DE MONO

 

Stop (1992)
 

"Statki na niebie"

Zacznijmy od tego, że przed tą piosenką hasło "statki na niebie" nie tyle nie znaczyło nic, co po prostu nie istniało, względnie było randomowym bełkotem równie idiotycznym, co "skarpetki na nosie", "masło na grzebieniu" lub "kamień na wietrze". I to jest bodaj największym "obiektywnym" wkładem grupy De Mono w polską kulturę. Przedtem statki pływały po wodzie, a na niebie obserwowaliśmy gwiazdy, samoloty i latawce. Jest to niby oczywista oczywistość, a zarazem fakt chyba nigdzie wprost nie odnotowany, co w obliczu fenomenu trochę jednak zadziwia (osobna kwestia to budowanie literackiego napięcia w postaci zawieszonych responsów, np. "może lepiej..." – "bo nie zmokłaś"). Naturalnie nie wspominałbym tego w tym miejscu, w takich okolicznościach, gdyby nie warstwa muzyczna "Statków", najbardziej doniosłego singlowo momentu formacji, która przecież w swoim repertuarze zgromadziła szaloną ilość hitów rozpoznawalnych przez statystycznego Kowalskiego/Nowaka.

Samo gitarowe intro mogłoby pochodzić z jakiegoś przeboju środkowego Lady Pank, ale to co następuje potem zwiastuje zupełnie nowy sposób myślenia o muzyce rozrywkowej III RP – "miękki i elegancki", jak pisano. Dziś według Wikipedii "toczy się spór o nazwę De Mono", a "nazwy używają dwa składy prowadzone przez wokalistę i gitarzystę oryginalnego składu". Lecz w 1992 roku na platynowym albumie Stop ten zespół był adekwatnie do prowokacyjnego tytułu "unstoppable" dream teamem, gdzie obdarzony niesamowitym instynktem melodycznym i lirycznym (…i biznesowym) gitarzysta i kompozytor/autor Marek "Golden Boy" Kościkiewicz, obdarzony natychmiast rozpoznawalnym "głosem środka" fantastyczny wokalista Andrzej Krzywy, uzupełniający narrację niezapomnianymi solówkami saksofonu Robert Chojnacki i trzymająca wszystko w ryzach sekcja Kubiaczyk/Krupicz (znana też jako pierwsza inkarnacja projektu Magma) obezwładniali społeczeństwo kolejnymi radiowo-telewizyjnymi szlagierami, patrząc jak kraj płonie u ich STÓP.
(Porcys, 2015)