BO DIDDLEY

 

Go Bo Diddley (1959)

"I Want Candy", "Not Fade Away" The Crickets, "Faith" George'a Michaela, "Dear Yoko" Lennona, "Desire" U2, "Movin' on Up" Primal Scream, "Panic in Detroit" Bowiego, "Magic Bus" The Who, "1969" Stooges, "Love is a Battlefield" Pat Benatar, "When the Lovelight Starts Shining Through His Eyes" Supremes, "Close to Me" The Cure, "Rudie Can't Fail" The Clash, "Deathwish" The Police, "Mr. Brownstone" Guns N' Roses, "Lover’s Walk" Elvisa Costello, "Sunday Papers" Joe Jacksona, "Ruby Dear" Talking Heads, "Jamaica" Homo Twist, "New York Groove" KISS, "I'm Sorry I Love You" Magnetic Fields, "Hare Krsna" Husker Du... Wielkie dzięki, "Bo Diddley Beat". Ale takie "uzasadnienie" byłoby pójściem na łatwiznę. Bo (!) lista wszechstronnych zasług Ellasa McDaniela (vel Batesa) dla ewolucji popu wydaje się nie mieć końca.

A przecież wciąż "po wolności" chodzi mnóstwo osób, które zapytane o początek "tego wszystkiego" wskażą tylko Chucka Berry'ego, zaś o Diddleyu (lub jego kawałków) nigdy nie słyszeli. Jeśli więc Berry jako autor/songwriter/tekściarz był "wynalazcą" rokendrola, to Diddley odkrył dla muzyki rozrywkowej potęgę ścisłego rytmu i oszczędnej produkcji. Czyli antycypował rewolucję, jakiej de facto na szerszą skalę dokonał kilka sezonów później James Brown. Decyzja o wyeksponowaniu bitu pociągnęła za sobą redukcję w sferze harmonicznej i aranżacyjnej. Pogłosy, przestery i marakasy namalowały nową przestrzeń. Kubańsko-afrykańska wrażliwość rytmiczna w wybuchowej mieszance z korzennym bluesem i miejskimi tendencjami r&b wygenerowała coś na kształt proto-funku, SUROWEGO SWINGU. "Bo Diddley is Jesus", komunikowali wprost tacy jedni Jesus and Mary Chain. Kultowość, znaczy.

Już jako dziesięciolatek Ellas wyszedł na ulicę ze swoim zespołem, w którego skład wchodziły dwie gitary i... pralka (LOL!). That's punk! Nic dziwnego, że ludzie którzy kochają punk, kochają też Diddleya. Powody, dla których Mark E. Smith hołubi Bo Diddleya? Proszę: "he'd sing about himself in the first person, dead funny", "he always sounded off-tune, which I liked", "he had the best riffs and the drums are whacking out", "he was the first man to play the guitar with his teeth". Hipnotyczne, złowrogie repetycje na jednym akordzie czy w jednej tonacji nie wzięły się znikąd. Zresztą "i tak powiem..." (Cygan): gdy Diddley odpalał solo na tle plemiennego "hambone" boogie, to był o krok od wymyślenia proto-punka VU. Charakterystyczny styl gry na wieśle zawdzięczał nie tylko grubym paluchom, ale i nauce gry na skrzypcach w młodości. Nikt wcześniej nie skumał, że można tak trącać niskie struny w gitarze.

"Ten mecz jeszcze się nie skończył...", ponieważ pozostaje kwestia błazeńskiego, diabelskiego humoru w tekstach; kwestia "feministycznej" otwartości Diddleya który jako pierwszy rokendrolowy muzyk zwerbował do bandu kobietę, niejaką Lady Bo, na solową gitkę; kwestia wyrazistej, niepokornej osobowości faceta, który otwarcie deklarował, że chce "zniszczyć" widownię swoim rytmem, że chce aby najdrętwiejszy gość na sali zaczął mimowolnie ruszać nóżką i który konstruował własne gitary zanim wpadł na to Brian May, dorobiając sobie tremolo z części starego samochodu znalezionych na śmietnisku albo z elementów starego zegara. Ale gdzieś muszę urwać. "Oszukali mnie!", wielokrotnie narzekał "bardzo wylewny" Bo, że biała "banda złodziei, decydentów" okradła go z jego osiągnięć i zasłużonej, a nigdy niespełnionej sławy. Pewnego dnia historia musi przyznać mu rację.

Na start polecam self-titled składak singli z 1958, ale regularny debiut Go Bo Diddley (1959) ukazuje znacznie bogatszą paletę pomysłów i nastrojów. Spektrum sięga od niemal tkliwej ballady "I'm Sorry", przez free popisy gitarowe w "Bo's Guitar", niewyobrażalny wówczas klimat proto-rapowego "Say Man", lamentujący rapsod "The Great Grandfather" aż po miażdżący, stoicki closer "The Clock Strikes Twelve", w którym Diddley pioniersko prezentuje skillsy na skrzypcach, dialogując luźno z fortepianem. Artysta zmarł sześć lat temu w wieku 79 lat. Występował prawie do samego końca (zapewne "dorabiał do renty, bo cienka renta"), dopóki nie powstrzymał go atak serca. Internet oferuje świadectwa zachwytu ludzi, którzy mieli okazję widzieć Diddleya na żywo i podobno kolo tuż przed osiemdziesiątką zasuwał na scenie tak SZWARNO, że zawstydzał energią młodzież. ("Jest pan w telewizji młodzież".)
highlight
(2016)