BIG L
Lifestylez ov da Poor & Dangerous (1995)
Częstą wadą świetnie rokujących płyt hip-hopowych jest ich długość i brak materiałowej dyscypliny. Rozwlekłe tracklisty poprzetykane skitami, gościnnymi występami i manifestacjami gatunkowej rozwiązłości ("dla każdego coś miłego") potrafią zatopić nawet najzdolniejszych raperów. W tej sytuacji debiut Lamonta Colemana zyskuje, bo jest nadzwyczajnie skonkretyzowany. Tu nikt nie traci cennych minut na przerywniki, żarciki, gadki szmatki. Dostajemy ledwie czterdzieści osiem minut i dwanaście dość bliźniaczych, spójnych tracków (Buckwild i Lord Finesse wyprodukowali 9 z 12), ale żaden z nich nie trafił tu przypadkiem. Razem wiernie odmalowują "codzienną rzeczywistość afroamerykańskiego nastolatka", by sparafrazować Peję. Big L zgodnie z tytułem "reprezentuje biedę" i może to kwestia okładki, ale w tych bezwzględnie realistycznych winietkach wyczuwam aurę ulicznych, wieczornych "ustawek" ziomów w szerokich spodniach. Niektóre bity (jak ten do "Street Struck") każą mi nawet uwierzyć, że w takim stylu życia jest coś romantycznego, rozczulającego. Ale na mikrofonie też się dzieje. Dość powiedzieć, że pada tu jeden z najlepszych panczów wszech czasów: "Niggas be getting mad 'cause I hit more chicks than they spoke to".
(T-Mobile Music, 2012)