BROADCAST

 

The Noise Made By People (2000)

Gdyby w starożytnym Egipcie znali radio i mówili po angielsku, to "Unchanging Window", "You Can Fall" czy "Papercuts" śmigałyby na rotacji A w trakcie budowy piramid. Faraon-pop? Bodaj najcieplej brzmiąca płyta dekady. R.I.P. Trish Keenan – zapamiętam ją jako czułą wokalistkę zapatrzoną w Francoise Hardy ("Come On Let's Go") i wyjątkowo serdeczną rozmówczynię.
(T-Mobile Music, 2011)

Dziś dwudziestolecie The Noise Made By People czyli "właściwego" debiutu tej niezwykłej grupy z Birmingham. Każdy fan ma inną ulubioną pozycję w ich dyskografii, ale nigdy później Broadcast nie pokazali tylu kształtnych, szlachetnych melodii w takim tradycyjnym sensie i nie ubrali ich w tak eteryczną produkcję, a nieodżałowana Trish nie zaśpiewała już tak delikatnie i wdzięcznie.
(2020)

"Come On Let's Go"
Tę perełkę najczęściej piłowałem w wakacyjne wieczory, nieraz popełniając grzech skipowania do numeru czwartego, mimo, że całe Noise Made By People ujmuje mą duszę baśniową tajemnicą. Linia wokalna Trish Keenan w refrenie wynosi w niebiosa, zostawiając mnie rozmarzonego w błogim grymasie. Dziewczyna dysponuje na tyle cudownym głosem, że samo wsłuchiwanie się w jej bezoddechową, matową technikę koi strapione nerwy. Taaak, zabrałbym się w podróż do jakiej Trish tu zaprasza. Pomysł na odizolowanie głębokich bębnów i stąpającego basu od międzygwiezdnych pejzaży analogowych keyboardów to naczelny patent tej płyty. Tutaj obok wertykalnej rozległości dochodzi jeszcze stopniowanie barw, od przetworzonych, niepokojących organów po wpleciony znienacka klawesyn. Bogactwo oszałamia, a sam motyw owija szlachetnością i elegancją. Gdy niedawno rozmawiałem z Trish, napomknąłem jej, że "Come On Let's Go" to jedna z moich ukochanych piosenek lat dwutysięcznych. Wiele bym dał, by móc tak powiedzieć o czymkolwiek z Haha Sound.
(Porcys, 2003)

– Trish, uważam numer "Come On Let's Go" z waszej pierwszej właściwej płyty The Noise Made By People za jedną z najpiękniejszych kołysanek lat dwutysięcznych. Pamiętasz może kto napisał do niej refren?
– Tak, ja go napisałam.
– O, popatrz, coś czułem, że jego autorem musiała być kobieta, bo ta melodia jest prześliczna.
– Och dziękuję. Zaraz, jak ja to skomponowałam? Na pewno nie za jednym podejściem. Najpierw wyszedł mi fajny motyw i to wszystko. Potem przeczesałam kilka razy włosy i znów zabrałam się do pracy. W ten sposób miałam już parę strof. Ale w tydzień później usłyszałam kawałek Francoise Hardy zatytułowany "Just Call And I'll Be There" i po prostu się w nim zakochałam, zagościł permanentnie w mojej głowie! Niekoniecznie ściągnęłam całość, na pewno jednak skomponowałam "Come On Let's Go" w stanie ślepego zauroczenia numerem Hardy.
– No właśnie, podobnie jak kilka innych miejsc Noise, chociażby zwiewnie stąpający "Unchanging Window", "Come On" ewokuje dziwnie urokliwe dostojeństwo: te kropki i kreski basowe, odległe organy i klawikord w chorusie... Czy nie sądzisz, że...
– Borys, ale ta rozmowa miała chyba dotyczyć rzeczy nieco aktualniejszych? Właśnie wydaliśmy świeżą płytę, na miłość boską, chłopcze!
– Okej, racja racja. Sorry za to. Zajmijmy się więc nowym materiałem. Tuż przed Haha Sound wypuściliście na rynek EP-kę Pendulum...
(Porcys, 2005)

Haha Sound (2003)

Powracają progresywni retro-popowcy z Birmingham. Na pierwszej od trzech lat dużej płycie zespołu najwięcej dzieje się na początku. Abstrakcyjny, mozaikowy wstęp w postaci "Colour Me In" ustępuje po chwili miejsca najostrzejszej kompozycji w zestawie, "Pendulum". Ta psychodeliczna, niepokojąca kołysanka jest jakby hołdem dla dwóch zespołów: wczesnego Can (transowa sekcja brzmi jak zwolnione "Mother Sky") i Pink Floyd z okresu Ummagumma (groźne dźwięki organów przywodzą na myśl ówczesne improwizacje grupy). (Pendulum to także tytuł pięcioutworowej EP-ki, wydanej jednocześnie z Haha Sound i zapowiadającej przyszły zwrot Broadcast ku bardziej szorstkim i zgrzytliwym brzmieniom.) Pozostała część materiału to teoretycznie Broadcast jakie znamy po The Noise Made By People. Z tym, że melodie straciły nieco popowej świeżości, zyskując w zamian trochę hipnotyczny posmak. Jak zwykle mamy jednak słodki głos Trish Keenan, która stara się chyba unikać porównań do świętej pamięci Mary Hansen ze Stereolab (choć koledzy z zespołu jej w tym nie pomagają, vide skądinąd ładne "Before We Begin"). Sporadycznie atmosferę nawiedzają ballady Syda Barretta, a gdzieniegdzie obecne są też ślady Jefferson Airplane. Dominują bajkowe nastroje, marzycielskie pejzaże, rodzi się podróż w czasie. Ich następny krok powinien być nadzwyczaj ciekawy.
(Clubber.pl. 2003)

Zbieram się na boku do napisania czegoś dłuższego, a tu znienacka, po przypadkowym powrocie, zapętla mi się NA AMEN fragment Tender Buttons (2005), niedocenionego w swoim odważnym minimalizmie growera sprzed lat... Cóż to jest za mikro-motywiczny przerost treści nad formą, co za gracja i "charm uniquely British", so effortlessly cool. Już pomijam, że słucham ich godzinami dla kojącego głosu Trish, ale gąszcz w interplayu, pojemność interwałów i skromnie sygnalizowana inteligencja w pozornie prostej strukturze... R.I.P. Patricia Keenan 1968-2011.

Influenced by x 5:
📀 Young Marble Giants: Colossal Youth
📀 Antena: "Spiral Staircase"
📀 Koji Kondo: Super Mario Bros.
📀 Stereolab: Space Age Bachelor Pad Music
📀 The Strokes: Room on Fire
(2021)

***

Wywiad z Trish Keenan

W trzy lata po przebojowym The Noise Made By People grupa Broadcast przypomina się nowym krążkiem Haha Sound. Na temat historii i dokonań brytyjskiego zespołu zamieniliśmy parę słów z dysponującą aksamitnym głosem wokalistką, przesympatyczną Trish Keenan.

Trish, czy pamiętasz jak narodziła się formacja Broadcast?

Tak, pamiętam, choć wydaje się to dość odległe w czasie... Znaliśmy się zarówno z college’u, jak i z klubów, do których w Birmingham uczęszczaliśmy. W pewnym sensie byliśmy już zespołem zanim jeszcze sami zdaliśmy sobie z tego sprawę. Każde z nas grało na innym instrumencie, więc wystarczyło wymienić się pomysłami i projekt zatrybił. Oczywiście, ogromne znaczenie miało również to, że dzieliliśmy wspólne inspiracje muzyczne.

Czy mogłabyś je przybliżyć?

Po pierwsze garażowy rock lat sześćdziesiątych. To podstawa. A także mnóstwo psychodelii, elektroniki. Słyszałeś może o grupie United States Of America? To tacy pionierzy nowych brzmień. Do ich twórczości przeniknęła awangarda, pop, rock, a nawet elementy folku. Dla nas ta kapela była z początku absolutnym wzorem. Nie mówię, że staraliśmy się ich kopiować, ale odcisnęli na Broadcast wyraźny ślad. Bo pomyśleliśmy: jeśli oni potrafili zebrać tak odległe klimaty i przekształcić je w coś swojego, to czemu nie potrafilibyśmy my?

A czy uważasz, że wasze inspiracje zmieniły się z biegiem lat?

Pewnie, nasze gusta dojrzały od wydania poprzedniego albumu. Czy chcesz, żebym wymieniała konkretne nazwiska? Dobrze, zatem uwielbiamy takich artystów, jak Asa-Chang & Junray, Anne Briggs, Karl Orff... Przesunęliśmy też uwagę w stronę soundtracków. Ale wiesz, spory wpływ miało na nas kino, zwłaszcza europejskie filmy z lat sześćdziesiątych. Jak choćby czeski film o wampirach – Valerie And Her Week Of Wonders. Albo klasyczne rzeczy Bergmana, czy Bressona.

Większość krytyków opisując wasze dokonania wspomina nazwę Stereolab. Czy zgadzasz się z takim porównaniem?

Szczerze mówiąc, nie dostrzegam zbyt wielkiego podobieństwa Broadcast do Stereolab. Oczywiście, w szerszym planie muzycznej mapy zajmujemy miejsce bliskie Stereolab, ale z wyłączeniem dwóch, trzech piosenek reprezentujemy coś zupełnie innego. Jest wiele różnic między oboma zespołami, których dziennikarze jakby nie chcą zauważać. Gdybyśmy w nachalny sposób naśladowali Stereolab, to nie podpisalibyśmy kontraktu z Warpem.

No właśnie, jak zaczęła się historia waszej współpracy z firmą Warp? Ta wytwórnia przyzwyczaiła słuchaczy do wściekle eksperymentatorskich wykonawców, wy tymczasem gracie piosenki.

Ogólnie rzecz ujmując, rzeczywiście tak. Ale Warp zawsze był otwarty na różne dźwięki, ludzie stamtąd doceniali muzykę z pogranicza elektroniki. Być może właśnie dlatego są wspaniali, że nie zamykali się w bezpiecznej szufladce „swojego” brzmienia, chcieli poszukiwać na zewnątrz. Jak ich poznaliśmy? Nick, brat naszego gitarzysty Tima Fertona, zajmował się swego czasu dystrybucją nagrań Warpa w Europie. Pewnego dnia przesłał im nasze demo. Odzew był pozytywny, przyszli posłuchać nas live i zaproponowali nam umowę. Mieliśmy dużo ofert, ale Warpowcy od początku wydawali się najsolidniejsi. No i naprawdę, bez żadnej ściemy, lubili naszą muzę.

Uważam numer Come On Let’s Go z waszej pierwszej właściwej płyty The Noise Made By People za jedną z najpiękniejszych pieśni lat dwutysięcznych. Czy pamiętasz, kto napisał do niej refren?

Ja go napisałam.

Coś czułem, że jego autorem musiała być kobieta, bo ta melodia jest prześliczna.

Och dziękuję. Zaraz, jak ja to skomponowałam? Na pewno nie za jednym podejściem. Najpierw wyszedł mi fajny motyw i to wszystko. Potem przeczesałam kilka razy włosy i znów zabrałam się do pracy. W ten sposób miałam już parę strof. Ale w tydzień później usłyszałam kawałek Francoise Hardy zatytułowany Just Call And I’ll Be There. I po prostu się w nim zakochałam, zagościł permanentnie w mojej głowie. Nie wydaje mi się, że ściągnęłam całość, z pewnością jednak napisałam Come On Let’s Go w stanie ślepego zauroczenia kawałkiem Hardy.

Zajmijmy się więc nowym materiałem. Tuż przed Haha Sound wypuściliście na rynek EP-kę Pendulum. Zresztą macie na koncie wiele małych wydawnictw.

Lubię formę cztero-sześcioutworowych płytek. Dzięki nim można przekazać coś specjalnego w ograniczonym zakresie, niezależnie od cyklu pełnych, długogrających albumów. Pendulum to rzecz znacznie ostrzejsza, bardziej szarpana i kanciasta, niż Haha Sound. I podoba mi się to, gdyż zawartość Pendulum zrealizowaliśmy już po ukończeniu Haha Sound, bez żadnej presji, na luzie. Mogliśmy sobie pozwolić na lekki odjazd i chyba nam on wyszedł.

Opowiedz o procesie powstawania Haha Sound.

Nagrywaliśmy ją w kościele, wiesz? Aczkolwiek najpierw przeszliśmy męczarnie w normalnym studiu. Miejsce, w którym rozpoczęliśmy sesję, było przytulne, ukryte z dala od drogi. Warunki komfortowe i sprzyjające. Ale niestety, akustyczna jakość pomieszczenia była okropna. Po ośmiu miesiącach błądzenia mieliśmy tego dosyć i przygnębieni wróciliśmy do domu. I wtedy zupełnie przypadkiem natrafiliśmy na pewną kościelną halę. Była cudowna, drewniana, piętrowa. To świetnie wpłynęło na dźwięk. Weźmy ścieżki bębnów, czyż nie są fantastyczne? Inna sprawa, że niebagatelna w tym zasługa perkusisty Neila. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak kapitalnie daje na żywo!

Czy w momencie wejścia do studia mieliście już gotowe piosenki, czy też tworzyliście je spontanicznie w ostatniej chwili?

Tak, mieliśmy parę szkiców, ponadto zdołaliśmy ocalić dwa skończone utwory z tych koszmarnych ośmiomiesięcznych sesji o których wspomniałam. Inne powstawały na bieżąco, w efekcie kilka nawet nie zmieściło się na longplay.

Jakie są twoim zdaniem główne różnice między The Noise Made By People i Haha Sound?

Haha Sound to znacznie bardziej optymistyczna płyta. Wydaje mi się, że również bardziej pomysłowa. Produkcja jest o wiele bardziej rozwinięta. Polepszyły się też sama muzyka i teksty. Ludzie zarzucają nam wprawdzie, że mniej tu popowej chwytliwości, ale ja uważam wręcz odwrotnie. Z drugiej strony, co ja tam mogę powiedzieć o własnych piosenkach...

Jak byś nazwała styl, w którym porusza się Broadcast? Eksperymentalny pop?

O nie, zupełnie nie. Bo widzisz, w kontekście prawdziwie eksperymentalnej muzyki Broadcast to całkowicie tradycyjna grupa. My gramy... ja wiem, może etykietka „rock / pop” by pasowała? Często bawię się w sprawdzanie w jakim dziale umieszczają nas w sklepach płytowych. I wiesz co, zwykle jest to „rock”.

Czy widzisz przyszłość dla tego rodzaju muzyki, jakim się zajmujecie?

Dobre pytanie... Osobiście optuję za ewolucją w stronę chropowatego oblicza Pendulum. I to moim zdaniem jest odpowiedni kierunek. Trzeba pamiętać, że czasy się zmieniają, w muzyce też. Pojawiają się nowi wykonawcy.

Masz wśród nich jakichś ulubieńców?

Mam, ale zazwyczaj nie są to idole z pierwszych stron gazet. Nie słucham Strokes, ani White Stripes. Pielęgnuję swoją własną przygodę z muzyką, dobieram płyty, wyszukuję je pod takim kątem, aby mnie intrygowały. I rzadko znajdują się w tym zestawie aktualnie popularne gwiazdy.

Dziękuję za rozmowę, wszystkiego najlepszego.

Dzięki. Tak bardzo chciałabym przyjechać do Polski i zagrać koncert. Problem w tym, że to nie takie łatwe, jak by się wydawało. Będziemy się starać.

(Clubber.pl, 2003)

* * *

Jest mi ogromnie smutno w związku ze śmiercią Trish Keenan. Dziwnie się czuję pisząc te słowa, ale ta tragedia dotyka mnie jakoś dodatkowo, bo miałem okazję rozmawiać z Nią kiedyś przez telefon i zrobiła na mnie wrażenie przeserdecznej, ciepłej, radosnej, *dobrej* istoty. Jak nie z naszych, obrzydliwie cynicznych i przeżartych karierowiczostwem/lansem, czasów. Takich ludzi się nie zapomna. Zwłaszcza, że śpiewała też przeuroczo. Nic więcej nie wymyślę. R.I.P. 
(2011)

* * *

We wrześniu mijającego roku Patricia Keenan (zmarła tragicznie w 2011) skończyłaby 50 lat. Chociaż fakt, że jej zespół wydawał dla elektronicznej wytwórni Warp sygnalizuje fakturowe i soundowe bogactwo tego retro-futuro-avant-popu, to jednak osobiście szczególnie gustuję w ich wczesnych, bardziej "nucalnych" nagrywkach. Gdy bowiem dźwiękowa psychodelia spotyka czułą melodykę Trish, to jej milusi głosik umie otulić ucho jak ciepły kocyk zimą. Czego i Państwu życzę.

Moje top 5:

1. Unchanging Window
2. Come On Let's Go
3. Papercuts
4. Echo's Answer
5. Pendulum
(2018)