HOOD
Cold House (2002)
Zapomnianemu projektowi braci Adamsów z Leeds udało się pogodzić liryczny post-rock Bark Psychosis czy Mogwai z klasycznym synth-popem lat osiemdziesiątych, awangardowymi aspiracjami Marka Hollisa, powyginanymi bitami a la Warp i plumkaniem wrażliwców-samotników. Co ciekawe – udało się bez popełniania żadnego kompromisu. Gościnny udział raperów Doseone'a i Why? z wytwórni Anticon poszerza spektrum oryginalnej ekspresji, a standardowe, zwarte, konkretniejsze numery ("You Show No Emotion At All", "I Can't Find My Brittle Youth") bronią się ładunkiem emocjonalnym.
(T-Mobile Music, 2011)
Kolejni wielce utalentowani artyści, którzy łączą melodię z bogatą, wyrafinowaną oprawą.
O Hood zrobiło się ostatnio bardzo głośno. Za sprawą piątego w dorobku formacji pełnowymiarowego albumu Cold House. Według wielu Hood miałby być jednym z najświeższych muzycznych zjawisk ostatnich lat, a Cold Housedokonaniem na miarę takich wykonawców, jak choćby Radiohead. Sporo w tym przesady. Jedno jest natomiast pewne: mamy do czynienia zpłytą bardzo udaną i oryginalną. Przejawia się to choćby w problemach z jej jednoznaczną kwalifikacją stylistyczną. Najtrudniej w przypadku Cold House mówić o konkretach. Łatwiej posłużyć się ogólnikiem, ale i on nie zdradzi wszystkiego, co przygotowali tu bracia Adamsowie i spółka.
Klimat albumu to wszechobecna melancholia i smutek. Proponowane przez niektórych określenia w rodzaju „synteza wszystkich gatunków” nie bardzo pasują do Cold House. Całość jest raczej jednorodna, ale istotnie, można w niejodnaleźć mnóstwo elementów składowych, od rockowej ballady, przez delikatną elektronikę po intrygujące eksperymenty. Gdybym miał do czegoś porównać Cold House, to byłoby to późne Talk Talk. A także wspomniane Radiohead. Jest tu ta sama atmosfera rezygnacji, jest duch podobnych poszukiwań.
Wciąga już pierwszy z brzegu kawałek, o przydługim tytule They Removed All Trace That Anything Had Ever Happened Here. Następny w kolejności You Show No Emotion At All to szczytowy moment płyty, nie tylko ze względu na wspaniałą melodię. Trans w postaci With Branches Bare oraz pięknie ekspresyjny I Can’t Find My Brittle Youth też nie pozostawiają wiele do życzenia. Później obraz robi się nieco rozmyty. O tym, czy tajemnicza mieszanka pociętych rytmów i hipnotycznych harmonii zrobi na was wielkie wrażenie, zadecyduje już wasza dyspozycja dnia.
(Tylko Rock, 2002)
You Show No Emotion At All (EP)
Jedną z najzabawniejszych spraw ostatnich miesięcy było szufladkowanie muzyki zespołu Hood. Natknąłem się wielokrotnie na takie bzdury w tym temacie, że trudno było powstrzymać się od śmiechu; inna rzecz, iż był to śmiech przez łzy. Ten kraj naprawę tonie. Przykład? Ok, otóż zdaniem lwiej części krytyki nad Wisłą, płyta Cold House Hood czerpie z dorobku Godspeed You Black Emperor! Ręce opadają. Dla każdego zdrowego słuchacza, któremu nie są obce obie formacje, podobne porównanie jest absurdem! Litości, przecież te grupy łączy jedynie pesymizm. Rozumując podobnie, porównam Becka do Kylie Minogue. No co, obydwoje tylko by imprezowali! (Swoją drogą, pomyślmy, Beck zaprasza na imprezę Kylie i co z tego wynika?)
Godspeed You Black Emperor! i Hood są pod pewnymi względami zupełnymi przeciwieństwami. Zróbmy analizę dychotomiczną, w stylu Levi-Straussa. Pierwsi grają instrumentalnie, drudzy śpiewają. Pierwsi używają tylko żywych, akustycznych brzmień, drudzy programują sobie laptopy. Utwory pierwszych zwykły przekraczać kilkanaście minut, stanowią rozbudowane, wielowątkowe suity, podczas, gdy drudzy ograniczają się do form krótszych, nieraz niemal piosenkowych. Pierwszych cechuje skłonność do orkiestrowego, patetycznego wyrazu, natomiast drudzy są raczej minimalistami. Wreszcie, pierwsi pochodzą z Kanady, drudzy z Anglii. Wspólny jest brak wiary w świat początku nowego wieku, ale to akurat pana Claude'a pewnie mało by interesowało.
Na GYBE! się wprawdzie nie kończy, słyszałem tu i ówdzie również o Sigur Ros! Pomińmy to milczeniem. Skąd taka niemoc w nazwaniu stylu Hood? Czyż nie wystarczy napomnieć, że bazą do poszukiwań grupy jest electro-pop? Klawiszowi wykonawcy lat osiemdziesiątych? Głównie zaś Talk Talk, gdzieś ze środkowego okresu, circa It's My Life i The Colour Of Spring? Mówię o klimacie. Tudzież takie Radiohead, które, mimo, że krytykowane przez Hood, unosi się nad ich dokonaniami jak ciężka mgła. No i to wszystko przefiltrowane przez IDM, przez clicki. Skoro ktoś już rzucił określenie "digi-pop", to trzeba było je przejąć i zastosować, a nie kreować zawiłą filozofię.
Ach tak, płytka. You Show No Emotion At All jest zbiorem czterech kompozycji, małym następcą okrzyczanego zeszłorocznego Cold House. Sens tej recenzji polega głównie na tym, że nie było jeszcze okazji napisać na Porcys o Hood. Cóż, mimo przesadzonego rozgłosu w sprawie Cold House, trudno nie przyznać, że był to krążek udany, stapiający w sobie naprawdę wiele inspiracji (ale nie GYBE!). Jednym z moich ulubionych (obok "With Branches Bare" i "I Can't Find My Brittle Youth") kawałków na tamtej płycie był "You Show No Emotion At All". Właśnie on otwiera tak zatytułowaną EP i jeśli ktoś ma wątpliwości co do poprzedniego akapitu, niech posłucha sobie tego Talk Talk naszych czasów. Prosta, ale kryjąca urok melodia mimowolnie odsyła do czasów "dziecięctwa" i pyta, dlaczego już nie wrócą.
Trzy fragmenty, które dopełniają albumik, nie uciekają rzecz jasna daleko od nastroju Cold House. Mówiąc wprost, są kontynuacją tamtej płyty, jej kolejną odsłoną. W "Across The Lonely Writing Side" mamy skrzypce, ale to nie jest do jasnej cholery powód do skojarzeń z GYBE! "Painting The Town Dead" to smutnawa balladka z szumiącymi bębnami, ale nie wiem, czy lepsza od tych z Cold House. Chyba nie. Na koniec ledwie czternastominutowego cacka kawał ambientowej psychodelii, "Ghosts In Japan". Z jednej strony są to rzeczy na poziomie zeszłorocznej długogrającej, z drugiej – niepokoi stagnacja w jednym sosie.
Reasumując, nie mam nic więcej do dodania. W najbliższych tygodniach oczekuję porównania Toto do Rolling Stones, Molesty do Procol Harum, oraz Guns 'N' Roses do Mike'a Oldfielda. Inaczej coś będzie nie tak, w końcu człowiek się przyzwyczaja. Ludzie, do laryngologa!
(Porcys, 2002)