CHROMATICS

 

Kill for Love (2012, synth-pop / italo disco)

Niby to samo, a jednak niepozorny progres. Trochę przydługie niektóre edity. ✂ "These Streets Will Never Look the Same" (gitarka rytmiczna a la quasi-taneczne numery z The Wall), "Running from the Sun" (Take Care się wkrada), "Birds of Paradise" (Sade w produkcji Briana Eno)

* * *

z serii nocnych playlist na SUBSTANCJI – dziś Johnny Jewel. i od razu wyznam, że od paru lat z utęsknieniem czekam na Dear Tommy, bo totalnie kupuję szemraną mitologię wokół typa. może i ta jego przerysowana, dekadencka melancholia trąci pustym, licealnym lansem. może niedawne "doniesienia prasowe" o otarciu się o śmierć i w konsekwencji zniszczeniu całego wytłoczonego nakładu płyty są li tylko usilną próbą "zalegalizowania" postaci "genialnego szaleńca". może facet nagrywa nierówne albumy i jest klinicznym przykładem na przerost stylu nad treścią. "może po prostu zaczął oszczędzać". "może". jedno jest pewne – Padgett wykreował personę niewątpliwie intrygującą, toksycznie angażującą, śmiało wykraczającą poza odbiór "muzyki jako takiej". a to "u progu lat dwudziestych" (!!!) samo w sobie zasługuje na podziw. oczywiście gdy kawałki jeszcze nadążają za konceptem, to można się w pełni delektować ich smakiem, co w moim przypadku pozostaje kluczowe. 

jako czołowy formalista pokolenia, Jewel potrafi podporządkować swojej wizji nastroju naprawdę szeroki zakres odniesień. poza mroczną odmianą italo i synthpopu jest w jego twórczości również coś z gotyckiego coldwave wczesnych Cure'ów i post-punka Joy Division (riff w połowie "Healer", co wam to przypomina?), coś z egzotycznego, new age'owego ambientu, coś z arystokratycznej elegancji Bryana Ferry (tytuł zaskakująco udanego, tegorocznego albumu Windswept... no właśnie), coś z filmowo sedatywnych halucynacji Twin Peaks (soundtrack też wyszedł "nie bez powodu"), coś z miejskiej alienacji w erze cyfrowej Junior Boys i wreszcie jakiś ułamek hauntologicznych wycieczek z pogranicza OPN, Emeralds i późnego Jamesa Ferraro. kunszt Johnny'ego polega na umiejętności zdyscyplinowania tych bodźców w ramach cholernie spójnej konstrukcji multimedialnej, obejmującej w równym stopniu dźwięki, co image, czy też obraz "per se" (vide projekt strony www Italians Do It Better). 

oraz na manipulacji percepcją poprzez szereg hypnagogicznych zabiegów w rodzaju fikcyjnych, tajnych kolaboracji i featuringów, rozlicznych nazw projektów, które wdzięcznie mylą czujność odbiorcy, ale za którymi ostatecznie, gdzieś na samym dnie, stoi ten sam jeden człowiek. obserwuję go "chyba z dziesięć lat" ("chyba piąty raz!") i w sumie nie wiem, czy już niepostrzeżenie zaliczył swój "peak"; czy odwlekane niczym Come November, zaprojektowane jako opus magnum Dear Tommy nie przepadnie w zupełnie obcym środowisku trendów, mód i nurtów; czy wreszcie sam materiał okaże się godny całej tej w gruncie rzeczy taniej narratologii ("magister narratologii sprawdza sprawność swoich ścięgien"?). ale na dziś nie wykluczam, że skoro w tym roku z nowych rzeczy słucham głównie Ramony Gonzalez i Padgetta, to wkrótce powrócę sobie do singli panny Kilcher z lat 90. i strach się bać, jeśli okażą się znośne.

top 5 na teraz:

1. Cherry
2. Healer
3. In the City
4. Jackie's Eyes
5. Rolling Down the Hills (Spring Demo)
(2017)