CINEMATIC ORCHESTRA
Motion (1999, nu-jazz) 7.0
Every Day (2002, nu-jazz) 6.4
Jak zwykle, Cinematic Orchestra czerpią z czego i z kogo się da, ale znów wychodzi im to bardzo ładnie. Odważny jest lider Cinematic Orchestra, J. Swinscoe. Od początku przyznaje się do wielkiej fascynacji Milesem Davisem i od początku zrzyna z jego ponadczasowych pomysłów. Debiut projektu Swinscoe, zatytułowany Motion, był przeniesieniem rozwiązań ze Sketches of Spain i innych "orkiestrowych" dzieł Milesa w epokę trip-hopu. Ale zabieg się udał, a Motion należy zaliczyć do płyt znakomicie wpadających w ucho. Teraz Cinematic Orchestra wracają drugą pełnoprawną (był też krążek remiksów) propozycją, Every Day. Dalsze penetrowanie wcześniej obranych szlaków stylistycznych urozmaicają nam goście specjalni. W podniosłym "All That You Give" i ekspresyjnym "Evolution" śpiewa Fontella Bass, zaś "All Things To All Men" wzbogaca swym rapem Roots Manuva. Jednak najlepsze momenty to pędzący na niemal jungle’owym rytmie, nowo-jazzowy "Flite", oraz improwizacja saksofonu w końcówce "Man With The Movie Camera". Letnie leniwe wieczory przy Every Day – pełne jazzu, funky, smyczków i subtelnej elektroniki – to dobry pomysł.
(Clubber.pl, 2002)
Man With a Movie Camera (2003, nu-jazz) 4.5
Podobnie jak Morrissey, Marylin Manson czy, he, Borys Dejnarowicz, J. Swinscoe posiadł zdolność zarówno recenzowania cudzej, jak i tworzenia własnej muzyki. W takich sytuacjach zawsze są dwie strony medalu. Ogromna wiedza merytoryczna pozwala świadomie ogarnąć penetrowane pola gatunkowe, lecz symultanicznie podświadomy dobór klisz i operowanie wrytą konwencją utrudniają świeże zbliżenie do materii. Historia Cinematic Orchestra to poniekąd historia wcielenia muzycznych fascynacji w życie kreatora. Swinscoe DJ-ował po brytyjskich klubach i pirackich stacjach radiowych, zanim nie zainicjował rzeczonego projektu, gdzie równoprawna miłość do jazzu i do nowej elektroniki zaowocowała smakowitą (z początku), nastrojową hybrydą.
Nocna, majestatyczna parada dęciaków z aksamitnym, pofałdowanym tłem, nazwana Motion, była wirtualnie inauguracyjnym wydawnictwem Ninja Tune w mojej kolekcji i choć niewiele ponad imitacją klasycystycznych orkiestracji Gila Evansa wtopionych w pętle beatów, razem z bardziej samplowo zorientowanym, intrygującym zbiorem Remixes stanowiła eksluzywny soundtrack do stonowanego, intelektualnego, licealnego doła. To było Cinematic Orchestra które "lubiałem" i lubię do dziś: teraz odgrzebałem z kurzu półek starą kasetę i nadal mknie uroczo późno porą. Wypuszczony w 2002 roku album Everyday dokumentował powolną eksploatację raz podjętej formuły. Swinscoe głębiej pogrążył łepek w otchłani jazzowej tradycji i mimo spójnej konsystencji tudzież kilku wyróżniających się fragmentów zatopił ideę w kotle rozległych, nużących nieco suit. Dla tolerujących formalny bezład sklecony ze zużytych patentów była to atrakcja, wszakże.
Z każdą następną płytą Cinematic Orchestra uciekają dalej w stronę stricte jazzową i Man With A Movie Camera, przygotowane jako ścieżka dźwiękowa do identycznie zatytułowanego filmu Dżigi Wiertowa z 1929 roku (nareszcie grupa dosłownie żyje do imienia), mimo, że nagrany jeszcze w 1999, na wykresie dorobku wpisuje się w tę ewolucję logicznie. Ogólnie, Swinscoe koncentruje się na wskrzeszaniu miękkiego, pastelowego, smykowego soundu jazz-lounge'u i easy-listening fusion. Niestety, metoda skromnego nawarstwiania instrumentacji średnich tematów budzi wątpliwości. Problem okupującego bezpieczne siedlisko muzaka polega na nieskończonym rozwijaniu melodii, która przez pierwsze trzy minuty jest miła i czarowna, lecz im dalej w las, tym bardziej chce się ziewać. Tylko "Reel Life (Evolution II)" udanie buduje atmosferę noir i brzmi ekstraordynarnie, zwłaszcza przy zmierzchającym dzionku, gdy rozciąga się przed wami widok pokaźnej połaci nieba.
Cztery na siedem utworów z Every Day są tu obecne. "Work It!", reopracowanie (a właściwie, chronologicznie, wczesna rejestracja) "Man With A Movie Camera" z Every Day, konstytuuje drętwą aurę z krótkiej repetycji przygrywki strunowców, wyjca saksofonu, pseudo-jungle-hopowego bitu oraz manipulacji wokalnych próbek, które brzmią jak wyjęte z Saturnz Return Goldiego. Słaniający się, pijacki melanż znienacka otwiera drogę intensywnym drumom, by odnaleźć w końcu ten pamiętny dostojny motyw, jedną z wartościowszych chwil poprzednika. Inną znaną stamtąd kompozycją jest "Burnout", tu jako "The Awakening Of A Woman". Medytacyjne powtórzenia głównej fanfary zasłaniają tutaj echa divovych wokaliz. Jakkolwiek, "Evolution" i zamykający "All Things To All Men", dwa rozciągle wyciśnięte szlaki do granic wyczerpania atencji, zdrowo przynudzają.
W kontekście sypialnych walorów pierwszej połówki, sekwencja tracków od 10 do 15 dostarcza momentalnie agresywniejszych wrażeń. "Odessa (Interlude I)" przygotowuje ładnie grunt pod szczytowy punkt zestawu, "Theme De Yoyo". Zasadzony na funkującej partii elektrycznego pianina i kontrabasu, wybuchający żarliwymi interwencjami rozstrojonych saksofonów, ten kręcący jam rozpada się w finale jak zgniły owoc: fantastyczne. Ale nawet te żywsze, energiczne minuty Man With A Movie Camera zatrącają zwykłym recyclingiem. Że się powtórzę: Miles robił takie rzeczy czterdzieści lat temu i nie miał się na kim wzorować. Obecność alternatywnych take'ów konkretnych utworów z Every Day dodatkowo obniża ocenę. Standardowo, obrońcy krążka wyargumentują, że materiał ów powinien korelować z wizualną częścią przedstawienia (wersja DVD zawiera w całości obraz Wiertowa), ale szczerze, fani, którzy zwyczajnie wypatrywali kolejnego dokonania formacji, mogą je uznać za spore rozczarowanie.
(Porcys, 2004)