GIRL TALK
Secret Diary (2002, mashup) 5.0
Zanim Greg robił imprezowe gotowce, bawił się w awangardowego glitchowca wychowanego na Oswaldzie. Serio, sprawdźcie se.
Unstoppable (2004, mashup) 5.0
Przejściowy mix: kiełkują tu zalążki masowej przyswajalności w obróbce sampli, ale nadal dominuje chaos narracyjny.
Night Ripper (2006, mashup) 7.5
Recenzja na Porcys (w/ Porcys Staff)
"Intro"
Niedawno zastanawialiśmy się z Moniką jakiego radia powinna słuchać w Polsce osoba, która jest żywo zainteresowana obcowaniem przez cały dzień z aktualnościami komercyjnego popu. Okazuje się, że w siedemnaście lat po transformacji ustrojowej nasz kraj wciąż nie doczekał się takiej stacji. W ogólnokrajowym eterze trwa rywalizacja między zapętloną do urzygu playlistą lamerskich evergreenów z lat 80s/90s (Zet), dresiarskimi dance'owymi hitami (Eska), jednym i drugim razem (RMF), Tori Amos (Trójka), przedszkolnym udawaniem rocka (Roxy FM) i rockiem (Antyradio). BISka jest godna pochwalenia za krzewienie ideałów muzyki niezależnej, ale dyskusja jest o czym innym. Najlepiej wypada znienawidzona przez wielu za degradację poziomu Radiostacja, bo tam lecą Cassie, Beyonce i Michael Gray, niestety w towarzystwie dziwów natury o nazwach "Bobby Sinclare" oraz "Kalmi & Rewi", czy jakoś tak. I wcale nie chodzi o dostępność – studenckie czy regionalne inicjatywy koncentrują się zwykle misją wspomagania "kultury alternatywnej". Po prostu bieżący pop jest w tym kraju izolowany i nie ma częstotliwości, którą można by ustawić w korkach celem kompletnego wyluzowania się serią zabójczych hitów.
Dlatego właśnie przez ostatnie tygodnie z mojego car-odtwarzacza nie wychodziła trzecia płytka niejakiego Gregga Gillisa, sympatycznego fanatyka popu z Pittsburgh w Pensylwanii. Jegomość ów specjalizuje się w technice miksowania różnych kawałków dla uzyskania efektu nowej kompozycji. Co na pierwszy rzut oka niczym odkrywczym się nie jawi, skoro istnieją całe gatunki rozrywki poświęcone tej metodzie. Historia kolażów dźwiękowych jest długa i wcale nie mam zamiaru jej wam tutaj streszczać – chcecie to sprawdźcie o co cho z Plunderphonics, Negativland czy początkami sztuki didżejingu w ogóle. Aczkolwiek etos "mieszacza" tradycyjnie wiąże się z kolekcjonowaniem tysięcy zapomnianych winylowych rarytasów, gotowych do zsamplowania w odpowiednim momencie, tylko po to, by uzyskać credibility środowiska. A na tym tle (cały zastęp DJów typu DJ Yoda, DJ Food etc.) projekt Girl Talk kompletnie nie pasuje. Gillis wyszedł bowiem z następującego założenia: jeśli CAŁY hip-hop (wraz z nurtami pokrewnymi), od "Rapper's Delight" przez Endtroducing... po ostatni singiel Jay-Z polega na wykorzystywaniu cudzych nagrań w podkładach, to czemu nie pojechać ekstremalnie i nie sięgnąć po same słynne piosenki, z bestsellerowymi szlagerami na czele?
Oczywiście na podobny pomysł wpadło już kilku gości i rezultaty ich pozostawiały wiele do życzenia. Istnieją jednak dwie podstawowe cechy odróżniające Gregga od autorów "A Stroke Of Genius", Grey Album czy West Sounds. Po pierwsze, zamiast konfrontować jeden numer (wokal) z drugim numerem (podkład), w obrębie jednego tracka czerpie on z kilkunastu-kilkudziesięciu skrawków, prowokując szaleńczą paradę odniesień, za którą przy najszczerszych chęciach ciężko jest nadążyć. Po drugie, dysponuje niezwykłym uchem do kapitalnego zestawiania fragmentów utworów obok siebie, organizując chaotyczny materiał w logiczną (!!) narrację. (Oba te czynniki zbliżają zioma raczej do Avalanches, niż zwykłych mashupów.) Jego trzeci (na dwóch poprzednich udoskonalał identyczną strategię, miksując przykładowo Justina T. z tATu albo Coldplaya z Beyonce) w dorobku krążek to taneczny rollercoaster po chartsach z (głównie) zeszłych 15 lat, demaskujący powagę indie-rockowych hymnów i okraszony niekończącym się szeregiem bezwzględnych nawijek. Krótko mówiąc, pełni rolę radia, o którym marzyłem na wstępie. Spójrzmy dokładnie co oferuje – odpalmy tę imprezkę!
"Minute By Minute"
Najbardziej zapierający dech w piersiach odcinek Night Ripper, "Minute By Minute" definitywnie udowadnia na czym polega przewaga Girl Talk nad setkami zbliżonych estetycznie konceptów z przeszłości. Wyczucie i wrażliwość z jaką LL Cool J (0:27) przypływa do rozkosznego zderzenia prostaków Ying Yang Twins (mistrzowskie "I need a dime / That's top of the line / Cute face, slim waist, with a big behind") z wyrafinowanym g-funk-beatem od Warrena "What's N-X-E-T" G (0:45) to dopiero prolog dla następujących wydarzeń. Profanacja w posłużeniu się Mangumem jako nabiciem rytmu (1:04) dla sekcji "White Rabbit" Jefferson Airplane, a potem dla moich ukochanych Steely Dan z openera Aja (1:32) przygotowuje już na szok. Juelz Santana, ten młodociany gangster z przerostem ego, oznajmia "time to whistle at her" (2:08)... i wtedy staje się cud. Gillis wrzuca dwa pady syntezatora z "Damn I Wish I Was Your Lover" Sophie B. Hawkins i przywołuje moje najgłębsze wspomnienia z dzieciństwa. Łezka się w oku kręci gdy keyboard tego genialnego lesbijskiego lamentu, godnego miana kobiecego "True", zostaje w mig skompromitowany orientalną bhangrą Panjabi MC (2:17). W tej sekundzie osiągam apogeum. Dreszcze podczas penetracji zaułków płyty pojawiły się u mnie jeszcze tylko raz, na wysokości 0:45 w 13 kawałku, i to by było na tyle. –Borys Dejnarowicz
"Double Pump"
Cieszę się że kolo wyśmiał "Hung Up", bo "Hung Up" niczym innym nie jest, jak tylko marnym mashupem właśnie, żerując na progresji akordowej standardu ABBY. Ale tu Madonna ze swoim "time goes by, so slowly" stanowi tylko pomost do tego słynnego riffu "1979" Smashingów, więc da się znieść. –Borys Dejnarowicz
"Outro"
Jak widać, ilu autorów tyle punktów widzenia – od naiwnej, szczeniackiej zajawki, po merytoryczną krytykę posiłkującą się kategoriami antropologicznymi i Platonem; z pewnością mamy do czynienia ze zjawiskiem budzącym wielkie emocje i kontrowersje. Spróbujmy wszakże sprecyzować esencję Night Ripper, tę fundamentalną przyczynę zajebistości, wskażmy sedno gorączki wokół niej. Czy chodzi o pomodernę podniesioną do entej potęgi, o nowe znaczenie starych dzieł w nowej sekwencji i towarzystwie? E tam, to było tysiąc razy. A więc może o ten Tymonowy "wyścig pokoju", gdzie w jednej drużynie jadą Cobain, Coltrane, Lennon i inni – adekwatne ujęcie problemu chaosu informacyjnego i nieogarnialnego ogromu nagrań w necie lat dwutysięcznych? Zgoda, ale to boczne piętra interpretacyjne. Więc może o radochę z rozpoznawania źródeł którymi posłużył się pan Gregg? Jasne, ale większość przecież znamy na pamięć, a resztę obczaimy poprzez Google. Więc w czym, no w czym tkwi świeżość tej diabelskiej receptury? W tym, że chłopak, nie posiadając żadnej oszałamiającej płytoteki na półce, deklarując się zupełnym "normalsem", zwyczajnie zlepił ze sobą ulubione kawałki w jeden party mix, sugerując zarazem światu, iż każdy z nas może zrobić taki sam we własnym domu dla czystej frajdy. Gdy tylko znajdę chwilę wolnego, planuję obczaić w Cool Edicie swój.
(Porcys, 2006)
Ciekawe, że raptem pięć lat temu taka metoda twórcza była dla mainstreamu czymś odkrywczym. Że ludzkość dopiero w 2006 roku zachłysnęła się ideą montowania imprezowych bangerów ze ścinków najbardziej znanych hitów na Ziemi – i to z prędkością kilkunastu cytatów na minutę. Jasne, Greg Gillis wydał wcześniej dwie płyty, ale po pierwsze były bardziej awangardowo-noise'owe i mniej popowe, a po drugie przeszły bez echa. Dziś koncepcja albumu z wielopiętrowymi mashupami tak spowszedniała i przejadła się smarkaczom, że stała się wręcz niemodna. Ach jak ten czas leci!
(T-Mobile Music, 2011)
Feed the Animals (2008, mashup) 7.2
"Zabawa na całego". Puryści mash-upowi się buntują, że niezasłużony sukces Gillisa, podczas gdy anonimowi twórcy zostają w cieniu. No nie wiem, jak mi ktoś pokaże bardziej zwariowaną i komediową płytę mash-upową niż to czy Night Ripper – to podejmę polemkę.
(Offensywa, 2008)
Czwarty longplay Grega znów prezentuje go w roli bezczelnego wirtuoza mash-upów. I jak zwykle te miksy są równie odkrywcze muzycznie (unikatowa polirytmia generowana wskutek nałożenia się poszczególnych "groove'ów"), co rewelacyjnie komediowe. Na razie tylko w wersji cyfrowej do pobrania z witryny wykonawcy (na zasadzie zeszłorocznego Radiohead – płacisz ile chcesz lub nic), jesienią dostępne w formie CD. Żadnej płyty z 2008 nie słuchałem równie często. Mega frajda, idealny soundtrack na lato. Bo to taki program "Jaka To Melodia" dla naszego pokolenia – z Gillisem zamiast Roberta Janowskiego i bez irytujących choreografii. PS: Ciekawostka: moja matka rozpoznała na Feed the Animals około 40 kawałków (nie liczyłem na więcej niż 10) i obecnie słucha tego w samochodzie.
Top 10 momentów z Feed The Animals:
10 Shawty Lo pod Elvisa Costello
09 Tag Team pod Big Country
08 "Gimme gimme... seexyyy booooy" czyli Britney VS Air
07 Jay-Z rapujący pod "Paranoid Android"
06 "If your bitch chose me / You ain't a pimp / You're a fairy"
05 Lil Scrappy i Cassidy pod "All That She Wants" Ace Of Base
04 Missy Elliott pod Nu Shooz
03 Busta Rhymes pod The Police (ktoś był w Spodku? fajne?)
02 Yo Majesty pod Stardust
01 Lil Kim pod Metallikę
(Offensywa, 2008)
All Day (2010, mashup) 6.5
Sorry, ale mnie tak śmieszy bezczelność gościa, że nadal świetnie się bawię. Dla kogo taki humor jest drętwy, ten chyba nigdy nie zaznał niekontrolowanej głupawy. Ulubione momenty? Hell, jest ich tak dużo... Mogę podac z pierwszych 5 minut: Luda na "War Pigs", "Teach Me How to Dougle" na "Jane Says" i Ramones na Doorsach. A całość trwa 70 minut, więc dzieje się... Mam świadomość wyczerpywania się tej formuły, lecz mimo szczerych chęci nie mogę tego nie lubić. To rzadki przypadek wykonawcy, któremu wybaczam brak rozwoju, bo wynalazł idealną recepturę dla swojego medium i niech ją dopieszcza technicznie i eksploatuje materiałowo. Plus, to fajny rytuał, że raz na równe dwa lata pojawia się nowy Gillis. Prawie wszyscy odbiorcy (nie tylko "melomani") mają przez chwilę wspólny temat.