DEF LEPPARD
Hysteria (1987)
Niesamowite jest to, że formacja de facto pop-metalowa wysmażyła ponadgodzinną płytę, gdzie na dwanaście kawałków aż siedem wydano na singlach. Ale o każdym z pozostałych pięciu – "Gods of War", "Don't Shoot Shotgun", "Run Root", "Excitable" i "Love and Affection" fani mawiają "powinien był zostać wydany na singlu!" i niestety mają całkowitą słuszność. Czerstwy podział na "ballady" i "czad" rzadko zyskiwał tak efektowne pokrycie.
(Era Music Garden, 2011)
5 luźnych spostrzeżeń na 30-lecie:
1. Hysterię poznałem jako dziewięcioletni brzdąc z pół-pirackiej kasety wujka (bardziej stereotypowo chyba się nie da), więc "sentyment jest" – może dlatego w dorosłym życiu regularnie sięgam po nią będąc ZA KÓŁKIEM (ech, cóż to za "Essential Drive"!)
2. aż 7 singli na 12 tracków – hey, not bad... ciekawe jaka w tym realnie zasługa "state-of-the-art" produkcji Mutta?
3. oszałamiająca "nadtreściwość" którą tak na szybko, z głowy, mogę porównać tylko z Secaucus – to nie są jakieś "przystępne" formy zwrotka-refren, tylko każdy wstęp, każdy łącznik, każdy prechorus, każdy drobny temacik i każda zaskakująca modulacja szantażują uzależniającą chwytliwością – materiał dosłownie PĘKA W SZWACH od hooków
4. wydany dwa tygodnie po AfD, od początku w jego "krytycznym" cieniu – zupełnie niepotrzebnie, bo oba zespoły były jednocześnie komiczne i wspaniałe (każdy na swój sposób!), więc po co to wartościować...
5. podobnie jak niebieski Weezer – ten album, choć sam w sobie nieskazitelny, doczekał się CHMARY naśladowców spod znaku "obiektywnego" songwriterskiego badziewia, od Bon Jovi po "The Only Thing That Looks Good on Me Is You", ale... "this is the real thing, and it is nearly perfect"
i jeszcze moje top 5 płyty (+ ulubione momenty w tych kawałkach):
1. Animal (pierwsze wejście, sam start od 0:00, wyczuwam wibracje pokrewne do Loveless)
2. Hysteria (dostojnie stąpające intro które antycypuje album Isola takiej kapelki Kent)
3. Love Bites (labiryntowa POWER BALLADA, z mroczną puentą pod koniec refrenu – "gotyckie" arpeggio na 2:07)
4. Gods of War (2:01 – jedna z najświeższych zmian tonacji w mainstreamowym heavy rocku, jakie pamiętam)
5. Women (riff przewodni i jego GORZKO BOLESNE CIĘCIE w kontekście tytułu)
(2017)