DRIVEALONE

 

Marionettes and Satellites (2006, emo/alt-rock) 6.6

Jesteś podporą bendu uznawanego za największą nadzieję polskiego niezal i najlepszy rodzimy zespół bez kontraktu. Skomponowałeś dla niego singiel, który okazał się być hymnem krajowego drugiego obiegu 2006. Przed tobą wielka kariera pod tym szyldem, ale na boku kminisz sobie solowy projekt, skromnie i kameralnie w domowym pół-studiu. Twój "debiut" poza gronem przyjaciół przeszedł kompletnie niezauważony, choć było to kompetentne materiałowo ćwiczenie w osobistym songwritingu wyrastającym z emo od strony Sunny Day. Sofomor idzie tą samą drogą, przerastając wszakże poprzednika pod każdym względem: jakością techniczną, głębią piosenek, celnością puent tekstowych. Echa geometrycznego post-core'a Jawbox, uczuciowych lamentów Death Cab i wywnętrzających wyznań Enigkowych odbijają się w tych nieregularnych rytmicznie i piekielnie inteligentnych aranżacyjnie konstrukcjach, lecz na dobrą sprawę trudno wskazać bezpośrednie wzorce dla twojej twórczości. Może dlatego, że masz po prostu oryginalny styl, a od matematycznych zawiłości ważniejsze są intymne aspekty czułości harmonicznej i wokalnej? "Same Mistake" operuje cudną progresją akordów stającą w szranki z czołowymi osiągnięciami światowymi na tym polu w minionym roku. "Listening" rozpada się w połowie i pogrąża w dźwiękowej modlitwie. Tytułowy utwór wręcz łka gitarowo-śpiewnymi plamkami. A legendarny numer Kate Bush przywłaszczyłeś w 100%. Ten krążek jest w ogóle lepszy od sławnego dema macierzystej formacji, tylko nie posiada uniwersalnych cech pozwalających doznawać tłumom. I co z tego wszystkiego wynika? Nic.
(Porcys, 2007)

The Letitout (EP) (2007, math/indie/emo) 8.4

Mam poważny kłopot z rozmawianiem o tym, z wielu powodów. Zachłysnąłem się strasznie, przez pół roku chodziłem i dumnie rozpowiadałem że to mój numer jeden za 2007, sytuacja-ewenement, że z Polski i do tego ktoś bliski. Dawno nie utożsamiałem się równie głęboko z żadnym zestawem songów. No ale właśnie. Pojawiła się blokada psychiczna. Z perspektywy czasu sądzę że nie byłem przygotowany na to aby ktoś z kim mam prywatne, zupełnie niezależne od "twórczości", przyjacielskie relacje zaprezentował tak wzruszającą i porażającą muzykę. Przepraszam, nie nadaję się. Wnikanie w detale nie sprzyja obiektywnemu ocenianiu, a wręcz odwrotnie. Toteż nie polecam przesadnie dopytywać artystów o ich natchnienie i inne okoliczności towarzyszące, bo jest ryzyko że to się źle skończy dla zdrowia odbioru samego dzieła. Inna sprawa że autor wybitnie w tych pięciu mini-suitach przesadził z "dobrocią". No nic, dość smętów.
Najlepszy utwór: "Hospitility" – i fraza "Staaay where you are", z następującym zejściem o cztery progi w dół.
(Offensywa, 2008)

Jak zwykle niezręcznie mi się rozpisywać – grzech "kolesiostwa" popełniałem w swoich artykułach milion razy i wystarczy. Ale gdyby ktoś, gdzieś, przeglądający to zestawienie miał słabość do depresyjnych, wielowątkowych gitarowych pieśni z rozedrganą rytmiką i lo-fi'owym brzmieniem – to dla niego jazda obowiązkowa.
(T-Mobile Music, 2011)

Thirty Heart Attacks a Day (2009, indie/emo) 6.7

Jedno jest pewne: to najlepiej zrealizowana płyta sygnowana tą nazwą, jak przystało na oficjalny debiut. Respekt budzi niesamowity przeskok produkcyjny od uroczo amatorskiego, domowego soundu do bogactwa brzmień na poziomie zachodnim (gdzie nawet celowo popsute dźwięki, jak plamy wyduszone z gitary w "Random Guilt Generator" zachwycają fakturą). Nigdy wcześniej w Drivealone partie instrumentalne nie zostały wykonane z taką precyzją. Piosenki zaśpiewane są czysto i pewnie, a interludia lepią je w rodzaj słuchowiska. Dwa nagrania to oczywiste highlighty: lekko zachwiane arpeggio "Conspire, Conspire" wyciąga esencję z dotychczasowej potęgi indywidualnego stylu kompozytorskiego Piotra, zaś "Random Guilt Generator" (z quasi-ambientowym akompaniamentem-tłem i ledwo stukającym rytmem w refrenie) wyznacza kierunek rozwoju projektu na przyszłość. Prog został raczej zredukowany, choć "Be a Soldier" to echo ballad King Crimson z lat 70-tych. Reszta materiału sprawnie recykluje "nielegale": w najgorszym wypadku to zbiór wymuskanych odrzutów z Letitout, w najlepszym zaś mocne potwierdzenie wyjątkowej pozycji "mistrza depresji" w rodzimej alternatywie.