CLAUDE DEBUSSY
Równo 150 lat temu urodził się francuski kompozytor Claude Debussy, jeden z najwybitniejszych twórców muzyki przełomu XIX i XX wieku. O samej jego postaci napisano może jeszcze nie wszystko, ale na pewno dużo. My dziś zajmiemy się najważniejszymi dziełami kompozytora.
Nazywany czołowym muzycznym impresjonistą, otwarcie nie znosił tego terminu, uważając go za bzdurny. Dziś coraz częściej dochodzi do polemik między krytykami – jedni twierdzą, że impresjonizm to dlań odpowiednia etykietka, inni wolą zaliczać Claude'a do pionierów modernizmu. Natchniony symbolizmem – równoległym prądem w literaturze francuskiej – nie zawsze spotykał się z odwzajemnioną sympatią ze strony pisarzy. Mimo zadatków na wirtuoza (w oszałamiająco młodym wieku przejawiał syndromy maestrii w grze na fortepianie), szybko wybrał klasę kompozycji, a w swoich utworach skupiał się raczej na niecodziennych rozwiązaniach harmonicznych i sugestywnym operowaniu nastrojem, niż technicznych popisach. W sferze tonalnej upodobał sobie przeróżne komplikacje (np. dryfujące harmonie oparte na skali całotonowej, sięganie po skalę frygijską, a z wiekiem coraz radykalniej używane dysonanse), ale jego muzyka pozostała piękna w bardzo tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Z chęcią przeszczepiał na zachodni grunt egzotyczne i orientalne elementy muzyczne (chociażby fascynacja brzmieniem jawajskiego Gamelanu). Ta synteza zaowocowała potężnym wpływem na wiele następnych muzycznych nurtów – od minimalistów (np. Steve Reich i Philip Glass) i twórców około-jazzowych (np. George Gershwin i Lyle Mays), przez introwertycznych kameralistów i nowoczesnych artrockowców (np. Talk Talk i Radiohead), aż po wykonawców elektronicznych (np. Art of Noise i Amon Tobin).
Z okazji okrągłej rocznicy urodzin Debussy'ego przedstawiamy pakiet startowy – czyli dziesięć bodaj najważniejszych dzieł kompozytora, uporządkowanych chronologicznie, z kilkoma słowami wprowadzenia:
Kwartet smyczkowy (1893)
Choć kompozytor podpisał tę partyturę jako "pierwszy kwartet", ostatecznie okazał się on jego jedynym. Już samo podejście do materii kwartetu zdradza ogromną odwagę – zamiast tradycyjnego monolitu, mamy tu raczej kwartet rozumiany jako dialog czterech autonomicznych głosów. Duże tempo zmian narracji i zalążki znacznej części zabaw tonalnych, jakimi Claude będzie częstował słuchaczy do końca swych dni.
Popołudnie fauna (1894)
Od słynnej zmysłowej frazy otwierającej tę luźną, dziesięciominutową orkiestrację poematu legendarnego symbolisty Stephane'a Mallarme'go słychać, że Debussy intuicyjnie zrywa z wyraźną strukturą rytmiczno-harmoniczną. Nurkuje w świat pływających, przelewających się, niedookreślonych form. Nie osiada na dłużej w żadnej tonacji, jakby smakując kolejnych po trochu. To dla niego utwór przełomowy i pierwszy znaczący sukces – na premierze rozentuzjazmowana publiczność prosiła o bis. Ale była też porządnie skonfundowana, bo wyszukana harmonika "Fauna" zwiastowała nieuchronne nadejście nowego. Są tacy, którzy twierdzą, że potem już nic w muzyce nie było takie samo.
Peleas i Melizanda (1902)
Oparta na sztuce belgijskiego dramaturga Maurycego Maeterlincka, jedyna ukończona opera w dorobku Debussy'ego, nad którą pracował niemal 10 lat, to świadectwo zmagań artysty z wpływem Richarda Wagnera, swojej najważniejszej wczesnej inspiracji. Widać spore przywiązanie do Wagnerowskiej formuły, a zarazem ambitną chęć przeskoczenia jej ograniczeń i odwrócenia proporcji w jej obrębie za pomocą wyrazowej subtelności (sylabiczny styl "parlando"). Najwyraźniej się udało, bo premiera wywołała skandal – doszło nawet do bójek między zwolennikami i przeciwnikami świeżych trendów w muzyce. Takie to były czasy.
Suite bergamasque (1905)
Ta rzecz na fortepian, pierwotnie napisana w 1890 roku, ale opublikowana dopiero piętnaście lat później, składa się z czterech zwięzłych movementów. Każdy z nich obfituje w niezwykłej urody tematy melodyczne i chyba dlatego "Suita..." jest prawdopodobnie najpopularniejszą pozycją w obszernym katalogu dzieł Francuza. Jej najsłynniejszy, trzeci z kolei fragment "Claire de Lune" czyli "Światło księżyca" (skojarzenia z identycznie zatytułowanym wierszem Paula Verlaine'a niewykluczone) wzruszająco przemyka na granicy kruchości i nadziei. To wciąż solidny wyciskacz łez, mimo równie solidnego wyeksploatowania w popkulturze.
Morze (1905)
"Ta muzyka wyraża ruch wody, grę łuków opisaną przez zmienne bryzy", pisał sam Debussy. Zafascynowany pracami japońskiego grafika Hokusai Katsuhshikiego (jego rycina ozdobiła okładkę partytury "Morza"), swój największy utwór orkiestrowy zaczął pisać w Burgundii, a ukończył po angielskiej stronie Kanału La Manche. Wyszło coś, co sam określił mianem "trzech szkiców symfonicznych". To idealna definicja muzyki ilustracyjnej: spieniona seria dźwiękowych obrazów, które następują po sobie bez szczególnej logiki (choć najwnikliwsi analitycy dzieł C.D. w tym miejscu protestują, ale mówię o wrażeniu zwykłych śmiertelników) i są właściwie pozbawione nośnych refrenów. Ale za to z doskonałym wyczuciem momentum i gracją objaśniają wielką oceaniczną metaforę całości.
Obrazy 1&2 (1905, 1907)
Cykl sześciu miniatur fortepianowych (a właściwie to dwa cykle po trzy miniatury), dla wielu rozpoczynający najdojrzalszy okres w twórczości Claude'a. Otwierające tę kolekcję "Reflets dans l'eau" oraz zamykające ją "Poissons d'or" brzmią odrobinę jak improwizowane i chwilami jakby antycypują... jazzową frazę pianistyczną. Przeważnie dość tajemnicze i zatroskane, "Obrazy" to krok w stronę coraz bardziej złożonego operowania harmonią. Uwaga – "Obrazy" to również tytuł orkiestrowego dzieła Mistrza z roku 1905.
Kącik dziecięcy (1908)
I znów sześcioczęściowy cykl na fortepian, tym razem dedykowany córce kompozytora, Claude-Emmie (pieszczotliwie mówił do niej "Chou-Chou"), która wniosła do jego burzliwego życia odrobinę spokoju. Jak słusznie zauważano, nie jest to muzyka dla dzieci, a raczej wspomnienie lat dziecinnych, acz chwilami całkiem rozmarzone i urocze.
Preludia 1&2 (1910, 1913)
Kulminacją całej pianistycznej drogi Claude'a były dwa zeszyty preludiów (po dwanaście w każdym), opublikowane z trzyletnim odstępem. Przyjmuje się zwykle, że to tutaj kompozytor osiąga pełną dojrzałość artystyczną i świadomość stosowanych środków. Malownicze impresje zeszytu pierwszego stanowią apogeum w kategorii przekładania języka natury na język nut. Te bardziej skomplikowane z zeszytu drugiego bywają nawet czasem nazywane awangardowymi. Oszczędne, nieraz zastygłe w bezruchu i statyczne, kiedy indziej podskórnie nerwowe, pełne nawiązań literackich, preludia należą do najtrudniejszych arcydzieł Debussy'ego, ale kto wie, czy to właśnie one nie wynagradzają skoncentrowanego słuchacza najbardziej.
Gry (1913)
To jedyne zlecenie na balet pod choreografię Wacława Niżyńskiego, jakie Debussy dostał od Siergieja Diagilewa. Premiera zakończyła się fiaskiem, bo odbyła się w cieniu (o dwa tygodnie późniejszego) legendarnego pierwszego wykonania "Święta Wiosny" Igora Strawińskiego. W rezultacie "Gry" zostały zapomniane na wiele lat. Dopiero kiedy nadszedł czas takich twórców jak Pierre Boulez, którego styl zaciągał ewidentny dług u późnego Debussy'ego, "Gry" nagle wróciły do łask, a krytycy zaczęli ten utwór określać mianem "pięknego koszmaru".
Sonata na flet, altówkę i harfę (1915)
W tle szalała groza Pierwszej Wojny Światowej, gdy w owym czasie kompozytor powoli żegnał się już z życiem, wycieńczony kilkuletnią chorobą. Planował napisać sześć sonat, a ukończył tylko trzy, z których ta na flet, altówkę i harfę wydaje się najurodziwsza. Rozmowy trzech instrumentów mają w sobie coś niebiańskiego, zgrabnie balansując między zrelaksowanymi figlami i dojmującą melancholią. Taką mądrość osiąga się jesienią życia.
(T-Mobile Music, 2012)
Walter Gieseking: Debussy: Préludes, I & II (2000)
Te dwie 12-utworowe serie pianistycznych miniatur, napisane między 1909 a 1913, tu w interpretacji Giesekinga (znany "czerwony" cykl EMI pod hasłem "Greatest recordings of the century"), są dowodem na to, iż czasem największe sensacje percepcyjne występują w konfrontacji z najdelikatniejszymi, kameralnymi dźwiękami. Ponadto, rzadko występuje takie dopasowanie tytułów do treści: kiedy grają "kroki po śniegu", widzimy je; kiedy migają "mgły", "martwe liście" albo "sztuczne ognie" – też mamy je przed oczami. Wpływ francuskiego kompozytora na dwudziestowieczną muzykę, choć czasem łatwo o tym zapomnieć, wydaje się nie do przecenienia, i mam tu na myśli raczej sferę popularnych inspiracji, niż znaczenie słynnej skali całotonowej (notabene do dziś zatykającej w gardle swym nowatorstwem). Razem z paroma rówieśnikami (Eric Satie, anyone) jest on odpowiedzialny za subtelną nastrojowość new age i ambientu (powolne, zamierające uderzenia klawiszy na Music For Airports nie wzięły się przecież z dupy). Słynna fraza Tynerowska, obecna tak w kolaboracjach z Coltrane'm, jak i zwłaszcza w solowych pracach jazzmana, zapożyczona została ponoć od Debussy'ego. "Pyramid Song" lub "Sail To The Moon" to konstrukcje w prostej linii wyprowadzone z Preludiów (konkretnie "Des Pas Sur La Neige"). Amon Tobin wrzucił na reverb próbkę innego (najsłynniejszego) utworu Claude'a na fortepian, "Światło Księżyca" (z Suity Bergamasque), w openerze Out From Out Where. Art Of Noise – sprawdźcie o co biega z ich comebackiem z 1999. A gdy znudzą się preludia, można sięgnąć po Jeux, Images i całą masę kolejnych wizjonerskich dzieł.
(Porcys, 2006)
PS: Can't decide who nailed the definitive reading of Debussy's Preludes. TS: Gieseking vs Zimerman vs Michelangeli.
* * *
"Music is space between notes".
Mój skromny cykl "Classical Sunday" tymczasowo w zawieszeniu, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powróci. Natomiast jest okazja, żeby na sekundę wskrzesić ten niedzielno-wieczorny zwyczaj, gdyż obchodzimy dziś stulecie śmierci Debussy'ego.
Przypomnę żarcik z serii "classical music humor". "Pamiętaj, gdyby ktoś Cię zapytał o czterech najwybitniejszych kompozytorów wszech czasów, to podajesz Bacha, Mozarta, Beethovena i tego, którego osobiście lubisz najbardziej". U mnie tym czwartym do brydża (czyli de facto pierwszym) jest właśnie KLAUDIUSZ ACHILLES.
Kiedyś "w sieci komputerowej INTERNET" trafiłem na mniej więcej taką wypowiedź pewnego LAJKONIKA: "dla mnie muzyka poważna w sensie przyjemności ze słuchania zaczyna się od Debussy'ego... wszystko co było wcześniej zlewa mi się w jedno". Pomyślałem – wow, odważne słowa. Ale potem patrzę – Steve Reich z grubsza zasugerował to samo, gdy wyznał, iż historia nowoczesnych partytur to dlań narracja "od Debussy'ego w górę". Przypadek?
Nie, dla pewnego typu słuchaczy (szukających w muzyce "piękna, a nie rozpierdolu"), twórczość Claude'a faktycznie stanowi ostateczną referencję – nie tylko punkt wyjścia, ale i jakościowy złoty standard, którego według kilku kluczowych parametrów nikt już nie przeskoczył. Trochę nie mam siły się nad tym w tej chwili rozwodzić, ale to są rozkminy w duchu "wyższy stopień sublimacji" i "to się trzeba znać", a nie operować stereotypami, wedle których styl Debussy'ego był miałki i "mainstreamowy" w posmaku.
Otóż estetycznie anioł tkwi w szczegółach – "niewiarygodne współbrzmienia" (cytat) to najniższy wymiar hajpu. Zaś historycznie: nie spotkałem się jeszcze z prawdziwym ekspertem, który zanegowałby tezę, że to właśnie Debussy zaczął cały proces modernistycznej dekonstrukcji na polu kompozycji – rozsadził od środka schematy harmonii, rytmu i kolorystyki, poruszając w ten sposób lawinę. I nigdy już nic nie było takie samo – dobrze wiecie, do czego ten przewrót potem doprowadził.
Kilka lat temu popełniłem dla portalu T-Mobile Music przegląd dziesięciu kluczowych dokonań Claude'a z okazji (dla odmiany) 150. rocznicy jego urodzin (patrzy wyżej). Teraz skompilowałem na podstawie tamtej selekcji playlistę na Spoti, wybierając wykonania albo prywatnie ulubione, albo uważane za kanoniczne. Wyszło 99 tracków, więc aby dobić do okrągłej setki dorzuciłem miniaturkę "La plus que lente", która otwarcie zapowiada nowoczesne jazzowe ballady z dramatycznym wyprzedzeniem czasowym.
A to moje top 10 TRACKÓW (uwzględniając podział na osobne "movementy") autorstwa C.D.:
1. Des pas sur la neige
2. De l'aube à midi sur la mer
3. Jeux
4. Le vent dans la plaine
5. Danseuses de Delphes
6. Prélude à l'après-midi d'un faune
7. Feux d'artifice
8. La plus que lente
9. Sonate pour flûte, alto et harpe: II. Interlude
10. The Snow Is Dancing
PS: Uwaga, w radiowej Dwójce trwa okolicznościowe wydanie audycji Wieczór płytowy poświęcone nagraniom najsłynniejszych dzieł Debussy'ego. Polecam zasiąść przed odbiornikami.
(2018)