INTERPOL

 

Interpol (EP) (2002, post-punk) 7.8

Ach tak, najbardziej przehajpowany band wśród polskiej "społeczności niezal". Lol. Szykowałem niegdyś nawet felieton o roboczym tytule "50 najbardziej przereklamowanych w Polsce zespołów". (Jak wiele innych pomysłów nigdy nie został zrealizowany z braku czasu. Zobaczymy w przyszłości, wszakże.) Z bieżącej dekady, Interpol, faworyci blogów i forów, zajęliby najwyższą lokatę. I pomyśleć że na pewnym etapie sam dołożyłem cegiełkę do tej manii. Wstyd! Ale zanim internet zniósł jajko odnośnie nowojorskiego kwartetu, istniała szczera przyjemność w obcowaniu z ich wczesnymi nagraniami. Pamiętam to lato 2002, te trzy premierowe piosenki. Tylko dwóch z nas głosowało na EP, ale to był ich najlepszy krążek i takim pozostanie. Not a second is wasted here, pals. Filmowo skadrowana ballada "NYC", wolniejsza, lżej osadzona niż na LP wersja "PDA" i jeszcze szczytowy przejaw songwriterskich umiejętności kapelki, który olali przygotowując setlistę full-length, chuj wie dlaczego zresztą. Potem przyszło Bright Lights i rozczarowało. Znaczy nie, to był wyjebisty albumik i rozumiem zachwyty, ale wkurwienie na gusta "rodaków" popsuło smak. W naszej ojczyźnie tradycja ciemnego doła od strony Joy Division i Cure jest zakorzeniona dość mocno i de facto równa się "alternatywie". Decydują o tym chyba warunki pogodowe. W Polsce przez cały rok panują jesień i zima. Nie ma klimatu. Polacy potrzebują wpuścić promienie słoneczne w swoje okna. I właśnie wkurwienie przesłaniałoby mi czerpanie z Bright Lights, gdyby nie parę tekstów idealnie oddających konkretne chwile z mojej przeszłości. "She puts the weight into my little heart" albo "You're so cute when you're frustrated". Wkurwienie się więc powiększa – dlaczego czołowy z wkurwiających zespołów musi dodatkowo wkurwiać, bo jednak ma te teksty. Nie wkurwiać mnie, Interpol.
(Porcys, 2005)

Turn on the Bright Lights (2002, post-punk) 7.5

Piękny, pasjonujący debiut. Nowe zjawisko na niezależnej amerykańskiej scenie. Czterech muzyków Interpola nagrało przemyślany album, jakiego mogliby im pozazdrościć niejedni zasłużeni artyści gitarowego podziemia. Turn On The Bright Lights to rzecz spójna, wypełniona po brzegi niebanalnymi emocjami, energią i inteligencją muzyczną rzadko spotykaną u tak młodych formacji. Cała wrzawa, jaką media od pół roku wywołują wokół kwartetu, jest całkowicie zasłużona. Z wydanej kilka miesięcy wcześniej trzyutworowej małej płytki, Interpol zabrał ze sobą na Turn On The Bright Lights dwie piosenki. NYC to nostalgiczny portret rodzinnego miasta, prowadzony przez smutne gitary i charakterystycznie złamany rytm bębnów. PDA jest dla odmiany osadzony na mocno wybijanym motywie perkusyjnym, naturalnie zmierzając do kapitalnego refrenu.

Inwencja melodyczna obu utworów wręcz bije w oczy. Śpiew Paula Banksa jest reminiscencją wokalnej maniery, jak i barwy głosu Iana Curtisa z Joy Division, lecz to nie jest zbyt precyzyjny trop w poszukiwaniu inspiracji Interpola. Więcej zawdzięczają oni klaustrofobicznej atmosferze Velvet Underground, marzycielskim nastrojom R.E.M. czy egzystencjalnemu buntowi Public Image Ltd. Sporadycznie wkrada się bezpośrednie skojarzenie, jak The Smiths w Say Hello To The Angels, będącym nawiązaniem do This Charming Man tego zespołu. Gitarzysta Daniel Kessler jest w stanie nadać każdemu fragmentowi płyty własny koloryt, ale wszystkie one dzielą wspólny, duszny, lekko psychodeliczny rys. Żaden moment Turn On The Bright Lights nie sprawia wrażenia wypełniacza, pieśni jedna po drugiej płyną czarownie (wśród pozostałych delicji znajdują się Stella Was A Diver And She Was Always Down oraz Roland). Repetycja i delikatna hipnoza są celowymi elementami całości. Aranżacje są gęste, lecz selektywne. Jak na pierwsze pełnowymiarowe dzieło jest to świadectwo wczesnej dojrzałości artystycznej. Jeśli tylko nie dadzą się zagłaskać, zajdą daleko.
(Tylko Rock, 2002)

15 lat temu wyszło nieco rozmemłane TotBL i niestety nie spełniło oczekiwań większości ówczesnej redakcji Porcys po wyśmienitej zapowiedzi w postaci wcześniejszej, praktycznie pozbawionej wad, cholernie treściwej, 3-utworowej EP-ki... bla bla bla, chyba wszystko już było mówione... może poza tym, że monumentalny wjazd na refren w "PDA" to z perspektywy 1,5 dekady esencja dość "jednorazowego" pomysłu na ten zespół. oraz poza tym, że Kessler był ich najcenniejszym członkiem, bo muzycznie wnosił zdecydowanie najwięcej w kwartecie, co słychać wyraźnie "na załączonym obrazku".
(2017)

"Interpol EP" / "Turn on the Bright Lights LP"

Dziś granica między trzyutworową EP-ką, a longplayem powoli się zaciera w zbiorowej pamięci, choć ja w 2002 roku dość poważnie rozczarowałem się długogrającym wydawnictwem, bo "Specialist", "PDA" i "NYC" zapowiadały coś znacznie mocniejszego. Po latach, gdy histeria minęła i nie trzeba już akceptować istnienia wielu nietrafionych diagnoz Turn on the Bright Lights, zostają archetypicznie nowojorskie, pogrążone w wielkomiejskim spleenie, epickie piosenki – i one same wciąż rezonują z potężną siłą. Televisionowe rozmowy gitar i precyzyjna sekcja pozwalają Banksowi malować sugestywne obrazki tonem Jima Morrisona czy Iana Curtisa i rzucać wstrząsającymi linijkami jak "you're so cute when you're frustrated". Oczywiście był to zespół jednego pomysłu na granie – w 2002 wyeksploatowanego do cna. Potem grupa dosłownie "zbankrutowała" artystycznie.
(T-Mobile Music, 2011)

Antics (2004, post-punk) ?

Do niczego poza "Evil" nie wracałem. Jak to świadczy o płycie?

Our Love to Admire (2007, post-punk) ?

Jedno słowo: dramat.

Interpol (2010, post-punk) !4.0

Być może znowu przemawia przeze mnie podświadoma przekora, ale właśnie teraz, gdy od zespołu odwrócili się wszyscy (nawet najzagorzalsi fani) i ze składu odszedł Dengler, to zrobiło mi się ich żal i dostrzegam pewne zalety tego s/t. Owszem, to słaba płyta, ale w przeciwieństwie do równie kiepskiej poprzedniczki jest swojej słabości świadoma: podskórnie wyczuwalny nastrój rozkładu, zniechęcenia i ograniczenia dawno wyczerpaną formułą (mówimy przecież o grupie jednego pomysłu) sprawia, że "człowiek" we mnie coś tam odczuwa, bo ja lubię takie niekontrolowane, nieukartowane, widoczne mimo kamuflażu przejawy smutku. Jednak "krytyk" we mnie nie ma wątpliwości, że to spóźniony pogrzeb kapelki, która zmarła 3 lata temu.

* * * 

To prawda, pochodzą z Nowego Jorku. I bardzo wyraźnie demonstrują przywiązanie do swojego miasta. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że nie mają nic wspólnego z The Strokes, czy jakąkolwiek formacją z kręgu „garage rock revival”. To absolutnie inny typ wrażliwości, inny klimat. Głębia i emocje, które w ekspresowym tempie zapewniły im miano nowej siły w amerykańskim alternatywnym rocku.

Grupę założyli studenci New York University w 1998 roku. Jak wspominają muzycy, główną przyczyną powołania jej do życia była niespotykana determinacja gitarzysty Daniela Kesslera. „Tak bardzo chciał założyć kapelę, że po prostu zaczepiał ludzi, którzy wydawali mu się na pierwszy rzut oka odpowiedni i zapraszał ich do domu na próbę. Metoda była banalna – jeśli nie zaiskrzyło, puszczał kolesi wolno. Ale w końcu z tych wszystkich przesłuchań został perkusista o imieniu Greg i ja”, wspomina grający na basie Carlos Dengler. Mniej więcej też w tym czasie trafili na Paula Banksa.

„Natknąłem się na niego idąc ulicą i przypomniałem sobie, że już kiedyś tego faceta poznałem, na wyjeździe w Paryżu. Zaprosiłem go na naszą próbę”, opowiada Kessler. Banks był oczarowany tym, co usłyszał. Projekt zaczął nabierać sensownych kształtów. Wkrótce odszedł Greg. Zastąpił go niejaki Sam Fogarino, sprzedawca w sklepie, w którym Danielowi i Carlosowi zdarzało się bywać, a nawet pracować. „Znałem Daniela od wieków” – mówi Fogarino. „Załatwiał mi wejściówki na koncerty, byliśmy dobrymi kumplami. Wypadało mi spróbować i nie pomyliłem się”. W ten sposób dopełnił się skład. A skąd nazwa Interpol? Dlaczego Międzynarodowa Organizacja Policyjna? Odpowiadają, jak większość zespołów: „Wszystkie wcześniejsze nazwy były tak beznadziejne, że aż wstyd o nich mówić”. Chociaż... Banks podaje jeszcze jedno wyjaśnienie. „Znajomy mnie przedrzeźniał – Paul Paul Interpol. Wryło mi się to pamięć”. Był rok 2000.

Zaczęło się granie na żywo. W klubach Brownie’s, Mercury Lounge, a także w Bowery Ballroom. O Interpolu zaczęło się mówić. Na fali dobrych recenzji i komentarzy zespół zaproszony został do otwierania występów And You Will Know Us By The Trail Of Dead, Arab Strap i Delgados. Związana z tymi ostatnimi wytwórnia Chemikal Underground pomogła kwartetowi opublikować pierwszy mały dysk, FukdID EP, funkcjonujący jednocześnie jako trzecia część serii o wspólnym tytule. Nagle piosenki Interpola zaczęły grać brytyjskie niezależne stacje radiowe, a sesję zaproponował im sam John Peel z Radio One. Dopełnieniem „europejskiego” epizodu w karierze grupy, który najwyraźniej pozwolił jej wypłynąć na szerokie wody, była seria koncertów w Londynie, Glasgow, Manchesterze i francuskich festiwalach La Route Du Rock i Festival Off (odpowiednio w St. Malo i Paryżu). Do Stanów wracali nie tylko bogatsi o nieocenione doświadczenia, ale i coraz większy rozgłos.

Od początku dziennikarze pisząc o Interpolu wymieniali obok nazwę Joy Division. Stało się to tak powszechnym zjawiskiem, że dziś nie robi już na muzykach większego wrażenia. Ale chociaż styl formacji wywodzi się z tak różnych źródeł, jak Velvet Underground i R.E.M., a często porównuje się ich brzmienie do legend amerykańskiego podziemia Television i Mission Of Burma, czy, z nowszych wykonawców, do Liverpoolczyków z Clinic, to jednak skojarzenie z Joy Division nasuwa się naturalnie. A to za sprawą głosu Banksa, który zarówno timbre, jak i formą ekspresji przypomina Iana Curtisa. Wydaje się, że podobnie jak Curtis, posiadł Banks zdolność sugestywnego hipnotyzowania słuchacza. Śpiewając w sposób monotonny potrafi naprawdę poruszyć. Świetnie to zresztą współgra z całą muzyką, opartą na repetycji, ale naznaczoną nietuzinkowym ładunkiem emocjonalnym i szlachetnością.

Charyzmatyczny Banks jest niewątpliwie postacią, która najbardziej przykuwa uwagę dziennikarzy, ale czy słusznie? „Zwykle ludzie traktują frontmana jako absolutnego lidera, którego wizji wszystko podporządkowane. Ale w tym zespole zwyczajnie nie ma lidera. Każdy z nas odpowiada za dwadzieścia pięć procent całokształtu. A przynajmniej do tego dążymy”, wyjaśnia Carlos. Pozory demokratycznych zasad? Trudno nie zgodzić się z Denglerem, oceniając wkład poszczególnych instrumentów w ostateczne brzmienie. Na końcowy monolit, na ścianę dźwięku generowaną przez kwartet, wpływa tak samo dudniąca sekcja, jak i psychodeliczne hałasowanie Kesslera. Kto wie nawet, czy to ostatnie nie jest w większym stopniu wyróżnikiem formacji, niż baryton Banksa.

Przełomem był kontrakt ze słynną firmą Matador. I wydana w pierwszych dniach czerwca 2002 EP-ka, zatytułowana po prostu Interpol. Bezbłędna. Na trzy piosenki trzy brylanty. Energiczny PDA, melancholijny NYC i absolutny majstersztyk w postaci epickiego Specialist. Ilością wspaniałych wątków i wyobraźnią zawartą w tych szesnastu minutach można by obdarować niejedną płytę niejednego wykonawcy. Efekt był natychmiastowy. Alternatywna krytyka dostrzegła w formacji zjawisko. Teraz już wszyscy zainteresowani czekali na płytę długogrającą. Turn On The Bright Lights ukazała się w sierpniu i spotkała się z nadzwyczaj serdecznym przyjęciem. Z miejsca wskoczyła do wielu zestawień najciekawszych albumów 2002. Ten rok z pewnością należał do nich.

Co dalej? Obecnie zespół koncertuje tak intensywnie, że media wręcz nie mogą w to uwierzyć („Interpol znów w trasie, jak oni to wytrzymują!”). Z obawami stawiają krok za krokiem. „Kariera jest czymś trudnym, łatwo można zapomnieć o priorytetach, zatracić się w zupełnie nieistotnych sprawach”, mówi Carlos. Ale Daniel widzi przyszłość w jaśniejszych kolorach: „Kiedy nie grałem w zespole, byłem w depresji. Zrozumiałem, że muszę podjąć to wyzwanie i czuję się z tym dobrze”. A Sam dodaje: „Jeśli zajmujesz się muzyką, ponieważ ją kochasz, rób to. Jeśli z jakiejkolwiek innej przyczyny, zapomnij o niej”. Piękne słowa.
(Tylko Rock, 2002)