HIGH LLAMAS

 

#78
SEAN O'HAGAN
Irlandczyk zaczynał w projekcie Microdisney, grał w Stereolab, potem aranżował smyki dla 'Lab czy Super Furry Animals, a w międzyczasie jako lider niszowego projektu High Llamas natrzaskał sporo może i wtórnych, acz niesłusznie marginalizowanych płyt. Być może to właśnie on natchnął Sadier i Gane'a do ekscytującej metamorfozy stylistycznej pod koniec lat 90. Bezwstydnie imitując Beach Boys z przełomu 60s i 70s, Burta Bacharacha czy MPB, na swoim opus magnum Hawaii z 1996 roku doprowadził ten hołd do urokliwej autoparodii, siekając jeden quasi-plagiat za drugim niczym barok-popowa manufaktura. Tak obszerne cykle piosenkowe zwykle nie bronią się nawet najlepszym gustem; na szczęście O'Hagan miał równie dużo talentu. Więc jeśli nie on, to kto.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

Hawaii (1996)

Piero Scaruffi pisał kiedyś o "Skylarking" XTC, że to wykalkulowana, chłodna, cyniczna "linia produkcyjna" popowych melodii, generująca hooki z bezwzględną precyzją na masową skalę – a nie granie prosto z serducha. I ja się zgadzam z tą interpretacją – między innymi właśnie za to kocham "Skylarking", bo takie podejście do materii piosenkowej wyjątkowo mi pasuje... Sean O'Hagan zrobił coś podobnego na swoim potężnym, trwającym 77 minut, opus magnum z 1996. Aczkolwiek "Hawaii" funkcjonuje na dwóch poziomach odbioru. Pozornie są to bowiem kunsztownie wyhaftowane barok-popowe gobeliny na modłę Bacharacha, Macci, Briana W. – cymesik dla fanów Stereolab circa "Cobra and Phases..." (O'Hagan z nimi współpracował). Natomiast prawda jest odrobinę brutalniejsza. Nazwijmy to po imieniu: koleś ma obsesję na punkcie Beach Boys ze "SMiLE" i tu nie chodzi o "echa Beach Boys", o "inspirację Beach Boys", o "podobieństwa do Beach Boys". To jest po prostu MIMIKRA, kopia w skali 1:1, monumentalny hołd poprzez wierne naśladownictwo. Jednych będzie ta bezczelność odrzucać, a mnie raduje precyzja, z jaką Sean odmalował nastrój oryginału, chociaż talent do współbrzmień ma rzecz jasna znacznie mniejszy od swojego mistrza (inna sprawa, że na tle reszty aspirujących w tej dyscyplinie z plasuje się w czołówce). Prawie 30 tracków (w tym sporo eksperymentalnych, acz ładnych interludiów) zlewa się w orkiestrowo-popowy strumień świadomości. Warto sprawdzić jak kolejne moduły przenikają się nawzajem.
(T-Mobile Music, 2012)