COLE PORTER
#51
COLE PORTER
Porter urodził się w bogatej rodzinie – o tyle istotne, że starzy dość wcześnie sfinansowali mu muzyczną edukację i naukę gry na instrumentach. Dziadek chciał zrobić z niego prawnika, ale gruntownie przygotowany do tematu ziomuś wolał pisać piosenki (całe, włącznie z tekstami). Kolosalny dorobek uczynił z niego bossa zarówno na Broadwayu, jak i w perspektywie Great American Songbook. Był "terminatorem, dominatorem" zwłaszcza w latach 20. i 30., choć za jego dzieło życia uważa się musical Kiss Me, Kate, którym niespodziewanie powrócił na szczyt pod koniec lat 40., po serii komercyjnych niepowodzeń. Jako jeden z legendarnych manipulatorów popu serwował songi po brzegi nafaszerowane akademickimi zagwozdkami – prześlizgiwał się po krańcach harmonii funkcyjnej, szafował CHROMATYKĄ, stosował akordy "półzmniejszone", nawet o parę dekad wyprzedził Briana Wilsona w pewnych typowych dla niego i z nim kojarzonych zmianach. Mimo to ryzykowne formalnie utwory nie traciły na nośności. Dlaczego? "Bo nie ma białego".
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)