CARLY SIMON
#75
CARLY SIMON
"Jeeest juuż cieeemnooo... Ale… Wszyyystkooo jeednooo…".
W porównaniu z rozedrganą Laurą Nyro wszechstronniejsza stylistycznie Carly Simon na pierwszy rzut oka jawi się nudziarą, bo w swoich piosenkach wolała "śpieszyć się powoli". Poza tym ochoczo kamuflowała skłonności do utrudniania harmonii, niejednokroć wcielając się w fałszywą rolę nieco zamulającej "amerykańskiej laski z gitarą". Ale to tylko pozory. Po luźnym przeanalizowaniu kilkudziesięciu jej kompozycji stwierdzam, że w konkurencji współbrzmień i zmian tonacji Simon ma zbliżone osiągi do młodszej o dwa lata rywalki. Różnica polega na tempie, stężeniu, intensywności i skali spinki. U Carly wszystko jest spokojne, uporządkowane i rozplanowane. Natomiast "niepokój modulacyjny" pozostaje ten sam. Carly Simon praktycznie nigdy nie wystarcza wymyślenie fajnego motywu. Musi go rozbudować, przetransponować, przetasować i najlepiej skoczyć gdzieś w bok w kluczowym momencie. Więc to właśnie robi – leniwie, z gracją, lekkością i wrodzoną łatwością, która cechuje największych.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)
"Coming Around Again" (1986)
Jest już cie-mno, więc wszyst-ko jedn-no, co tu napiszę, right? Jak na wybitną kompozytorkę ze skłonnościami do wyrafinowania i komplikacji, ta łzawa małżeńska spowiedź zaskakuje prostolinijnością. Właściwie tylko w krótkim mostku ("so don't mind if I fall apart...") Nowojorka przypomina o swoich progresywnych skillsach. Lecz ten genesisowski urywek STYKNIE, by potwierdzić tożsamość – na zasadzie okrzyku "nie wkurwiać mnie, bo wam zaraz zrobię sophisti!". A reszta – well, you've heard this song.
(2019)
* * *