ELLEN ALLIEN

 

Berlinette (2003)

Paradoksalne, że na albumie zasłużonej didżejki, wieloletniej animatorki berlińskiej sceny klubowej, tkwi parę genialnych sztuczek stricte popowych – jak pierwsze wejście wokalu w "Alles Sehen" (ach ten język niemiecki – w odpowiednim kontekście bywa zniewalający), zalotny śmiech przerywający nagle narrację w "Push" czy przełamanie na drugiej minucie w "Augenblick". W rankingu wszelakich organicznych symbioz klubowych bitów i człowieczeństwa, "Berlinette" zajmuje wysoką lokatę. Nigdy wcześniej ani później eksperymentalne techno panny Fraatz nie było tak przystępne.
(T-Mobile Music, 2011)

Kobiece, kreatywne, po prostu piękne ujęcie estetyki electro.

Bohaterka pięćdziesięciu minut składających się na tę płytę dokonuje przez ten czas kilku niezwykłych rzeczy. Rehabilitując obciążony złą akustyczną sławą język niemiecki, wydobywa z jego kanciastej materii przyczajone zgłoski i nadaje im unikatowy powab. W przeciwieństwie do celebrującej odhumanizowanie Nicoli Kuperus z Adult, Ellen wnosi w syntetyczne podkłady zwiewny urok, zmagając się z wygenerowaną przez siebie maszynerią bitów za pomocą niewymuszonej uczuciowości. Gdy zaś nie skutkują argumenty wokalne (w tym przetworzenia i operacje edycyjne na głosie), Ellen sięga po broń najefektywniejszą, ujarzmiając chłód gąszczu chrzęszczących, przesterowanych klików ślicznymi melodiami.

Te pozornie małe osiągnięcia w rzeczywistości brzmią jak wielki triumf. W miększych, łagodniejszych odsłonach artystka lokuje się nieopodal avant-popu z Morra, w rodzaju powiedzmy Lali Puny, natomiast gorliwiej eksperymentalne szczegóły przywołują precyzję Matmos. Lecz intryguje hermetyczny klimat tego krążka, przy jednoczesnej dbałości o popowe oblicze. Kilka fragmentów porywa właśnie przyswajalnością. Pierwszy w zestawie "Alles Sehen" oparto na zrytmizowanym, kraftwerkowym zaśpiewie, ale ile w tym głębi. Przełamanie po dwóch minutach "Push" owiewa świeżością w skomplikowanym świecie rytmu. Leniwe gitarowe zwieńczenie "Augenblick" zachwyca wyczuciem harmonii. Wreszcie na zakończenie "Open" mknie nostalgicznie, dbając wszak o fikołki fakturowe i polirytmiczne. Berlinette potrafi rozkosznie zahipnotyzować. Brawo Ellen.
(Clubber.pl, 2004)

Dust (2010)

Jej najbardziej melodyjna od Berlinette i najcieplejsza w ogóle propozycja w dorobku. Imho ta dziewczyna, de facto zasłużona didżejka, która kiedyśtam zaczęła flirtować ze śpiewem, powinna nagrywać płyty stricte popowe. Im bliżej tej idei, tym (dla mnie) lepiej.