FRANEK KIMONO
Franek Kimono (1984)
"Uwaga, sensacja, rewelacja" – oto nadal przez wielu nieodkryty i niedoceniany skarb rodzimej fonografii. Nieodkryty i niedoceniany oczywiście nie w tym sensie, że mało ludzi go zna, ale w tym sensie, że wciąż konsekwentnie traktuje się go jak komedię, parodię i mruganie okiem. To ujęcie utrwalił przebój "W Aucie" Sokoła i Pono z gościnnym udziałem Fronczewskiego, który miał tyle wspólnego z oryginalnym Frankiem, co załóżmy film Weekend Pazury z kinem Tarantino. W efekcie zwykło się uznawać oryginalny projekt wykreowany przez Andrzeja Korzyńskiego dla Piotra Fronczewskiego (gdzieś między Akademią, a Podróżami) za "żartobliwy", ewentualnie zauważając, że w tle jakże zabawnych tekstów leci całkiem fajne disco. A przecież nie do końca – już bardziej pasuje podpinanie Franka pod karykaturę, ze wszystkimi jej cieniami w rodzaju goryczy, złośliwości czy bolesnej ironii.
Zaiste, przy wnikliwszym obiorze zaskakująco sporo złej energii promieniuje od tego longpleja – sprawdźcie chociażby niepokojące zmiany trybu dur/moll pod koniec "Poli Monoli", cyniczne zwierzenia "dżokeja" (DJ-a) w "Dysk Dźokeju" (zawsze aktualne w każdej branży zresztą), kulminację mroku w postaci noir-disco bonusowej "Gimnastyki", z zakończeniem, które może przy pierwszym odsłuchu wywołać dreszcze lub po prostu smutne życiowe opowieści ("Dysko Story"). Jest jakaś pseudo-czarnobylska mgła "czarnej dupy komunizmu" w tej płycie, kiedy wersy w rodzaju "Sen dziś miałem ponury jak rany / Że maszyna ożyła w niedzielę" ewokują znienacka apokaliptyczno-kafkowskie kino sci-fi w reżyserii Szulkina. Serio, sporo jeszcze zostało do udowodnienia w kwestii FK, bo to nie tylko "po wódzie jestem lepszy w dżudzie" i antycypacja piosenki chodnikowej. To coś więcej niż żart, a często coś zgoła odmiennego – dziwnego, odrażająco odhumanizowanego, jedynie skrywającego się pod płaszczykiem kreskówki.
Dla odmiany "Tankowanie Nocą" to jedna z najurokliwszych, najsubtelniejszych klawiszowych piosenek 80s w PL, która duchowo przynależy do Poniżeja. Współskomponował ją Zabrodzki, bardziej od Wesołowskiego songwriterska część duetu Adam Patoh – który to wyprodukował całość (co zresztą słychać wyraźnie). Mimo wszechobecnego blasku post-disco, w paru fragmentach aranże nawiązują do ejtisowego rocka ("nic nie zastąpi dobrego rocka", "śpiewam z Perfectem" etc.), ale w kabaretowo-kiczowatej osnowie – weźmy zajebiste rockowe reggae w "Jednorękim Bandycie" czy police'owsko tnące gitary w "Sound Ciężkie Brzmienie". Poza tym to niewyczerpane źródło obskurnych asocjacji i cytatów dla osób pamiętających PRL. Sądzicie, że skąd wzięło się "ewrybady!" w "Sztanach Glanach" Kur? Albo fraza "szyję na basie gdzie tylko da się"? A interpretacje pana Piotra są na tyle kuriozalnie bossowskie, że trudno się oderwać – wstydliwe dla popkultury RP postaci typu Pan Yapa czy Piotr Bukartyk mogłyby się od niego sporo nauczyć.
(Porcys, 2014)
To z kolei, obok Papa Dance, krajowa reedycja roku. Zresztą brzmi jak Papa Dance (ci sami producenci), tylko bez chłopięcych, ornamentowych wokali, a zamiast tego z mrocznym posmakiem moroderowskiego "noir disco" i z mistrzowskimi recytacjami Piotra Fronczewskiego. Klasyk. I niech was nie zniechęci ten modny niedawno przebój Sokoła i Pono – to zupełnie inna bajka.
(Offensywa, 2008)