DORNIK
Dornik (2015)
Migotliwe "Strong" mknie soniczną autostradą niczym kultowe już "Fantasy" Dam-Funka w wersji z wokalem. Schodkowe progresje w "Blush" zawstydzają większość neo-neo-soulu. "Stand In Your Line" rekapituluje najlepsze patenty, jakie dostałem od Foreign Exchange. "Shadow" to kosmiczny psych-chill-hop, którego zmyłek harmonicznych jeszcze nie przyswoiłem, rzecz przypuszczalnie z dekady 2020-2029, która zaplątała się tu przypadkiem (error w systemie). "Mountain" brzmi jak fragment hipotetycznej płyty r&b sygnowanej nazwą Drivealone - serio, te arpeggia gitary, szczególnie pod refrenem, to jest taki Piotr Maciejewski, że nie ma co zbierać (z nieco realniejszych odniesień - numer mógłby być np. kluczowym trackiem z kolejnego longplaya Inc.). W pozostałych indeksach wokal przypomina Jacko tak łudząco ALE zarazem nienachalnie, że po chwili o tym zapominacie i wchłaniacie to przez skórę - trochę na zasadzie aksjomatycznej bitelsowskości bandów w rodzaju Circulatory System (what's not to like?).
^ I co ja mam, panie, począć z tym Dornikiem? Liczyłem na typa od kiedy w 2013 usłyszałem chillwave'owy singiel "Something About You". Ale gdyby wtedy ktoś mi przewidział przyszłość, że moją ulubioną piosenkową płytę z 2015 nagra (napisze, zaśpiewa, współ-wyprodukuje...) PERKUSISTA JESSIE WARE, to bym chyba parsknął. Nie żebym miał coś do Jessie Ware - "ja znam, fajna" - ale chodzi jakby o to, że jeden kawałek Dornika wciąga mnie bardziej, niż wszystko, co Jessie swojego do tej pory ujawniła. "I to jest nowa strategia syntezy, i to jest nowa koncepcja sztuki". Ale chociaż Dornik Leigh bywa dziwny (np. wśród inspiracji obok Prince'a wymienia Meshuggah :O), to niestety ani nie może poszczycić się gejowskim coming outem, ani nie ma dwóch nagich oplatających się ciał na okładce, ani nie gra w nim Radek Liszewski. Ponownie zostaje więc sama muzyka, perfekcjonistyczna i krystaliczna aranżacyjnie, cytując klasyka "urozmaicona, barwna, skrząca się od pomysłów...".
(2015)