CLASH
The Clash (1977)
Żarty na bok: TAK właśnie wygląda poprawna odpowiedź na pytanie "co to jest punk?". A dokładniej, odpowiedź tę stanowią koncerty grupy z tego okresu, których szczątkowe zapisy da się odnaleźć w sieciowych archiwach i które potwierdzają mit, że oni byli po prostu najlepszą "żywą" kapelą w dziejach. Każde wyplute z ust gorzkie słowo, każdy nawołujący do boju okrzyk, każdy wymierzony w uszy cios werbla, każde bolesne jękniecie gitar – wszystko tu (nawet nazwa zespołu) posiada aspekt konfrontacyjny, wiąże się z przejmującą agresją i stuprocentowym zaangażowaniem. Ciężko polemizować też z tym konkretnym zestawem piosenek (czy może "agitek"), bo są zwyczajnie bezskaźne. Co jeszcze... Nie kupujcie edycji amerykańskiej, gdyż ta nie zawiera "Deny", jednego z najmocniejszych pocisków tracklisty. I w sumie tyle można "odkrywczego" powiedzieć o tym historycznym krążku, który wszyscy znają na pamięć.
(PULP, 2007)
Clash w Porcys's Guide to Pop
Miejsce:
Londyn (Anglia).
Lata aktywności:
1976-1986.
Kluczowe postaci i ich wkład:
Joe Strummer pisał głównie teksty, Mick Jones muzykę, Paul Simonon linie basu ("Guns Of Brixton" powiedzmy że daje RADY), a Topper Headon niby tylko bębnił, dopóki nie napisał "Rock The Casbah" (postać!).
Dlaczego właśnie oni?
Bo to największy zespół punkowy ever? I w dodatku zdolny w trakcie względnie krótkiej kariery ewoluować od społeczno-politycznie zaangażowanych butelek z benzyną i kamieni przez eklektyczny pop/rock po misjonarski melanż oparty na muzyce egzotycznej i okazjonalnie pre-hip-hopie (!). Starczy?
Dziura w stogu siana:
Czerpanie z reggae było wtedy na porządku dziennym wśród kapel punkowych, natomiast świat mógłby zyskać gdyby jakieś odniesienia wprost (typu cover "Police And Thieves") nigdy nie zaistniały. Aha – Cut The Crap sam się komentuje tytułem, chociaż to nie Clash (tylko z nazwy).
5 esencjonalnych kawałków:
"The Magnificent Seven", "Remote Control", "Deny", "Lost In The Supermarket", "Rock The Casbah".
Opis na GG:
"London is drowning and I / I live by the river".
Płyta, której wstyd nie mieć:
London Calling, mimo częstych (ale niesłusznych) zarzutów o dłużyzny. Aczkolwiek debiut też nie ułomek.
Influenced by:
Elvis Presley, ha ha ha.
Influence on:
Właściwie cała muzyka punkowa, post-punkowa, nowofalowa, hardcore'owa... Totalnie ciężko przecenić. A taki projekcik Burning Airlines to nawet złożył im dosłowny kompozycyjny hołd piosenką "Wheaton Calling".
Księstwa przyległe, lenna i terytoria zamorskie:
Damned, Chelsea, Specials, Jam, Pogues.
Coś jeszcze?
Ironia losu i chichot historii: ten święty niemal wykonawca zainspirował całe zastępy miernych naśladowców i wyznawców, w tym sporo nadwiślańskich "geniuszy". Zawsze w takich momentach zastanawiamy się – jak im się to może podobać, skoro nam się podoba.
(Porcys, 2009)
Brytyjski punk oficjalnie kończy 35 lat.
W tym tygodniu minie równe 35 lat od premiery pierwszej płytki The Clash, bodaj najważniejszej grupy punkowej w dziejach. Chodzi o dewastujący rewolucyjną energią singel "White Riot" z marca 1977 – dla wielu obserwatorów cezura symbolizująca narodziny społecznego wymiaru punkowego ruchu na Wyspach. Może to i mało okrągła rocznica, ale jednak zbyt istotna, bym mógł ją pominąć. Na pewnym etapie mojej muzycznej edukacji, przypadającym w okolicach początku przygody z The Car Is On Fire, legendarna grupa z Londynu była dla mnie niemalże najważniejsza na świecie. Dziś rzadko wracam do podobnych brzmień, ale skoro nadarzyła się okazja... Postanowiłem oddać mistrzom należny szacunek i wczoraj z niekłamaną radością odsłuchałem ciurkiem całą ich dyskografię. Momentalnie wróciły wspomnienia. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nadal pamiętam sporo tekstów. Ostatecznie nie mogłem się powstrzymać i wyselekcjonowałem swoją dwudziestkę ulubionych nagrań zespołu. Poniżej to skromne zestawienie z krótkimi notkami przy każdym z utworów.
* * *
20. "Version City" ("Sandinista!" LP, 1980)
Potrójny longplay "Sandinista" był swoistą encyklopedią rozległych inspiracji The Clash i najbardziej ambitnym przedsięwzięciem sygnowanym tą nazwą. "Staramy się eksperymentować, nie zapominając rzecz jasna o duszy", tłumaczył w wywiadach Joe Strummer. "Version City" to jeden z pasjonujących owoców tych poszukiwań: skrzyżowanie jazzowego feelingu, bluesowej partii harmonijki i wyrazistego szlagwortu. Skoro Rolling Stonesi wydali dwa lata wcześniej "Miss You", to mogliby wydać i to.
19. "Guns on the Roof" ("Give 'Em Enough Rope", 1978)
Jakby zaktualizowana, uporządkowana wersja "Clash City Rockers" – tak, wiem, że świadczy to wypaleniu się już na drugim albumie. Ale mam słabość do tego schodkowego zejścia akordów i keyboardowej gitary piszczącej na dwóch dźwiękach niczym autoalarm (z takich patentów kradli ochoczo The Strokes).
18. "The Call Up" (singel z "Sandinista!" LP, 1980)
Standardowy Clashowy disco-rock w odsłonie dzwonkowo-nostalgicznej? Nie, coś więcej. Zapraszam do sięgnięcia po słuchawki – one ujawnią wielowarstwową budowę tego aranżacyjnego smakołyku.
17. "Straight to Hell" (singel z "Combat Rock" LP, 1982)
Jest coś nieskończenie smutnego w bezradnym głosie Strummera, który wybrzmiewa obolałym echem historii. Jest coś równie smutnego w tym, że znaczna część młodych słuchaczy kojarzy ten motyw z "Paper Planes" M.I.A. Wiem, że to emerycki wtręt, ale przynajmniej jestem z wami stuprocentowo szczery.
16. "The Guns of Brixton" ("London Calling" LP, 1979)
Często pomijany w skrótowej gadce o The Clash, basista Paul Simonon odegrał w losach formacji niezwykle istotną rolę. Po pierwsze wymyślił dla niej nazwę. Po drugie, jak to określił Strummer, był "naszym nadwornym artystą – bo ostatni z nas opuścił szkołę artystyczną" – i dlatego to on odpowiadał za wizualną oprawę formacji. Wreszcie, urodzony w dzielnicy Brixton i wychowany na jamajskiej tradycji muzycznej, Paul optował za poszerzeniem spektrum stylistycznego The Clash o rytmy karaibskie. Udało mu się dopiero przy sesjach do "London Calling". Wyjął wtedy z rękawa słynny basowy riff, sam do niego zaśpiewał i tak narodził się hymn. Dla mnie odrobinkę przereklamowany – wskazałbym kilka lepszych linii basu Simonona (patrz na przykład miejsce pierwsze poniżej). Chociaż prostacko spudłowany akord gitary na 2:29 nadal mnie rozczula.
15. "This Is Radio Clash" (singel z 1981)
To jest ich "Another One Bites the Dust" okraszone soczystą funkową gitarką i saksofonem na sporym pogłosie. Strummer fantazjuje o pirackim radiu, przez które zespół rozgłasza dobrą nowinę używając "audio-amunicji". Co ciekawe w 1981 roku reakcja brytyjskiej prasy była ambiwalentna – krytykowano utratę kontaktu z realnymi problemami młodych Anglików. Ech, ta brytyjska prasa... Gdyby czasem trochę mniej skupiała się na polityce, a więcej na samej muzyce, to może dostrzegłaby w tym przedziwną, uniwersalną fuzję world-rocka, na jaką stać było wtedy tylko najodważniejszych.
14. "London's Burning" ("The Clash" LP, 1977)
Monumentalne nabicie po okrzyku "london's burning!" zapowiada opis miejskich zamieszek i starć z policją. Nic z tych rzeczy, otóż w tym tekście Londyn "płonie od nudy". Akurat tu nie chodzi o burdy, tylko o stanie w korkach i siedzenie przed telewizorem. Wobec tego The Clash wzywają społeczeństwo do zażycia odrobiny ruchu – wszak jak wiadomo w zdrowym ciele zdrowy duch.
13. "I'm Not Down" ("London Calling" LP, 1979)
Ależ to jedzie! Drugi dysk "London Calling" bywa często ignorowany, bo wyraźnie odstaje od pierwszego. Ale znajdziemy na nim takie oto perełki. Za sam riff gitary "w poprzek" zwrotki (zwiastun tendencji funkowych) należą się oklaski. Polecam też wyborny mostek od 1:29 i podniosłe outro.
12. The Beautiful People Are Ugly Too (odrzut z sesji "Combat Rock" LP, 1982)
Od tej piosenki miała się zaczynać pierwotna wersja "Combat Rock", zatytułowana "Rat Patrol From Fort Bragg". Chciałbym zobaczyć miny fanów, gdyby z tym numerem zetknęli się na starcie. Demonstracyjny eklektyzm "Sandinisty" czy nawet "obciachowy" pop "Rock the Casbah" to przy tym nadal manewry marynarki wojennej. Taneczny puls rodem z Tercetu Egzotycznego, tandetne klawiszki... Brakuje mi tylko Jerzego Kryszaka z filmu "Wodzirej", który wykona nagle z pomocą Sióstr Kellen szlagier pod wiele mówiącym tytułem "Tiko Tiko Erotiko". Dobra, żarty na bok – to super kawałek, o ile nie jesteście konserwatywnymi hardcore'owcami.
11. Clash City Rockers (singel z "The Clash" LP, 1977)
Zdaje się, że ci, co widzieli The Clash na żywo, uparcie negują zachwyty nad studyjnymi dokonaniami zespołu. "Clash City Rockers" może być pewnie niezłą namiastką ich koncertowych wrażeń. Niewiele da się dodać w kwestii surowej rockowej energii. Pomysł na numer to oczywiście totalna zrzynka z "I Can't Explain" The Who, ale wejście Micka Jonesa z "sooo don't complain" zaskakująco ładnie uzupełnia ten "elektryczny szok".
10. The Right Profile ("London Calling" LP, 1979)
Tak archetypiczne intro nie zdarza się często – zwarte, gotowe do ataku dwie gitary w unisono, grające te same cztery akordy w troszeczkę innych przewrotach, co daje ekscytujący efekt w stereo. W refrenie groove przejmują też dęciaki z pianinem i nagle olśnienie – mamy wykapany pomost między ochlapłymi, zmęczonymi, skacowanymi jamami Stonesów z "Exile On Main Street", a kawałkiem "Parklife" Blur. Ale ostatecznie show kradnie Strummer. Jego powtarzana do znudzenia fraza o aktorze Montgomerym Clifcie sięga wyżyn rockowego absurdu. Ponoć nietrzeźwy przy rejestracji Joe przyprawia o ciarki gdy dzieli się swoją konstatacją jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz... Aż w końcu milknie – najprawdopodobniej pada zemdlony – podczas gdy kapela z gracją wycisza występ. To jedna z najznakomitszych interpretacji wokalnych w kategorii "wykrwawienie się przed mikrofonem".
9. Overpowered by Funk ("Combat Rock", 1982)
Chyba nigdy wcześniej i nigdy później The Clash nie zbliżyli się tak bardzo do Talking Heads z okresu "Remain In Light" albo do Davida Bowiego z płyty "Lodger". Kipiąca, afrykańska w duchu, polirytmiczna nowa fala upstrzona syntezatorowymi plamkami, jakby zagranymi ręką Briana Eno.
8. Lost In the Supermarket ("London Calling" LP, 1979)
Jedna z najładniejszych piosenek zespołu, zaśpiewana przez Micka Jonesa. I chociaż w dynamicznych pochodach sekcji słychać ślady postawy partyzanckiej, to w sumie obcujemy z elegancko skrojonym pop-rockiem. Tekstowo to łagodna forma protestu przeciw konsumpcyjności świata, ale nietrudno wyobrazić sobie wersję Elvisa Costello – najpewniej o jakimś nieudanym romansie z wyniosłą pięknością (takie wibracje generują tu dźwięki).
7. Lightning Strikes (Not Once But Twice) ("Sandinista!" LP, 1980)
Jako nastolatek poznawałem dorobek Clash i innych punkowych załóg równolegle z polskimi przejawami pokrewnych nurtów. W związku z tym wiodący tu groove zawsze będę łączył z "Dla Twojej Głowy Komfort" Klausa Mitffocha. A stąd już niedaleko do militarnego post-punka Gang of Four, ale pacnięcia w pianino dodają całości jazzującego kolorytu. Cóż za niepohamowana energia i pojemna brzmieniowa przestrzeń.
6. "Spanish Bombs" ("London Calling" LP, 1979)
Ilekroć tego słucham, to nie mogę opędzić się od skojarzenia z Pixies. I wcale nie chodzi mi o hiszpańskie wstawki w tekście. To niby mało typowa rzecz jak na The Clash – natomiast muzycznie chłopcy dosłownie przewidzieli, wymyślili i zaprojektowali tu styl Pixies. Mówię zarówno o ogólnym wrażeniu (przewodni motyw gitary i wtórujące mu wybrzmienia), ale też i o takich drobiazgach jak gitarowe ozdobniki pod wokalem w trzeciej zwrotce.
5. "Remote Control" (singel z "The Clash" LP, 1977)
Jones żalił się zaraz po premierze – "nie jesteśmy zadowoleni z tego kawałka, bo nie ma potencjału na hit". Cóż, widocznie mam inne wyobrażenie na temat chwytliwości... Czy coś tu nie jest diabelsko chwytliwe? Otwierający, cięty riff? Zejście akordów pod epickim zaśpiewem "whoooo neeeeds remoooteee controool"? Musztrowe komendy "push the button! activate!"? Mostek z przeciągłym "can't make a noise"? A może finałowe, chóralne "reeepreesssion"? Jak wyżej – całe pokolenia alternatywnych muzyków będą wzorować się na tym schemacie – to idealny balans między agresją i melodyjnością.
4. "London Calling" (singel z "London Calling" LP, 1979)
Podobnie jak "Smells Like Teen Spirit", "One" czy "Satisfaction", to jedno z tych nagrań w historii rocka, które błagają o litość przy każdej próbie odtworzenia go lub powiedzenia o nim kilku nowych słów. Kiedy tylko chcemy wcisnąć "play" albo wymieniamy w towarzystwie jego tytuł, "London Calling" zwija się bólu i desperackim tonem wyje "nieee, już dosyć, już nie mogę, więcej nie wytrzymam". Ograniczę więc swoje tortury do jednej uwagi. Dwa dźwięki gitary łączące pierwszy refren z drugą zwrotką (1:06) to tutaj kulminacja napięcia. Wspaniała oszczędność środków – dobrze trafione dwie nuty mogą czasem przekazać więcej niż kilkanaście zdań.
3. "Deny" ("The Clash" LP, 1977)
Najwybitniejszy punkowy pocisk, jaki panowie wycięli. Główna część to rasowy, mięsisty, zwarty, błyskotliwie ułożony rokendrol, ale zwróćmy uwagę na refren. Co tu robi ten prawie mszalny chórek i jak bosko kłują go te bezlitosne arpeggia gitary? Trudno byłoby wycisnąć więcej ze spartańskiej estetyki korzennego punka. Dalsze wzbogacanie receptury musiało zakończyć się zmianą stylu.
2. "Rock the Casbah" (singel z "Combat Rock" LP, 1982)
Jeśli kolega Simonon wniósł do The Clash zainteresowanie reggae, to Nicky Headon był w składzie tym gościem od bardziej skomplikowanych rozwiązań muzycznych. Aczkolwiek swoją niechlubną z punktu widzenia punkowego audytorium przeszłość (fascynacja jazzem i epizod w zespole progresywnym) ujawniał rzadko – a w tak wyraźny sposób dopiero przy "Rock the Casbah". Popularny "Topper" skomponował numer, zagrał w nim też na bębnach, basie i pianinie. Wyszedł bodaj największy crossoverowy przebój grupy. Ale nie dajcie się zwieść zarzutom o komercję – to paradoksalnie ich najinteligentniejsza popowa piosenka. Sekwencja czterech akordów w zwrotce nadaje melodii niesamowitą świeżość, a rozwiązania w refrenie – cóż, życzyłbym sobie takich radiowych hitów zawsze i wszędzie.
(T-Mobile Music, 2012)
PS: The Rockabilly Skank. Esencjonalnie solowy kawałek Headona z wokalem/tekstem Strummera. Nonsensowna droga od roboczego tytułu "Fuck the Falklands" po zaliczenie w poczet "konserwatywnych hitów" Partii Republikańskiej (true story).
(2019)
1. "The Magnificent Seven" (singel z "Sandinista!" LP, 1980)
Kwintesencja całej, barwnej, wielopoziomowej potęgi formacji. Pełen wachlarz jej wizjonerskich tricków w obrębie skondensowanej, pysznej mikstury. W 1980 roku hip-hop oficjalnie jeszcze nie istniał, ale flow wokalny nie pozostawia wątpliwości – ni to skandowanie, ni melodeklamowanie, a po prostu czystej wody białasowski rap. Ale pomijając już tekst portretujący brutalny wyzysk biednych pracowników przez bezduszne fabryki ("Honk Kong dollars and Indian cents / English pounds and Eskimo pence"), sama ekspresja wokalna podszyta jest punkiem. I w tym sensie wpływ Strummera na wariatów w rodzaju Travisa Morrisona z Dismemberment Plan jest nie mniejszy, niż chociażby Davida Byrne'a. Do tego bas funkuje jak w transie, a perka zapodaje disco, ale ani przez chwilę nie zapominamy, że obcujemy z "Anglią walczącą". Istny rytmiczny majstersztyk. Z trzeciej strony ślad sophisti-popowych harmonii wnosi wymiar melancholijny. Do dziś nie rozumiem, jak udało im się zamknąć te wszystkie tropy w tak spójną, płynną konstrukcję.
(T-Mobile Music, 2012)
"The holy trinity of rock is as follows: the Beatles, the Clash, the Pixies. Period". według niektórych źródeł 31 maja 1976 to data narodzin The Clash (30 maja Strummer dostał propozycję dołączenia do składu i w przeciągu doby zdecydował, że jest "na tak"). skoro 40-lecie, to należy się plejka top 40, a moje top 10 wygląda niezmiennie tak:
1. The Magnificent Seven
2. Rock the Casbah
3. Deny
4. London Calling
5. Remote Control
6. Spanish Bombs
7. Lightning Strikes (Not Once But Twice)
8. Lost In the Supermarket
9. Overpowered by Funk
10. The Right Profile
(2016)