GUIDED BY VOICES

 

Universal Truths And Cycles (2002)

Kolejna, zaskakująco udana płyta legendy niezależnego gitarowego rocka.

Robert Pollard nie ma łatwego życia. Fani, choćby i ci najbardziej zagorzali, nigdy chyba nie darują mu rozstania z Tobinem Sproutem i resztą klasycznego składu GBV. No i wraz z każdym albumem grupy oczekują od niego kontynuacji kultowego dzieła Bee Thousand, które Pollard wraz ze Sproutem
i paczką innych kumpli popełnił w 1994 roku, dysponując jedynie małym czterośladem i kilkoma niestrojącymi wiosłami... Cóż, artysta regularnie zawodził swymi nowymi piosenkami od czasu płyty Alien Lanes, ale Universal Truths And Cycles wydaje się chyba jego powrotem do wybornej dyspozycji. Nie tylko są te piosenki świeże i pięknie nieprzewidywalne, ale prezentują też owocny flirt z niemal progresywnymi formami (Christian Animation Torch Carriers, Wings Of Thorn, Storm Vibrations). Na tak urocze numery, jak Cheyenne czekali sympatycy Pollarda. Ale, żeby nie było wątpliwości, jest tu też dość solidne rockowe kopnięcie (Back To The Lake, Skin Parade,  Everywhere With Helicopter). I ten głos, trochę jak z bajki o spotkaniu Beatlesów i The Who. Razem – spełnienie wysokich wymagań alternatywnej publiczności.
(Clubber.pl, 2002)

Być może również i dla ciebie, Drogi Czytelniku, pierwsze spotkanie z Bee Thousand było czymś niezwykłym, zmieniającym nieco spojrzenie na rocka. Tak? No to jesteśmy w domu. Mamy przynajmniej jedną cechę wspólną. Będzie ci łatwiej zrozumieć, o co tu biega. W przeciwnym wypadku opisywanie przeze mnie nowej płyty Guided By Voices może się okazać zaklętym kalamburem. Dobra, w końcu zwracam się do czytelnika Porcys, "elitarnego serwisu dla fanów niezależnej muzy", czy jakoś tak. Niepotrzebnie się martwię, ha?

Gdy myślę o Bee Thousand, nasuwa mi się od razu skojarzenie z dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak u diabła kilku spitych koleżków, z rozpadającymi się wzmacniaczami, starymi wiosłami, zacinającym się four-trackiem i nie strojącymi bębnami potrafiło nagrać taką płytę? Siedząc na kanapie, w domku! Odpowiedź jest zawsze ta sama, ale jakiś piorun magiczny musiał ich trzasnąć. Mówiąc już zupełnie spokojnie, bez egzaltacji: panowie wynaleźli tu nowy typ narracji rockowej płyty, rwany, chaotyczny, bezładny. Coś prawdziwie nowatorskiego, co stało się ich znakiem rozpoznawczym. Ze szkicami zamiast konkretnych piosenek. No i ta współpraca Roberta Pollarda z Tobinem Sproutem. Ślad boskiej interwencji w dzieje niezal-rocka.

Droga naszych bohaterów po legendarnym krążku nieraz ostro zakręcała. Rok po arcydziele znów dali z siebie wszystko na Alien Lanes, jak dla mnie – wspaniałej kontynuacji poprzednika, równie intrygującej i oryginalnej. Później było różnie. Udane przejście do normalnego studia na Under The Bushes, Under The Stars. Dramatyczna kłótnia liderów, zakończona odejściem Sprouta i wyrzuceniem przez Pollarda reszty składu. Tego ostatniego wspiera teraz ekipa z grupy Cobra Verde. Album Mag Earwhig! dzieli więc sympatyków formacji. Kontrowersyjne, wypolerowane brzmienie (niejaki Ric Ocasek) Do The Collapse nie przynosi im powodzenia. Isolation Drills, znów niejednoznaczny odbiór. Pollard i Sprout kolaborują też w międzyczasie jako Airport 5. I wreszcie mamy Universal Truths And Cycles.

Pierwsze wrażenie: czyżby Bob był w najlepszej formie od czasu odejścia Sprouta? Wskazuje na to niespotykana swoboda, z jaką kolejne piosenki się ze sobą zazębiają i z jaką akordy ładnie do siebie (nie) pasują. Niemal przepływają od jednego brzegu do drugiego... Nie. To nie jest Bee Thousand, część następna. Ale jakiś powrót do surowości, do tej ujmującej naiwności, co to raz kiedyś nas zabiła, jest tu obecny. Oraz łatwość pisania dobrych kawałków – ta znów wybija się na czoło albumu. Prawie nie ma tu słabych punktów. Jest to zdecydowanie rzecz dla tych kibiców GBV, którzy kochają ten brak przewidywalności i oczywistości w ich muzyce.

Pollard ma niezwykły głos, zawsze miał. Co zaś najbardziej mnie w jego śpiewie na Universal Truths And Cycles wzięło, to zupełnie nieoczekiwane odniesienia do przeszłości. Okazuje się, że ten czterdziestoczterolatek zbliża się coraz bardziej do wczesnego Grega Lake'a, z In The Court, czy debiutu ELP. Ha! Pollard i Lake! No ale posłuchajcie akustycznej ballady "Zap" (choć tu też słyszę "I Need You" Fab Four). Albo "Factory Of Raw Essentials". Zdziwieni? Zaraz, mam coś jeszcze. W progresywnym (sic!) "Wings Of Thorn" jego głos przypomina młodego Petera Gabriela, a cały numer Genesis z Foxtrota. Serio!

Nawiązania do prog-rocka na tym się nie kończą. "Christian Animation Torch Carners", czy "Storm Vibrations" też rozwijają się jak Genesis circa 1972, co czyni z nich perełki. Ale jeśli przestraszyłem lo-fi purystów tymi porównaniami, śpieszę donieść, że album obfituje w szczerze alternatywne, ostre momenty, nie zapominając oczywiście o melodiach. Słowem: prawdziwy Guided. Na dowód przytaczam kapitalny rock "Skin Parade", słodką, z dodatkiem dzwonków, choć mocno gitarową impresję "Cheyenne", ucinany riff "Back To The Lake", oraz mnóstwo innych. "Love 1" na przykład, idąc po kolei – nie trwa nawet pełnej minuty, a pozostawia trwałe wrażenie. I tak dalej.

Po kilku przesłuchaniach jesteśmy znowu utwierdzeni w przekonaniu, że GBV po prostu mają swój styl, nieważne, z czym go żenią – progiem, popem, czy rozdmuchanymi aranżami. Słuchanie tego kolesia jest jakąś receptą na angielskie pierdoły, gdzie po dwudziestu sekundach wiemy, co się wydarzy dalej. Pollard wszedł se do studia i nagrał lekką ręką płytkę, która zgniata wszystko to, co jak dotąd wyszło w tym roku na gitarowych Wyspach. Znów nie wymyślił nic nowego, ale potrafi niecierpliwego słuchacza zatrzymać na całe czterdzieści minut. Każdy ma jakieś marzenia. Jako osoba zdrowo myśląca, marzę sobie o reunionie ze Sproutem. Ale Universal Truths And Cycles mi w zupełności wystarcza. Refren "Everywhere With Helicopter" i... wszystko jasne.
(Porcys, 2002)

Earthquake Glue (2003)

Niestrudzony Bob Pollard i jego ferajna wiernych akompaniatorów.

Co bardziej zniecierpliwieni sympatycy amerykańskiej sceny niezależnej zastanawiają się pewnie, kiedy Robert Pollard, założyciel i lider Guided By Voices, zaprzestanie publikowania każdej piosenki, jaka tylko przychodzi mu do głowy. Tą metodą artysta posługiwał się od początku istnienia grupy, a więc już ponad piętnaście lat. Przynosiła ona niegdyś efekty fenomenalne (albumy Bee Thousand i Alien Lanes), ale przez dłuższy okres kilku ostatnich lat zarzucano Bobowi, że jego dzieła wyraźnie straciły na jakości. Earthquake Glue zamyka usta krytykantom, po raz kolejny udowadniając wysoką dyspozycję zasłużonej kapeli. Zarzucając na moment formułę rwanych szkiców bez początku i końca, Pollard postawił na w pełni rozwinięte, dopracowane rockowe utwory, teraz nawiązujące do The Who zarówno stylistycznie, jak i konstrukcyjnie. Kilka z nich (przebojowe Useless Inventions, zasadzone na wyrazistym basie The Best Of Jill Hives czy nostalgicznie wyśpiewane The Main Street Wizards) plasuje się wśród zespołowych perełek. Znów czarują też odniesienia do prog-rocka, wyraźne choćby w wybijającym się melodycznie Mix Up The Satellite. Wszystko to sprawia, że materiał sięga poziomem zeszłorocznego Universal Truths & Cycles, jeśli go nie przebija. Fanów elektryzuje obecnie niepotwierdzona jeszcze plotka o możliwości powrotu do składu Tobina Sprouta, współautora szczytowych osiągnięć Guided By Voices z połowy lat dziewięćdziesiątych. Gdyby rzeczywiście doszło do reunionu, byłoby to wydarzenie.
(Clubber.pl, 2003)