DR. DRE

 

The Chronic (1992)

Tonę pomyj wylali hejterzy przez te 20 lat na "The Chronic". Że Dre to figurant, któremu anonimowi (nomen omen) Murzyni ciachali podkłady. Że te podkłady to stuprocentowe przeklejki z George'a Clintona, bez krzty własnej inwencji. I że wreszcie sam Dre to kiepski raper. Czy ja wiem? Bardzo możliwe, że to wszystko racja. Nigdy nie miałem z "The Chronic" fazy na reporterkę śledczą, ale kiedy w "Fuck wit Dre Day" przedstawia się światu najbardziej melodyjny MC, jaki kiedykolwiek wziął do ręki mikrofon, czyli wówczas jeszcze nastoletni Snoop Dogg (zakrzyk "Bow wow wow yippy yo yippy yay / Doggy Dogg's in the motherfuckin' house"), to wszelkie moje obiekcje automatycznie znikają. Bo to jest na dobrą sprawę jego przedstawienie – i drugi raz takiego raperskiego debiutu już nie będzie. A bity z Clintona też trzeba umieć wyrezać. Ciekawostka – w tym samym roku Dre w "A Nigga Wit a Gun" i Beastie Boys w "Pass the Mic" (z płyty "Check Your Head") zsamplowali ten sam bas – wzięty z "Big Sur Suite" Johnny'ego "Hammonda" Smitha.
(T-Mobile Music, 2012)

2001 (1999)

Równo 20 lat temu wydarzyło się "drugie nadejście Doktora Dre". Zostawiam innym udowadnianie, że facet na tej płycie po raz drugi w karierze "zmienił tę grę" – według mnie, parafrazując klasyka "nie była to aż taka odyseja kosmiczna, na jaką niektórzy mieli nadzieję". Natomiast nie zmienia to faktu, iż single są bezdyskusyjne, a ja często wraca(łe)m do tego materiału "w aucie" i zawsze się "więcej niż sprawdza(ł)".
(2019)

"Przez tę całą pandemię" pominąłem tu kwietniowe wjechanie na Spoti dyskografii Andre Younga, do niedawna jednego z ostatnich "wielkich nieobecnych" w legalnym streamingu. Dorobek studyjnego perfekcjonisty który dawno temu za górami za lasami kilkukrotnie "zmienił hip hop na zawsze" – bywa dość trudno uchwytny. I nie mówię tylko o karierze (super)producenckiej czy zespołowej (temat na osobną plejkę). Kiedy bowiem Neil Kulkarni stwierdzał, że ten cyniczny biznesmen wyrosły na Motownie, p-funku i electro od początku chciał przede wszystkim robić "pop dla mas", a rap "nadarzył" mu się ledwie przy okazji, to osobiście ani nie protestowałem, ani też nie doszukiwałem się w tym krytyki. To po prostu stwierdzenie faktu – czy tego chcemy czy nie, Dre naprawdę był Philem Spectorem hip hopu, wykalkulowaną "jednoosobową (?) fabryką" innowacyjnych bitów, które dzięki odkryciu potęgi interpolacji uniezależniły gatunkowe cytaty od dogmatu samplingu. A czy ideologicznie w służbie "pato easy listening" (jak postulował Xgau) – oceni sobie każdy sam.

Prywatne top 10:
1. Dre Day
2. Keep Their Heads Ringin'
3. Animals
4. Let Me Ride
5. The Watcher
6. Bitches Ain't Shit
7. Fuck You
8. Nuthin' But a "G" Thang
9. Forgot About Dre
10. Deep Cover
(2020)