alert", "Always Be There", "Being With U"
Rooty (2001, dance/pop) 7.7
Hity - wiadomo - moc. Ale zauważmy, że od "I Want U" czy "Crazy Girl" biją autentyczne uczucia i nagle okazuje się, że pod przykrywką całego tego demonstracyjnego hedonizmu tkwi "emocjonalny miękisz". Miło wiedzieć, że te dumne single po szalonych nocach nasyconych seksualnymi aluzjami płaczą w poduszkę (finałowe "All I Know" - mam dreszcze). Mimo pozerki, lansu i sztucznych uśmiechów na fotkach ("my mamy fajnie, a wy nie"), poczucie mięty pozostaje poczuciem mięty. I to mnie wprost rozczula.
(T-Mobile Music, 2011)
"Just 1 Kiss"
Któryś z nich, Simon chyba, ale głowy nie dam, opowiadał przy okazji premiery Rooty, że napisał ten song po burzliwej kłótni ze swoją girlfriend – bo zrozumiał w mig, jak nieoczekiwanie niewiele trzeba, żeby się czule pogodzić i odnaleźć wzajemne ciepło. Wystarczą tylko szczere chęci z obu zwaśnionych stron, wystarczy odrobina zaufania i drobny gest miłości, a sprawy na pewno przyjmą pozytywny obrót. Nasze serduszka znów się połączą… I tu zbaczamy niby w rejony mazgajskiej bejówy, ale tym dwóm skurczybykom udało się w "Jus 1 Kiss" oddać perfekcyjnie ten stan, który chyba nikomu nie jest obcy. Wcale nie piję do warstwy słownej, dość oszczędnie i sztampowo roztrząsającej wspomniany topic (oferuje niewiele ponad wariacje na tytułowym buziaku). Ale muzycznie, Jaxx zrobili miód. Słodycz refrenu, płynność przelewającego się loopa i gęstość smakowitej aranżacji przenoszą do raju. W przenośni rzecz jasna. Te sławne tropikalne marimby materializują raj w postaci wakacji w Honolulu i perfidnie przemieniają post-sprzeczkowe przytulanie na intro gry wstępnej. Zawsze kibicowałem "Jus 1 Kiss" w rywalizacji z "Romeo" – trochę z przekory, bo "Romeo" pełnił raczej funkcję "hitu dla gawiedzi" i zajeżdżali go w "Radiostacji", a wysublimowany "Jus 1 Kiss" był moim cichym faworytem. Nie zrozumcie mnie źle, kocham "Romeo", ale od brutalnego rozpamiętywania zaprzepaszczonych związków wolę – jak zazwyczaj każdy – spokój i atmosferę intymnego porozumienia z partnerką.
(Porcys, 2005)
"I Want U"
ależ perwersja – robić coś tak BYSTREGO w nieskrępowanej muzykalności i usilnie maskować to przed "mniej wyrobionym słuchaczem" niby pod pozorem jakiejś idiotycznej dźwiękowej BŁAZENADY. ile tu się dzieje i gdzie się ta układanka finalnie rozwiązuje harmonicznie od 3:01 do 3:16. co to jest w ogóle za STYL muzyczny 🤔jak się nazywa 🤔
( Mastered by Mike at The Exchange 😎)
(2018)
Kish Kash (2003, dance/pop) 7.7
Urządzam w tym roku Sylwestra, wiecie. To już jutro. Wskutek przeróżnych perturbacji udało mi się w końcu zgromadzić doborową ekipę, gdyż właściwie nikogo nie zabraknie. (Ok, prawie nikogo. I'm looking at you, Monika.) I jeśli mógłbym nawijać tutaj długo i namiętnie na temat obaw związanych z typowo organizacyjnymi kwestiami, łatwo wydedukować, że o pewną sferę balangi jestem zupełnie spokojny. Albowiem idę o zakład, że pod względem muzyki lepszej imprezy w tym kraju nie będzie. Line-up również zbierze same znakomitości, choć tu można by się trochę poprzyczepiać. (Once again, Monika.) Ale oprawa muzyczna? No fucking way. Cóż, takie nasze hobby. Prócz kilku ponadczasowych killerskich party-zantów z ostatnich lat, polecą najlepsze imprezowe kawałki / płyty z 2003 pewnie. Jak wiecie, 2003 był rokiem tańca w muzyce. Wszyscy bounce'owali zgodnie, niwelując dystans i bagatelizując miejsce w stylistycznym szyku. No i obok Rapture, Soft Pink Truth, Majesticons i wielu innych figuruje na tej liście trzecia płyta pewnego brytyjskiego duetu, celowo chyba edytowana późną jesienią, żeby akurat trafić pod strzechy dyskotekowych bud na Sylwestra. Może się mylę?
Gdy powiem Basement Jaxx, ta rockowo zorientowana część potrząśnie przecząco głowami. Taaak, słyszeliście "Red Alert" i "Jus 1 Kiss" tysiąc razy w radiu. Przyznajcie, ekscytowała was "seksownosć" tych numerów. Okazjonalny porcysowy skryba, redaktor Zakrocki, tak kwitował w 2001 roku Rooty: "dancysexy uncompromising and COMERCIAL :)". Ja sam w 1999 usłyszałem "Red Alert" i nie byłem w stanie za bardzo uwierzyć że można robić taneczną muzykę tak "sexy". "Jus 1 Kiss" perfekcjonował zamierzenie. Stepujący mid-tempo groove odziano w progresję tak słodką i marzycielsko miłosną, że odleciałem. I wciąż, było to cholernie "sexy", w hawajskich brzdękach marimbafonu, w tej beznamiętności śpiewanej linii. "Just one kiss will make it better / Just one kiss and they will be alright", nuci wokal. A teraz: stop. Czy mierziła was monotonia obszerniejszych połaci materiału? Czy omijał was jednostajny, prymitywny, parkietowy sznyt? Czy pragnęliście ujrzeć wielobarwny, eklektyczny album Basement Jaxx z udziałem doborowej stawki gości z sensacyjnie rewelacyjnym młodym garage-raperem, leciwą punk-gotycką divą i byłym boysbandowcem na czele? Kochani, oto wasz czas.
O Kish Kash Krzysiek już się wypowiadał, że go nie kopnęło, i sądzę, iż ma to dość logiczne wytłumaczenie. Bo Kish Kash to propozycja grupy, która zagarnie najmniej "technicznych" odbiorców. Najmniej densowa w dosłownym sensie, niekiedy pogięta i upstrzona podejrzanymi dodatkami, ta płyta może stanowić zaskoczenie dla ortodoksyjnych fanatyków left-fieldu i progresywnego house'u. Jeśli coś takiego w ogóle istnieje, biorąc pod uwagę fakt automatycznej zmiany statusu w przypadku jakichkolwiek urozmaiceń tak ograniczonej formy jaką jest house. Aczkolwiek właśnie Simon Ratcliffe i Felix Buxton są, wespół z Daft Punk i kilkorgiem innych producentów, zdolni przekształcić house w interesujące novum. Kish Kash, znacznie mroczniejsza i "pojebańsza" od swych poprzedniczek, fascynuje z perspektywy wrzucenia do jednego kotła i osobliwego przemieszania różniastych wątków historii muzyki parkietowej. To jakby synteza tego na czym Basement wypłynęli (brytyjskie taneczne brzmienia pod koniec lat 90-tych) z nowymi trendami w rodzaju 2step lub garage UK. Słowem: paradująca, ruchoma, rozbrykana, lecz nadal detaliczna ilustracja obserwowalnej zmiany warty.
To płyta wybitnie europejska, kondensująca ten snobistyczny, salonowy, wyfiokowany "trendy" blichtr dotychczasowych Jaxx z głosem serca, ulicy oraz wdzierających się na balety prawdziwych biedaków. A skoro europejska, to otwiera ją bombowa pieśń w duchu starego woman-disco lat 70-tych "Good Luck", porównana już wielokrotnie do hitów Amerykanki Glorii Gaynor. Haha. Kobiecina owa, tu odgrywana przez niejaką Lisę Kekaulę, bulwersuje się wprawdzie błahymi sprawami, jak odejście faceta, życząc mu "szczęścia w nowym łóżku" i deklarując "dość już tych kłamstw", ale czyni to nad wyraz sugestywnie, rozporządzając mocarnym wokalem, backowanym zadziornymi wstawkami w podkładzie. Umówmy się, to nowoczesne odczytanie tradycji disco wymiata. Dywersyfikację klimatu zapewniają interwencje zaproszonych znajomków. "Round, round, round we go", rozgrzewa sie Dizzee Rascal w hinduskim "Lucky Star", puszczając oko do wtajemniczonych. Obdarzony żeńskim chorusem kawałek drga jak egzotyczna, zredukowana wersja "I Luv You". Absurdalnie mistrzowsko wypada JC Chasez w "Plug It In"! Może nie macie pojęcia że to były członek N'Sync. Widzę że każdy z nich celuje tak wysoko jak Justin i serio, nie mam nic naprzeciw. Wreszcie: Siouxsie Sioux pokazuje mięczakom co to znaczy nowofalowy dance i zaklina hipnotyczną deklamacją w "Cish Cash".
Standardowe wady czepiają się także Kish Kash. Na raz, panowie nie zdążyli zrzucić odpowiednich kilogramów i wkrada się wypełniacz: "Tonight", "Living Room" i trzy niepotrzebne interludia. Na dwa, "Supersonic" jako jedyny przypomina chamskie, trochę banalne klubowe bity obecne w przeszłości. Ponadto, nieunikniony wątek Prince'a. Basement Jaxx są w nim zakochani bez umiaru. Ktoś nawet zarzucił (może i słusznie) zrzynkę w "Right Here's The Spot", a reminiscencje atakują dosłownie co krok. Na szczęście, z wyczuciem i wdziękiem. A w zanadrzu Felix i Simon trzymają swój największy, niedoceniany sekret. Wrażenia estetyczne. Bo jeśli nawet nie chcą pisać swojego "The Most Beautiful Girl In The World", to przynajmniej potrafią wywołać tożsame obrazy w głowie. "If I Ever Recover" rozczula romantycznymi smykami wplecionymi w ambientowe plumkające tło i poszatkowany sztuczny rytm. Closer "Feels Like Home" idealnie roztapia w sosie chill-outowych odprysków nadziei i wizji spełnienia. Przy takich cudeńkach ciężko nie robić głupstw! "Sexy" zamieniło się w "beautiful". Ludzie pytają się co miałem ustawione jako pulpit w ostatnich dniach. A ja im na to, że nic, raptem jakieś dwa owoce. Szkoda że was nie będzie. Elo.
(Porcys, 2003)
Jedyny chyba jednoznacznie artystowski album Buxtona i Ratcliffe'a - mniej nastawiony na zasięg komercyjny i demokratyczny parkiet, a raczej zmajstrowany pod gusta erudytów i krytyków. Wspaniali goście (między innymi Dizzee Rascal, JC Chasez z N'Sync, Siouxsie Siux i dwukrotnie Meshell Ndegeocello) pozwalają zakwitnąć tym ryzykownym, karkołomnym, czasem mrocznym mieszankom gatunkowym. Chociaż trafia się też stare dobre Jaxx - przecież "Hot 'n Cold" to jeden z najseksowniejszych kawałków duetu, mimo zaaranżowania go, między innymi, na wiertarkę.
(T-Mobile Music, 2011)
"Oh My Gosh"
Ilekroć przychodzi mi wyjaśniać komuś fenomen Basement Jaxx, wygląda to mniej więcej tak. "Jest coś interesującego, kulturowo, w tym zjawisku. Oczywiste, że artystycznie kolesie polegają na niewielu patentach – głównie na sugestywnym nienasyceniu w majstrowanych kawałkach i bezczelnej eksploatacji przeszłości muzyki klubowej. Lecz skąd zatem bierze się całe community w rodzaju ILMowców, które tak ogromnie doznaje przy Remedy czy Rooty? Well, pozwala to wytłumaczyć specyficzny feeling tej muzyki. TO jest *naprawdę* sexy i ciężko poczuć TO poza sytuacją ekstremalnego oszołomienia w klubie. No tak, ale znów: co ci ludzie robią co weekend? Imprezują i bzykają się. I kiedy ten vibe poparty jest wymiatającymi piosenkami, wtedy można ostro odlecieć. Overall, eksperci będą analizować spójność materiału i przekraczanie granic genres w dansie, natomiast parkietowcy załapią po prostu wspaniały, rozrywkowy, hedonistyczny, balangowy F U N. I powiedzcie mi, że nie o to w tym wszystkim chodzi".
Ok, umówmy się, że to zaledwie moja teoria na prywatny użytek (promuję ją zwykle w kręgu najbliższych znajomków), aczkolwiek nowy singiel wyspiarskiego duetu tylko potwierdza powyższe, o czym za moment. Piosenkę wypuszczono z okazji kompilacji The Singles, realizującej dwuletni cykl wydawniczy formacji i rekapitulującej triumfalny pochód trzech hiciarskich krążków w jej dorobku, z każdym dniem zdobywających coraz to świeższe zastępy bywalców cool-dyskotek całego świata, od napalonych "szesnastek" (na krajowym podwórku szukajcie po koncertach Kasi Kowalskiej) do permanentnie znarkotyzowanych freaków. Yeah, albowiem Jaxx są uniwersalni i kręcą każdego, kto czuje grunt pod stopami. And yeah, na rzeczonej składance zebrali wszystkie swoje kapitalne szlagiery, należące do najgorętszych punktów list przebojów ostatnich paru lat, od sensacyjnego "Red Alert", przez uwodzące "Romeo" i "Jus 1 Kiss", po złożone, retro-taneczne "Good Luck" czy "Plug It In". A nawet gdyby im zabrakło singli, sięgnęliby ku zmarnowanym kandydatom: check takie "Hot'N'Cold"?
Więc jeśli do tej pory wasze drogi z Simonem i Felixem się nie bardzo krzyżowały, to teraz jest wasz ruch, misie! Zwłaszcza, iż gamonie przygotowali edycję z dyskiem bonusowym (wersje live!) i DVD. Chyba, że remixy zwykle olewacie, a zawartość płytki podstawowej znacie na pamięć. Wtedy zostaje wam napomknięte wcześniej "Oh My Gosh". Numer syntetyzuje dosłownie wszelkie elementy uprzednich dokonań naszych bossów: zaczyna się minimalnym basowym bitem wyrastającym z banalnego 4/4, by wkrótce odkryć porcję smakowitych drobiazgów, w tym szarpnięcia akustyka, zimne keyboardy albo upgrade bogatych perkusjonaliów. Szczególnie zaś rządzą dialogowe wokale, sformułowane w guście "narracji" "Hey Ya!". Laska nawija: "See that boy just standing over there / He stopped me today / Said he liked my hair / He asked me where you going tonight / And I said I'm with my girls". Kumpelka dopytuje się: "Did you get his number? / Did you get his name? / What score would you give him on a scale of 1 to 10?", a laska odpowiada: "I didn't get his number / I don't know his name / But I think he's hot y'know and I think he is a 10". No i wkracza koleś, z "Ooh I'm feeling you girl / From your head to your feet / Cause you look so good / I can bbo-barely speak".
Wow, czekajcie, a co ja argumentowałem w pierwszym akapicie? I mknie to właśnie tak wspaniale, bo Basement Jaxx robią najlepsze pod słońcem utwory relacjonujące knajpiane romanse podszyte frywolną, acz eksluzywną erotyką. Te fikcyjne postacie mają mnóstwo kasy, bawią się w snobistycznych miejscach, piją najdroższe drinki i sypiają w miękkiej, atłasowej pościeli. Każdy na świecie chce być nimi. I to dokładnie da się usłyszeć w "Oh My Gosh", gdyż Ratcliffe i Buxton tradycyjnie superosko dbają o klimat i oprawę dźwiękową dla swoich historyjek. "Oh my gosh / He's making eyes at me and I don't mind at all / Oh my gosh / He's making my imagination run wild" leci refren, w finale pięknie rozkwitający na głosy przy akompaniamencie słodkich, odległych akordów elektrycznego pianinka. Tune pokazuje mistrzów wyfiokowanego post-house'u pod różnymi kątami ich dotychczasowej kariery, udowadnia ich znakomitą formę i, last but not least – zajebiście uzależnia. So now, go and get it.
(Porcys, 2005)
Crazy Itch Radio (2006, dance/pop) 6.3
✂ "Hush Boy", "On the Train", "Everybody"
Scars (2009, dance/pop) 4.7
Felix Buxton i Simon Ratcliffe nawrócili miliony ludzi w ciągu mijającej dekady. Na etapie debiutanckiej płyty Remedy, promowanej światowym mega-hitem "Red Alert", oraz przy drugim albumie Rooty, formacja trafiała głównie do maniaków nowinek w świecie dance'u oraz mało refleksyjnej, szerokiej publiki, żądnej przebojowych parkietowych hymnów. Dla bardziej "wymagających" słuchaczy o wystudiowanym, świadomym guście, w charakterystycznym wizerunku zespołu było za dużo bezwstydnego kiczu i drażniącego banału. Ale stopniowo, rok po roku, grupa zdołała do siebie przekonać sceptyków. Z jednej strony ich muzyka zaczęła być odbierana w kategoriach czystej rozrywki i zabawy, poza akademickim kontekstem. Z drugiej - bogatsze, ambitniejsze krążki Kish Kash i Crazy Itch Radio udowodniły, że duet potrafi działać na bardzo rozległej przestrzeni gatunkowej, nie zapominając o chwytliwych singlach w rodzaju "Good Luck" czy "Hush Boy". Niepostrzeżenie stali się "dyskotekową" instytucją w prawie każdym środowisku melomanów. Nagle w dobrym guście stało się cenić kicz Basement Jaxx. I słusznie, bo kicz rzadko bywał równie sprytny i ekscytująco zaraźliwy.
Problemem tej instytucji na Scars jest relatywna zadyszka twórcza, drobne kłopoty z kreatywnością. Bezkrytyczni fani nazwą to może "niepodrabialnym, własnym stylem", ale Basement zbyt często sięgają do starej torby z producenckimi trickami bez poparcia ich nośnym, melodyjnym konkretem. Co nie znaczy, że to kolekcja zła, bo trafiają się tu momenty przywołujące dawną świetność. Oczywistym szczytem tracklisty jest pierwszy singiel, "Raindrops", który tradycyjnie u Jaxxów łączy ekstatyczny refren, klubową motorykę i orientalne ozdobniki w miksie. Do podobnego miana aspirują pół-skandowane i rapowane "Twerk" czy psych-hopowe "Scar". Reszta nagrań grzeszy tylko jednym, ale to niestety grzech główny: nie chce się do nich wracać. Męczy bluesujące "She's No Good", nudzi leniwe "A Possibility", a prince'owym balladom "Stay Close" i "Distractionz" brak rozczulającej liryki starszych wyciskaczy łez typu "Feels Like Home" lub "All I Know". Nie pomogła gwiazdorska obsada przy mikrofonie: Kelis, Santigold, Sam Sparro, Lightspeed Champion... Nawet Yoko Ono! Wiem jednak doskonale, że panowie mogą za dwa lata powrócić z sensacyjnie mistrzowskim materiałem. To największy pozytyw całej sytuacji.
(Clubber.pl, 2009)
Zephyr (2009, chillout/dance) 5.4
✂ "Peace of Mind", "Ascension"