DMITRIJ SZOSTAKOWICZ

 

XV Symfonia (1971)

Tak se wspomnę hasłowo, bo w 2006 obchodzono okrągłą, setną rocznicę urodzin rosyjskiego geniusza (z tego powodu pojawiły się jakieś gigantyczne boxy ogarniające śmietankę jego dokonań), ale szczerze mówiąc zainteresowałem się panem Dmitrijem nieco wcześniej. Już 3 lata temu odsłuchiwałem kultową "piętnastkę" z edycji Decca (pod Dutoitem) i WDR (pod Barshaiem). Jej fenomen polega na tym, że na przykład poprzedniczka eksploatowała do bólu motyw śmierci (zacieśniającej zresztą krąg w owym okresie wokół mistrza), natomiast tu znany żartowniś ochoczo stosuje środki parodystyczne dla efektu wręcz komediowego. Chodzi o legendarne cytowanie, pomoderna niczym Girl Talk poważki, sprawdź to zią, keep it real, zero komercji. No bo wplótł i Rossiniego z Wilhelma, i Wagnera podwójnie, i Mahlera, o odniesieniach do prac własnych (wskazywano najczęściej "dziewiątkę" i Lady Macbeth) nie zaczynając. Autor zapowiadał nawet sample z Beethovena, ale to akurat blef! Enigmą zaś pozostaje dlaczego po figlarnym "Allegretto" następuje kwadrans żałobnego "Adagio", dlaczego żonglowanie groteską, kolażem, kontrastami wyrazowymi, and so on. "Jeden z tych nielicznych, które były dla mnie od samego początku jasne – od pierwszej do ostatniej nuty. Trzeba go było tylko zapisać", wspominał proces powstawania utworu kompozytor. Spoooko.
(Porcys, 2007)