DR. BUZZARD'S ORIGINAL SAVANNAH BAND

 

Dr. Buzzard's Original Savannah Band (1976)

jeden z moich ukochanych albumów lat 70. bracia Browder przedstawili na nim autorską wizję wykwintnego, jazzującego, orkiestrowego disco. z tej egzotycznej receptury powstał kultowy anty-rockistowski klasyk. dziś chyba relatywnie niewiele osób ma tę płytę na półce, ale ta garstka raczej darzy ją wielką miłością.
(2016)

Zanim jeden z wciąż niesłusznie niedohajpowanych Autorów muzyki rozrywkowej XX wieku, August Darnell, odpalił projekty Machine i Kid Creole & the Coconuts oraz na przykład produkował Cristinę Monet-Palaci, stał na czele tej grupy. Jej przebiegła strategia do dziś paraliżuje wysmakowaną ironią, wcale nieodległą od XXI-wiecznego "atemporalizmu" doby zaawansowanego internetu. Oto na oko bezwstydne retro – wierna imitacja stylówy MIĘDZYWOJNIA, od rozbuchanego, ellingtonowskiego big bandu, przez ocierające się o "świadomy kicz" musicalowe "show tunes", aż po ślady jazzowej kameralistyki (wibrafony, smaczki, duperele...). A jednak już po chwili sprawa się komplikuje. Rytmy działają współcześnie – to disco o proweniencji egzotyczno-tropikalnej, z wyeksponowanymi karaibskimi korzeniami. Zaś w samych aranżach obok tradycyjnego instrumentarium kryją się szpileczki całkiem "avant" – bulgoty syntezatorowych diod, przetworzenia soundów, manipulacje taśmą, głębokie ingerencje w strukturę miksu.

Wprawny odbiorca szybko więc skuma, że ludzie którzy zrobili tę płytę nie tylko byli wyedukowani z kanonu i nienaganni warsztatowo – bo takie zalety jeszcze można "nabyć" i być sobie profesjonalnym dżobowiczem. Więcej – kompetencje pozwoliły im na swobodną żonglerkę między epokami, a WIZJA nadała tym igraszkom posmak post-modernistycznego geniuszu. W efekcie poza kolektywem Funkadelic/Parliament (...i ewentuaaalnie Chic w swoim najbardziej maksymalistycznym wydaniu) nikt w latach 70. nie robił "kolorowej" (w sensie bogactwa inspiracji geograficznych) muzy tak hojnej i obfitej, fantazyjnej i bajkowej, chwilami optymistycznej i radosnej. Wpływ na kolejne dekady warto odnotować – obdarzona pysznym timbre solistka Cory Daye przewidziałą sophisti-popowy żeński wokal z lat 80., podobno Fagen napisał "Glamour Profession" po tygodniu słuchania tej płytki, a M.I.A., Lauryn Hill, De La Soul, Ghostface i wielu innych artystów z kręgu około-hip-hopowego samplowało Darnella i spółkę. Ale na uwagę zasługują po prostu same piosenki, w których ROI się od treści. Za dużo się dzieje w tym pozornie lekkim, łatwym i przyjemnym materiale, żeby go po prostu zaliczyć, SPOZYCJONOWAĆ na mapie i "odhaczyć" – to są rozkminy na długie miesiące, lata.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=4CK-f-Hhij4 (evocative moment: w powodzi łakoci są dwa elementy rozjebujące mnie na pół – po pierwsze poświęćcie kiedyś osobne przesłuchanie na prześledzenie CO W TYM NUMERZE GRA BAS, w prawym kanale; a po drugie mimo tylu lat wciąż mam gesią skórkę przy zmianie akordu w zwrotce na słowach "lives on the ROAD")
(2018)