DEVENDRA BANHART
Rejoicing in the Hands (2004, freak folk)
Lider nowej fali folku przedstawia... Coś ruszyło się w ostatnich miesiącach na eksperymentalnej scenie neo-folkowej. Artyści w rodzaju Iron & Wine, Vetiver, Entrance czy Six Organs Of Admittance wzbudzają spore zainteresowanie słuchaczy i krytyków. Próbki ich dokonań zbiera składak Golden Apples Of The Sun, nadzorowany przez największego dziwaka, ojca nurtu, Devendrę Banharta. Kolejna wydana w wytwórni Michaela Giry ("odkrywcy" talentu Banharta) Young God, płyta Rejoicing In The Hands angażuje aurą autentyczności dzięki rozebranej do absolutnego minimum, surowej produkcji. Prócz sporadycznych smyków, dzwonków czy perkusjonaliów, słyszymy tylko gitarę i śpiew solisty. Czasem drżący teatralnie głos Devendry, jak w It's A Sight To Be Hold, przywodzi na myśl Jeffa Buckleya naśladującego swoją bohaterkę Edith Piaf. Niezmordowane w swej repetycji arpeggia akustycznej gitary sprawiają, że Rejoicing In The Hands brzmi jak by Buckley syn coverował pieśni wczesnego Cohena. Ale w złudzeniu psychicznego rozchwiania, subtelnego wariactwa i niepoczytalności Banhart przypomina raczej solowe, nieukończone szkice Syda Barretta. I to obcowanie z manierą nawiedzonego, wyobcowanego z rzeczywistego świata barda potrafi intrygować, ale po pewnym czasie staje się (w przeciwieństwie do pokrewnego stylistycznie albumu grupy Vetiver, gdzie Devendra udziela się na drugiej gitarze i chórkach) trochę męczące.
(Clubber.pl, 2004)
What Will We Be (2009, folk) !4.5
Ci, co hajpowali go pięć lat temu, wpadli teraz we własną pułapkę pod tytułem: jak tu się wywinąć z Devendry, skoro to ciągle jest ten sam Devendra, a już nie chcemy go słuchać?