FUTURE

 

DS2 (2015)

Wilburn ma już 32 lata, więc "był dookoła" przez jakiś czas. Puryści zdążyli oprostestować włączanie Pluto, Honest i akompaniujących mikstejpów do "współczesnego rapowego kanonu". Ale spójrzmy prawdzie w oczy - przy DS2 rozmawianie o rapie trochę traci sens. Koleś ODDYCHA AUTOTUNE'EM do punktu w którym nie ma to już żadnego znaczenia. Na wyblakłym, dystopijnym trapie spod ręki Metro Boomina typ podpisujący się jako "Przyszłość" snuje zbolałym timbre nihilistycznie posępne krajobrazy upadłej epoki. Poza genialnym wjazdem Drake'a w "Where Ya At" - zero ficzeringów, czysty samotny modernizm.

Zrazu ("...wołowy" - nieśmiertelne) te anty-jointy są cholernie ciężkie do przyswojenia. Jak mawiał redaktor MZ o późnym Autechre: "to płyta nieprzyjazna, antypatyczna. Ta płyta za każdym razem powie wam 'spierdalaj'". Ale z czasem dochodzicie do wniosku, że nic lepiej nie uchwyciło zeitgeistu 2015 i nasze dzieci/wnuki to potwierdzą. "To ten sort muzyki która mogła powstać najwcześniej w 2014", zauważył zaprzyjaźniony znawca hip hopu. Oj tak. Zrezygnowany, przesiąknięty niesentymentalnym smutkiem Future posiadł mijający rocznik. Posiadł go tak bardzo, że nawet kiedy Ciara śpiewała do niego rozliczeniowe, słodko-gorzkie, post-rozstaniowe żale, nie zawahała się sparodiować jego flow.

PS: specjalnie dla wielkich fanów gościa, żeby poczuli się docenieni, że znają - tak, mikstejp 56 Nights też był dobry. udowodniliście
(edit: chyba nie dorosłem DOŃ "moralno-etycznie", ale jeszcze się rozwijam)
(2015)

What A Time To Be Alive (2015)

"Jumpman"
Projekty takie jak What A Time To Be Alive uświadamiają odległości między poszczególnymi planetami w układzie "sad celebrities continuum". Jeśli Kanye miał złamane serce i postanowił się publicznie "ścipić", bezodwrotnie rewolucjonizując rap, r&b i w ogóle muzykę popularną, to przynajmniej tętnił jakąś wewnętrzną siłą, motywacją do działania, jakąś potrzebą, ambicją i celem. Przy nim Drake sięgnął już rejonów marazmu, takiego stanu depresji w której naprawdę nic się już nie chce, wszystko nudzi, wszystko przygnębia. Przez chwilę myśleliśmy, że kolo wyznaczył standardy nieszczęścia. Ale wystarczy postawić go obok Future'a i z tym swoim wysokim, jasnym, kłującym timbre Aubrey ponownie wydaje się tą balleriną, której chłopięce fotki wyśmiewał Ghostface.

Bo głębiej od zawiesistego, chrypiącego zaśpiewu Wilburna nie da się już zejść pod względem aury kompletnej deklinacji rozkładu czynności życiowych. "Jummy jummy jummy jummy jummy" powtarza jakby zaciął się na tle czegoś, co Massive mogliby zlepić na boku podczas sesji "Risingson" (to oczywiście Metro 😎. Pół-robot (popsuty), pół-wrak-człowieka, Future nie mógł wybrać sobie lepszej ksywki, by obwieścić światu, że przyszłość faktycznie nadeszła, lecz światełko w tunelu to pociąg z przeciwka – nawet gdy nawija coś o Air Jordanach. Jego hedonizm ponury i bury; jego pieśń zwiędła i skruszona. Oto i "gwiazdy rocka" doby wczesnego Trumpa: Kanye jako Bowie, Future w roli Iggy'ego i tylko zastanawiam się, kim w tej analogii byłby Drake? Bryanem Ferrym? Lou Reedem? Markiem Bolanem? "Nowym Jodorowskym? CARAXEM?".
(Porcys, 2017)

EVOL (2016)

"Low Life"
Synergia, synergia, synergia. Chyba najmilsza dla ucha roślina, jaka wyrosła na spalonej monotonią glebie Evol, bit w "Low Life" przypomina, że korzenie szeroko pojmowanego trapu wcale nie (tylko) tkwią na brudnym Południu. Pastelowe organy i dziecinne pianistyczne figurki poszatkowane przez Boomina i spółkę "pierwszym z brzegu automatem perkusyjnym" spokojnie mogłyby wyjść spod ręki miększego RDJ czy BoC. Na tym gruncie Future kolejny raz utwierdza nas w przekonaniu, że nawet jako człowiek który nadał autotune'owi wyraz bliski zbolałej atrofii wciąż emanuje urokiem osobistym hooków, o jakich gwiazdy z talent shows mogą co najwyżej śnić. A jego "droga ze słowami" ("Turn a five star hotel to a traphouse / Roaches everywhere, like we forgot to take the trash out" – kleistość tego...) nieodmiennie zachwyca, choć w istocie ważniejszy od samych zgłosek jest sposób ich artykulacji, emisji "długich nut", niczym cierpiętniczy negro-wail z Delty 100 lat później. A, jeszcze Abel Liszewski wtapia się w wilgotny podkład, nie przeszkadza, nie zamula. Total: ballada adult contempo zatopiona w czarnej smole. Czyli drewniany hit.
(Porcys, 2017)

Future Hndrxx Presents: The Wizrd (2019)

Nayvadius Wilburn needs to learn from the Oscar process. Hollywood never releases their contenders in January. For the fourth (!) album in a row, Future released a stellar record in the foggy winter months. If Wilburn could only rework his album clock to drop these trap masterpieces in October he'd annually top these year-end lists. Synths explode like the Eiffel on New Year's Eve. The lamenting layers of "Krazy But True" well up like a tear. "First Off" proved homage still doesn't have to mean mimicry. "Jumpin On a Jet" squeezes blissful new sounds from human voice, which after about 200,000 years is monumental. In the stakes for the "Best Autotuned Voice" award, Wilburn blows away Jacques Webster and Jeffery Williams with sincerity and soul.
(2019)

Save Me (2019)

Posępne emo-electro ostatniego bluesmana na Dzikim Zachodzie.

Pozbawiona wypełniaczy piącha w ryj wszystkim malkontentom marudzącym, że typcio "wciąż nagrywa te samą płytę i to za długą", Save Me – jakby to ujął W. Weiss – "momentami w niczym nie przypomina" wydanego kilka miesięcy temu longplaya The Wizrd. Nie tylko w crossie z drivealone'owym posmakiem gitarowych ballad (opener, closer), ale także na przykład w "Please Tell Me", wiedzionym wolnomularskimi podmuchami czarodziejskiego fletu, gdzie przyszły Hendrix rozmawia z cieniami własnego głosu, zręcznie rozmieszczonymi z opóźnieniem w panoramie. To istne "I Talk to the Wind" trapu, które dość przewrotnie konweniuje ze streamingowym wydarzeniem tygodnia – desantem całej dyskografii Crimsonów na Spoti.
(Porcys, 2019)

1 tablet 70 min

1 tablet 70 min

High Off Life (2020)

Everyone that's written about Future thus far have felt compelled to mention that it's "drug music." Despite the fact that the category "drug music" is almost as meaningless as "cork music," I have, with great consternation, chosen not only to follow in the footsteps of the other lurid reviewers before me, but to take the terminology a step further, to where I like it: over the line of legality and good judgement.

Nayvadius Wilburn left the planet a long, long before this, but the realization doesn't truly hit until High Off Life: If you go high enough, you might make it to outer space, but you'll never find your way to Heaven. There must be a bittersweet charm that comes with the knowledge that you've pushed as close to the boundaries of the aether as anyone ever has, though. Close enough to hear echoes of the angelic gospels from the other side; close enough to imagine the ultimate peace available there; close enough to feel the sting of never truly reaching it.

All the loss, pain, and regret of the life left behind is exorcised forever with the Auto-Tune and the redemptive power of rap, and drugs (lots of them) fill in the rest. Up there in his space capsule, Wilburn finds out what Major Tom already knew: drugs may expand the consciousness, but knowing God is larger than anyone can comprehend. That, however, didn't stop Wilburn from trying, and amen.
(2020)

Mixtape Pluto (2024)

Dreszcze od samego patrzenia na okładkę (classic emo fota a la American Football, Brand New, Yo La Tengo czy inne Meadowlands). Czy to jego And Then Nothing (uszami wyobraźni słyszę "jęk zawodu" na samplu z "Saturday")?
Plutarch Młodszy dostarczył. Nie ma lipy, featów czy przymilania się do "chuj wie kogo". Są za to częstokroć zwięzłe konstrukcje zwrotka-outro. Samotny bluesman o zachodzie słońca jest już po 40-ce "i jeszcze się rozwija!". Modernistyczne z ducha, bełkotliwe w wyrazie, WŚCIEKLE ZARAŹLIWE w odbiorze – to takie kawałki przenoszą #ambienttrap (pozdro mordzia) POD STRZECHY 😐 Co on tam robi TEMU MIKROFONU w "Casimir Plutoski Day" (na bicie zagubionym ze strony B Protection)? Zapluł się – stąd tytuł? Im dalej w las, tym dziwniejsze ATFOSMERY (morska bryza płynnie przechodzących "South of France" i "Surfing a Tsunami" + co za closer w dystopijnym detaché "Aye Say Gang"). "This one for the streets" = krazy but true.
(2024)

* * *

"Długo pianę by tu bić" i "na analizy przyjdzie czas po powrocie do kraju", ale prawdopodobnie emblematyczny artysta dogasającej dekady – w sensie hiperrealnego uosobienia dystopijnego "vibe'u zbiorowej nieświadomości". Przyszłość nadeszła jako hologramiczne wcielenie Hendrix(x)a i Prince'a, jako ambient-popowa zjawa podróżująca po zaświatach, jako zagubione ogniwo między "przysłowiowym Robertem Johnsonem", a sztuczną inteligencją. Facet już zdążył pozostawić morze materiału do przepłynięcia. Nie wszystko bangla w streamingu, choć sporo.

Moje top 20 uwzględniające rzeczy ze Spoti:

(EDIT: 0. March Madness – dojrzałem)
1. Rich $ex
2. Money Train
3. Tricks on Me
4. Radical
5. Solo
6. Where Ya At 
7. 200
8. Stick Talk
9. Move That Dope
10. The Percocet & Stripper Joint

11. Jumpman
12. Thought It Was a Drought
13. Wicked
14. Zoom
15. Krazy But True
16. Low Life
17. Fresh Air
18. Outta Time
19. Never Stop
20. When I Was Broke
(2019)