FUNCTION
The Secret Miracle Fountain (2006)
Matt Nicholson prowadzi za rączkę ten kolektyw, niedawno przechrzczony na Outshine Family. Przemierzamy ambientowe morza cywilizacyjnej refleksji, co i raz trafiając na wysepkę w postaci pięknej gitarowej piosenki. Majaczenie, zakrzywienia czasoprzestrzeni i próby odpowiadania na pytania, na które nie ma odpowiedzi. Wymuskana, staranna muzyczna fabuła – już chyba nie do powtórzenia.
(T-Mobile Music, 2011)
Speakless & Hearty (2007)
Materiał nagrany podczas pobytu w Polsce, nie "funkcjonujący" oficjalnie… Istnieje 300 egzemplarzy z ręcznie wykonanym przez Matta tekturowym opakowaniem. Przyjaciółka ma numer 003. Zbiór powiela kilka kompozycji z 2006, dodając trochę nowych, które trafią na nadchodzącego następcę Secret Miracle Fountain.
Najlepszy utwór: "'Til I Die" – krucha wersja a capella mitycznego fragmentu Surf's Up: Brian Wilson byłby z nich dumny.
(Offensywa, 2008)
***
Australijska formacja Function była cichą rewelacją roku 2006 – jej album The Secret Miracle Fountain w magiczny sposób łączył natchnione indie-rockowe piosenki z przestrzennymi, uduchowionymi obrazami wyrastającymi z ambientu. W połowie sierpnia grupa czterokrotnie wystąpi w naszym kraju. Udało nam się przeprowadzić obszerną rozmowę z liderem i mózgiem kolektywu, Mattem Nicholsonem.
Na wstępie chciałbym z głębi serca podziękować za The Secret Miracle Fountain – niezwykłą, wzruszającą płytę, która była moją ulubioną z roku poprzedniego.
O, bardzo milo to słyszeć! Dzięki.
Powiedz, jak znalazłeś ludzi do współpracy przy Function? W końcu zacząłeś ten "zespół" jako solowy projekt.
Wiesz, to zaczęło się jeszcze w 1995 roku, kiedy miałem inny zespół... Poznawałem różnych ludzi, nowych kumpli. Natomiast sam proces nagrywania The Secret Miracle Fountain trwał chyba prawie cztery lata i związany był z dość intensywnym podróżowaniem. Żyłem w coraz to innych miejscach świata i w efekcie w każdym z miejsc spotykałem kogoś, kto z powodzeniem dodał coś od siebie do powstawania płyty. To był też naturalny proces – na przykład potrzebowałem wokalistki, po czym okazywało się, że właśnie się z nią zetknąłem, i tak dalej.
Czy na chwilę obecną mógłbyś uznać Function za rodzaj muzycznej społeczności, kolektywu?
Zdecydowanie tak. Bardzo pomaga w tym koncertowanie. Na trasie cementuje się między nami pewna więź artystyczna – pomijając już to, że pięć osób z Australii z którymi teraz wspólnie podróżujemy to bardzo bliskie mi osoby, także życiowo – to wieloletni towarzysze, ważnie dla mnie przyjaciele.
Jak wyglądał proces powstawania The Secret Miracle Fountain? Czy to rzecz wykreowana spontanicznie w studiu, czy skomponowałeś materiał przed sesjami?
Część materiału miałem napisanego w formie szkiców, a część dopracowywałem w studio. Precyzyjnie ujmując, wyglądało to tak, że najpierw powstawała piosenka czy jakiś fragment, a następnie spędzałem sporo czasu w studiu aby znaleźć dla tych motywów najlepszą, najpiękniejszą oprawę aranżacyjną i produkcyjną. I co ciekawe najefektywniej udawało mi się to w nocy, w stanie majaczenia (śmiech).
Wygląda na to, że inspiruje cię zarówno indie-rock, jak i ambient. Jakie są twoi bohaterowie, idole muzyczni?
To co naprawdę lubię w muzyce to nieprzewidywalność. Uwielbiam gdy muzyka jest w stanie nagle zabrać mnie do innego wymiaru, do innej przestrzeni. To jest właśnie inspirujące. A jeśli pytasz o konkretne style, o nazwy wykonawców... Cóż, zdecydowanie współczesna scena ambientowa wywarła na mnie spory wpływ – że wspomnę takie postacie, jak Tim Hecker czy Christian Fennesz. Ale wiele lat wcześniej, gdy byłem nieco młodszy, pociągał mnie klasyczny indie-rock, formacje typu Sonic Youth. Z tym, że muszę tu coś wyjaśnić. Dla mnie indie-rock, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w swojej źródłowej formie, to była muzyka silnie eksperymentalna. Grupy takie jak Dinosaur Jr. i Sebadoh wyrastały z hardcore'u i robiły rzeczy trudne, złożone, ambitne. Zaś obecnie niestety indie-rock stał się jeszcze jednym towarem medialnym – czymś na sprzedaż. A wykonawcy – których dziś w samych Stanach są tysiące – oferują zaledwie proste przyśpiewki przyprawione odrobiną kapryśnego, dziwacznego poczucia humoru, które, w moim odczuciu, wypadają kiepsko. Potem dorabia się do tego ideologię wielkiej muzyki i nazywa indie-rockiem. Szkoda, że na tym etapie to tylko moda i nic więcej.
Zgadzam się w zupełności... Mam wrażenie że blisko ci do pierwiastków orientalnych, które wplatasz z powodzeniem w muzykę. Skąd się one wzięły? Czy interesujesz się tym na serio?
O tak, studiowałem kiedyś religie i kultury wschodu – buddyzm i hinduizm. A następnie kontynuowałem swoje zainteresowania na tym polu – zagłębiałem się w temat medytacji, sporo też podróżowałem, chociażby do Japonii. Do tego dochodzi moja fascynacja kulturą indiańską. Jestem może amatorem w tych zagadnieniach, ale liznąłem nieco wiedzy o starożytnych kulturach indiańskich i są to sprawy wyjątkowo ciekawe. Gdybym miał porównywać naszą kulturę i tamte, to myślę, że różnica jest oczywista. Te kultury, które my w konsumpcyjnym świecie nazwalibyśmy egzotycznymi i starożytnymi są mocno oparte o zasadę sacrum. Zupełnie odwrotnie niż cywilizacja zachodnia, która w istocie – jakkolwiek by nie wskazywały pozory – jest prawie w całości świecka. Jeśli obserwować zachodnią sztukę, to w obecnej epoce jest ona wielką celebracją upadku. Ale jednocześnie w ostatnim czasie dostrzega się falę nawrotów do kategorii świętości – nawet jeśli nie zawsze jest ona do końca uświadomiona, tylko intuicyjna. I ja również próbuję wrócić do korzeni sacrum w swojej twórczości. Zatem moje czerpanie z elementów nie-zachodnich sprowadzałoby się właśnie do zwrotu w stronę sacrum.
The Secret Miracle Fountain to album medytacyjny. Czy dobrze się domyślam, że sam też praktykujesz medytację?
Dokładnie. Przez dziewięć lat praktykowałem medytację z moim nauczycielem, wspaniałym człowiekiem. To było i jest niesamowite doświadczenie. Długi i skomplikowany proces odkrywania siebie, ale wart tej drogi. I wydaje mi się, że wcale nie rozdzielam życia od sztuki, medytacji od muzyki którą nagrywam. Wszystko to jest częścią mojej sfery "sakrofizycznej" jako człowieka.
A lubisz spać? Wydało mi się, że taki album mógł napisać tylko ktoś o skłonnościach do permanentnej skłonności – taka atmosfera tam dominuje.
Właściwie podczas pracy nad The Secret Miracle Fountain pozbawiłem się kilkakrotnie snu, na własne życzenie zresztą. Bywało bowiem tak, że musiałem zdążyć na założony deadline i siedziałem nad utworami dwie, trzy doby bez chwili przerwy na odpoczynek. Dopiero po wydaniu płyty przyszedł okres kiedy mogłem sobie pozwolić na odsypianie do woli. Na przykład niedawno gdy przesiadywaliśmy w Polsce, na Kaszubach, to wysypiałem się do oporu. I muszę ci przyznać, że to uwielbiam. Jestem gościem, którego ciężko wyciągnąć z łóżka, kiedy się już w nim znajdę (śmiech).
W moim odczuciu to bardzo pesymistyczna, depresyjna płyta. Sam jesteś pesymistą? Masz często doła?
Myślę, że niekoniecznie. Ponieważ zawsze gdy coś krytykuję, odnajduję w danej sytuacji również pozytywy. Aczkolwiek pewien facet ze Stanów powiedział kiedyś, że podziwia jak Matt Nicholson idzie przez życie ze swoją maniakalną depresją (śmiech). Nie, to nie tak. Owszem, jak każdy mam swoje wzloty i upadki emocjonalne. Ale to jest cykl, który nigdy nie kończy się moją porażką – robię co mogę, żeby nie stać się ofiarą załamania nerwowego i jak dotąd mi się udaje.
A co powiesz na taką interpretację, że ta płyta oddaje niepokój przed tym, dokąd zmierza świat i że przemawia przez nią strach przed bieżącymi wydarzeniami? Interesujesz się polityką? Często się boisz?
A to ciekawe... Z pewnością moja muzyka odzwierciedla moja aktualną dyspozycję – a czy również dyspozycję świata? Tego nie wiem. Myślę, że o tyle nie, iż nie mam jednoznacznie fatalistycznego nastawienia. Po prostu kiedy zaczynam zdanie o obecnej sytuacji na świecie, to w jego pierwszej części mówię o tym jak jest źle, lecz kończę konkluzją, że poza tym jest coś więcej. I nie chodzi mi tu o slogan na zasadzie "jest nadzieja". Bo nie o doczesne, codzienne, ziemskie życie mi chodzi, tylko o pewien wyższy, większy, święty plan, o Boga. Polityką zaś nie interesuję się bardziej niż ona mną... Wiem ogólnie co się dzieje w Australii, w USA, w Wielkiej Brytanii, w krajach europejskich, ale szczerze mówiąc nie mam zbyt dużo czasu na przyswajanie większej ilości informacji. Co strachu – czy ja wiem? Ostatnio oglądałem film Ludzkie Dzieci (Children Of Men) i to była naprawdę straszna, przerażająca wizja niedalekiej przyszłości. Ale ja wcale nie uważam żeby już niedługo miało być tak źle. Generalnie jestem zwolennikiem tak zwanego "pozytywnego rozczarowania". Oczywiście, jak każdy chyba człowiek boję się śmiertelności, ale zamiast pogrążania się w rozpaczy próbuję podejść do tego z hasłem "spróbujmy zrobić co się da, żeby być szczęśliwymi". Jak we wspomnianych religiach wschodnich, gdzie śmierć jest częścią naturalnego cyklu życia i należy się z nią pogodzić.
Co na podstawie krótkiego pobytu sądzisz o Polsce?
Zanim nie przyjechaliśmy w ostatnim miesiącu do Polski, nie byłem tu nigdy przedtem. Wcześniej zupełnie ignorowałem wasz kraj, nie miałem zielonego pojęcia jaki jest. Tymczasem zakochałem się w Polsce od pierwszego wejrzenia! Zwiedzaliśmy Warszawę i Kraków – piękne miasta. Wybraliśmy się do Zakopanego, spacerowaliśmy po górach – cóż za widoki! A potem spędziliśmy czas na wsi, na Kaszubach i było uroczo. Graliśmy tam próby, mieszkaliśmy, a na zakończenie zagraliśmy plenerowy koncert dla miejscowych. Przyszło 100 osób, było super! I tak właśnie powinno to wyglądać – chcę grać dla każdego, nie tylko dla obeznanych ze współczesną muzyką snobów, ale także dla człowieka, który nie musiał mieć z czymś takim kontaktu. Zrobiliśmy film z naszego pobytu w Polce i będziemy go wyświetlać jako wizualizacje podczas nadchodzących występów w Gdańsku, Poznaniu, Warszawie i Krakowie.
The Secret Miracle Fountain to rzecz wybitnie studyjna. Jak materiał zabrzmi na żywo?
Na żywo część utworów próbujemy odtworzyć w wersjach znanych z płyty, z całym ich pokomplikowaniem formalnym i brzmieniowym. Ale część żyje własnym życiem na koncertach, a dochodzą jeszcze utwory autorstwa mojego przyjaciela Pascala Babare – uwielbiam jego kompozycje i też je gramy na żywo. Sześć osób występuje na scenie i powiem ci, że wolę postrzegać siebie jako "kuratora" tego artystycznego przedsięwzięcia, niż głównego autora. Coraz więcej dzielimy się pisaniem muzyki i cieszy mnie to.
Tak też będzie na nowej płycie? Jaka ona będzie? I jakie, poza nią, masz najbliższe plany?
Tak, będzie większy podział autorstwa. Płyta będzie się trochę różnić od poprzedniej... W Chicago mój kolega Patrick przygotował świetne aranżacje orkiestrowe do nowych utworów. Poza tym rozwinąłem się chyba jako producent – na The Secret Miracle Fountain dopiero uczyłem się jak obsługiwać cyfrowe programy, teraz czuję się już pewniej. Poza wydaniem nowego albumu, mamy zamiar dużo koncertować. A dla mnie, osoby trzydziestoletniej, nadszedł czas poważnych życiowych decyzji.
(Clubber.pl, 2007)