COUNT BASIE ORCHESTRA

 

Basie (1958)

W ogólniaku mieliśmy takiego odklejonego od rzeczywistości nauczyciela muzyki w lekko-pół-średnim wieku, który zasłynął m.in. stwierdzeniem, że "Mniej niż zero" to badziewie, gdyż tylko piosenki w których tekst powstaje jako pierwszy, są wartościowe artystycznie (!). Potrafił też "zakasować" nas zadawanymi znienacka pytaniami typu: "A jak się nazywa mały zespół jazzowy?". Cisza. "Jazz band". "A jak się nazywa duży zespół jazzowy?". Cisza. "Big band". Cisza. "No, widzicie, pojęcia nie macie o tej swojej młodzieżowej muzyce". (Była to końcówka lat 90.). Nikt kompletnie nie wiedział, o co mu chodzi. William Basie to jedna z dosłownie kilku w tej całej wyliczance postaci, które naprawdę przynależą jeszcze do ery "przed-albumowej". A to dlatego, że facet "spełniał się w muzyce hardcore'u" zwanej dużym zespołem jazzowym, zaś big band jako instytucja swoją świetność i relewantność przeżywał w pierwszej połowie XX wieku. W przypadku zespołu Counta peak przypadł na koniec lat 30. (dowodem "seminalny" składak Complete Decca Recordings). Jego ekipa opanowała bluesowe jamowanie na riffach i utorowała drogę do bebopu, specjalizując się w call and response między solowym dęciakiem i orkiestrą, takim archetypicznym szyku z którym inicjalnie zetknąłem się jako berbeć oglądając pasjami Toma & Jerry.

Wychowany na harlemowskich ragtime'ach, w młodości terminujący cierpliwie po wodewilach i dorabiający jako taper, jako doświadczony lider Basie mianował się "niepianistą" (czyżby antycypacja figury "niemuzyka" Briana Eno?), pełniąc bardziej rolę "kierownika" ("panie kierowniku..." - ...), oszczędnego w klawiszowych gestach. Na początku lat 50. popadł w "tarapaty ekonomiczne" i musiał okroić, oheblować (pozdro dla kumatych) skład do septetu. Wtedy w sukurs przyszedł mu pełen entuzjazmu i świeżej krwi kompozytor/aranżer Neil Hefty. Napisany i zorkiestrowany przez niego materiał, znany również jako Atomic Mr. Basie czy E=MC2 pozostaje najsilniejszym odciskiem Counta na jazzowym płytozoiku. Hipsterzy (wreszcie mogę użyć tego wyklętego słowa w jego prawidłowym, źródłowym znaczeniu) tego świata będą się przerzucać nazwiskami tenorów z różnych stadiów grupy (Lester Young, Illinois Jacquet, Frank Foster, Eddie Davis - same gwiazdy NBA z nazwisk), ale w tej drugiej inkarnacji akcent położony był nie na indywidualne popisy, lecz uwypuklony w neoklasycystycznych aranżach, zestrojony kolektywnie vibe, nadający ciężaru, po prostu wybuchowego pierdolnięcia całej drużynie.
highlight
(2016)