GUSTAV HOLST

 

Choral Hymns from the Rig Veda (third group) (1910)

W szkole uczyli mnie, że Pluton to najdalsza od słońca planeta naszego układu. Jednak w 2006 roku Międzynarodowa Unia Astronomiczna "odebrała mu status planety" (lol) i sklasyfikowała jako "planetę karłowatą", jeden z elementów Pasa Edgewortha-Kuipera (dla Plutona musiał to być z pewnością cios, szok, zniewaga). Tę zmianę z kilkudziesięcioletnim zapasem przewidział Anglik niemiecko-skandynawskiego pochodzenia, kluczowa postać brytyjskiej poważki z przełomu wieków, gdy w 1930 roku "odkryto" Plutona. Mówiąc potocznym językiem "zlał temat" dopisania nowego movementu do skomponowanej kilkanaście lat wcześniej suity Planety. Wprawdzie klasyfikacja planet ma dla mnie znaczenie równie doniosłe, co "odkrycie" nowego kontynentu zwanego Zelandia, natomiast niedawne doniesienia o ponownych przymiarkach do nazwania Plutona przez astronomów planetą zmuszają do refleksji nad poważnym traktowaniem prób spuentowania przez innych twórców quasi-symfonii Holsta epilogiem pt. "Pluton" – but that's another story. Podobnie jak – tu mała dygresja – ten artykuł, trochę klimaty a la "13-latek pchnął nożem starszą kobietę, policja bada okoliczności zajścia".

Żeby Holst nie wyszedł tu na jakiegoś luzaka i bossa, to należy też uściślić, iż jego "zlewka" w 1930 roku podyktowana była nieco innymi motywami, raczej natury ambicjonalnej. Rozczarowany tym, że spłyca się go do roli "one hit wonder", artysta nie przepadał za wyeksploatowanymi koncertowo Planetami tak, jak Radiohead za "Creep" w czasach The Bends. Warto więc pogrzebać w jego obszernym dorobku i znaleźć dla siebie coś mniej oczywistego. Na przełomie stuleci Gustav przeżył fascynację hinduskim mistycyzmem i spirytyzmem, a swoje dzieła pisał (z powodu obowiązków głównie w weekendy!) pod wpływem indyjskiej poezji (tzw. "Sanskrit period"). Z tego etapu jak dla mnie wyróżnia się podzielony na cztery grupy cykl hymnów na bazie Rygwedy, a zwłaszcza chyba najczęściej wykonywana i nagrywana część trzecia. Składa się ona z czterech pieśni zaaranżowanych na kobiece głosy i harfę, które o dziwo antycypują sporo rozwiązań użytych wiele dekad później w muzyce "rozrywkowej". Barok-popowe arpeggia "Hymn to the Dawn", freak-folkowi "fauni leśni" w swawolnym rytmicznie "Hymn to the Waters", uduchowiony dark ambient "Hymn to Vena" i wreszcie gotyckie ethereal wave "Hymn of the Travelers"? Może i "odleciałem", ale czym byłoby życie MELOMANA bez takich lotów.
(2017)