CLEARLAKE
Cedars (2003)
Każdy w miarę zorientowany w realiach funkcjonowania wyspiarskiego rynku muzycznego, wie, jak doniosłą rolę w kreowaniu tamtejszych gwiazd ma prasa. Prestiżowe magazyny z nadzwyczajną regularnością wyłaniają nowych ulubieńców. Ci natomiast, mniemając o swojej wielkości, osiadają na laurach, poświęcając więcej uwagi popularności, niż muzyce. Zespół Clearlake spotkał los odmienny. Na szczęście. Debiut kwartetu przepadł z kretesem w zalewie podobnych brit-popowych produkcji, wskutek totalnej ignorancji mediów. Młodzi twórcy z hrabstwa Sussex mogli się więc skoncentrować li tylko na sesjach do drugiej płyty. I wyszło im coś wspaniałego. Cedars jest pewnie jednym z najlepszych brytyjskich albumów bieżącego roku. Brytyjskich par excellence. Klimat tych nagrań przywołuje bowiem nieodparcie angielską mentalność, angielski styl bycia. Amerykanie nie potrafiliby ukuć takiej atmosfery: deszczowej, smutnej, a jednak pełnej dystansu do samych siebie. Jest tu coś z łagodnego Radiohead, ale także The Smiths, późne XTC (w głosie Jasona Pegga słychać Andy Partridge’a), czy nawet, sięgając dalej w przeszłość, Nick Drake. Nad wyrafinowaną, "oddychającą" brzmieniowo produkcją głowił się Simon Raymonde z Cocteau Twins, hojnie obdarzając każdy utwór intrygującymi, eterycznymi dźwiękami.
Co jednak najważniejsze, jedenaście kompozycji z Cedars poraża formalną doskonałością. Tu nie ma jednej straconej minuty – każda wzbogaca pękającą w szwach zawartość. I czy będą to wojownicze rockowe hymny (singlowy "Almost The Same", "Come Into The Darkness"), wykwintnie zinstrumentowane ballady ("The Mind Is Evil" z cudnie wplecioną orkiestrą, dostojnie stąpający "I’d Like To Hurt You"), czy zamglone pieśni nadziei ("Wonder If The Snow Will Settle", finałowe przejście z "Treat Yourself With Kindness" do "Trees In The City"), zawsze bije z nich nieodparte piękno. Okrzyk podziwu należy się też samemu Peggowi. W przeciwieństwie do większości swoich rodaków rówieśników, ten (zaledwie) dwudziestokilkulatek naprawdę ma coś ważnego do przekazania. Stać go na tak głębokie i dojrzałe wersy, jak "Just smile politely at them anyway / Agree with everything they say / Just nod your head and act accordingly / And do the opposite of anything they tell you to" (to z "Keep Smiling"). Spójrzmy więc: niezłego psikusa narobili koledzy z Clearlake rodzimym krytykom. Nikt na nich nie stawiał, a tymczasem ich dzieło kompromituje "odkrycia" "NME" czy "Q". Po raz kolejny okazało się, kto ma rację.
(Tylko Rock, 2003)
Żeby docenić "Cedars" warto posłuchać pierwszej płyty formacji – "Lido" z 2000 roku. Przyjemnej, ale tuzinkowej. Na "Cedars" koledzy grają już w innej lidze. Muzycznie ubarwiają swojego smutnego rocka smyczkami i klawiszami, a tekstowo Jason Pegg kandyduje do miana nieco mniej cynicznego, niszowego Morrisseya. "The Mind Is Evil" spaja oba elementy doskonale – nie wiadomo czy lepsza kompozycja, czy słowa.
(T-Mobile Music, 2011)
***
Gdy jest się młodym, smak rozczarowania jest może mniej gorzki, ale potrafi skutecznie zniechęcić do dalszego działania. Zasada ta jednak najwyraźniej nie sprawdza się w przypadku naszych bohaterów. Brutalnie odrzuceni przez chimeryczną branżę, nie podupadli na duchu, by z większym jeszcze zacięciem zabrać się do pracy. I samo to godne jest pochwał. Członkowie Clearlake niechętnie przybliżają szczegóły powstania formacji. W paru wywiadach pojawiła się wzmianka o pierwszym spotkaniu przyszłego wokalisty Jasona Pegga i multiinstrumentalisty Sama Hewitta. Panowie uczęszczali w Brighton do jednego college’u o profilu artystycznym
i zauważyli, że obaj interesują się muzyką. Poważne doświadczenia na tym polu miał wcześniej tylko Jason, który przewinął się przez takie kapele, jak Not A Bit Wood, czy Fish Brothers. Gdy parę lat później natknął się na nich basista David Woodward, funkcjonowali już jako duet na wątłej miejscowej scenie. Składu dopełnił bębniarz James Butcher i kwartet wkrótce ruszył w świat, a ujmując bardziej precyzyjnie, w trasę po Wielkiej Brytanii.
Do pierwszego albumu, Lido, muzycy też nie bardzo chcą wracać, ograniczając się do stwierdzenia: Przeszliśmy od wtedy długą drogę. Przyczyniła się do tego reakcja krytyki, która bez owijania w bawełnę wytknęła debiutantom wszystkie błędy, nieraz nazywając płytę nudnawym zbiorem brit-popowych przeżytków i paradą smętnych gitarowych frazesów. Ktoś tam nieśmiało docenił, ale siła przebicia była zbyt mała. Pegg nie zgadza się z praktyką szufladkowania nowych, początkujących bandów. Pytają się nas, czy jesteśmy współczesnymi The Smiths. Cóż, nie do końca można tak powiedzieć. Jasne, uwielbiamy Smiths, ale wolałbym raczej, by mówiono o nas „współcześni Clearlake”. Kontynuując wątek inspiracji, w poetyckich tekstach Pegga łatwo dostrzec ślady narracyjnych metod Morriseya. Jason nie wypiera się wpływu: Zdecydowanie tak. Nie chcę wskazywać konkretnych powiązań, ale kocham jego liryki chyba najbardziej ze wszystkich, są zabawne i tak mroczne zarazem.
Po okresie regularnych występów na żywo (W programie „Later with Jools Holland” było całkiem przyjemnie, poza tym graliśmy przed Elliottem Smithem, to dość skromny i miły facet) nastąpił okres osiemnastomiesięcznej hibernacji koncertowej. Chłopaki zamknęli się w studio w Brighton i w pocie czoła przygotowywali piosenki na drugą płytę. A potem wyjechali do francuskiej Szampanii. Dlaczego akurat tam? Brzmienie perkusji, jakie zdołaliśmy osiągnąć we francuskim studio, okazało się wprost unikatowe, wyjaśnia Sam. Wygląda na to, że ważnym aspektem takiego wyboru była też chęć odizolowania się, potrzeba dodatkowego impulsu, weny. Spełniło się nasze idealne wyobrażenie o możliwości nagrywania w wyjątkowym miejscu. Pomieszczenie to przypominało kamienną łazienkę w wiejskim domu na zaciszu. Coś cudownego – wspomina Jason.
Na pewnym etapie do nagrania Cedars Clearlake pozyskało Simona Raymonde, współtwórcę fenomenu Cocteau Twins. Rozentuzjazmowany Pegg trochę chyba marginalizuje wkład wybornego producenta w sesję: Długo dawaliśmy sobie świetnie radę sami, naprawdę. Ale nadszedł moment, w którym potrzebowaliśmy pomocnej dłoni, dodatkowego wsparcia, by ukończyć robotę. Wybieraliśmy spośród wielu realizatorów, na jakich mieliśmy okazję wcześniej natrafić, lecz większość była zainteresowana uczestniczeniem w pełnym procesie rejestracji materiału. Niektórzy mówili: „Co wy wyprawiacie, to trzeba poprawić, tamto wyrzucić”. Tymczasem Simon przyszedł do studia i powiedział „Wspaniale sobie radzicie! Chętnie wezmę w tym udział!”. Czym zwyczajnie dodał nam pewności siebie i dzięki temu udało nam się skończyć. Sam kwituje: Simon wniósł mnóstwo spokoju i dobrego ducha.
Jak sami twórcy postrzegają efekty swoich starań? O wiele bardziej lubimy „Cedars” niż „Lido”. Być może dlatego, że to w gruncie rzeczy nasze dzieło. Sami odpowiadaliśmy za każdy szczegół. Nawet do takich drobnostek, jak obsługa magnetofonów, nie dopuszczaliśmy nikogo. Mieliśmy zamiar zrobić płytę, która nam samym się spodoba, i chyba nam się powiodło. A jak widzą ewolucję stylistyczną? „Cedars” jest bardziej gitarowe, surowe i ma w sobie więcej przestrzeni. Zasłuchiwaliśmy się w artystów typu Low, którzy do perfekcji opanowali użycie przestrzeni. Hewitt zastanawia się: No i tematyka pewnie poważniejsza, bardziej na serio. Rzeczywiście, quasi-filozoficzne rozważania Pegga od razu rzucają się w oczy. Zainteresowany udziela w tej sprawie wymijającej odpowiedzi: Możliwe. Ale myślę, że następnym razem napiszę coś radosnego, pozytywnego.
Tuż po wydaniu Cedars doszło w grupie doszło do małego rozłamu. Odszedł „Butch”, jak nazywali go koledzy, czyli James Butcher. Motywy jego decyzji przedstawiają się nieco tajemniczo. Z początku chodziło o nadwyrężenie ścięgna w ramieniu. Ale zdaje się, że on miał po prostu dość tego wszystkiego. Oczekiwał zabezpieczenia przyszłości, podczas gdy na dzień dzisiejszy zespół nie jest mu w stanie tego zagwarantować – opowiada wyraźnie rozczarowany Sam. Butchera zastąpił Toby May, zespół zaczyna już łapać drugi oddech. Obecnie koncertują u boku Grandaddy. Cele i plany? Zapytany o nie Pegg, odpowiada: Chciałbym stworzyć klasyczną płytę, którą ludzie absolutnie pokochają. Wygórowane ambicje? Chyba nie, skoro wyjaśnia: Osobiście marzy mi się, aby Clearlake zostało zapamiętane na lata. Bo mody pojawiają się i mijają, natomiast to, co naprawdę piękne, trwa poza czasem. Otóż to.
(Tylko Rock, 2003)