JAMIROQUAI
"Seven Days In Sunny June"
Dementi! Proszę o uwagę wszystkich, którym nie tak dawno nawijałem o rozczarowaniu, jakie spotkało mnie w konfrontacji z nowym singlem Jamiroquaia! Piotr Piechota I'm looking at you! Zaszła fatalna pomyłka! Owszem, nadal uparcie mówię o zawodzie, ale odnośnie piosenki "Feels Just Like It Should", czyli pierwszego nagrania promującego świeży krążek grupy, Dynamite. W perspektywie kapitalnych, lotnych refrenów dostarczanych przez zespół w poprzedniej dekadzie ("Too Young To Die", "Cosmic Girl", "Virtual Insanity", by wskazać kilka), electro-rock z ociężałym pulsem i monotonnym, wciąż powtarzanym zawodzeniem Jaya wydawał się co najmniej męczący.
Dla odmiany, drugi hit z Dynamite, "Seven Days In Sunny June" to błyszcząca perełka. Pewnie wiecie jak często porównywano Jamiroquai do Stevie Wondera (głównie z powodu podobnego timbre wokalisty i uprawianego pola estetycznego). No sorry ale nie będę oryginalny. Tyle, że tym razem idzie o coś więcej: kawałek jest *bezbłędną imitacją* klasycznego brzmienia early 70s w wykonaniu Wondera. Lepka, giętka produkcja i jedna z najbardziej niewiarygodnie bogatych sekwencji akordowych (od początku zwrotki do końca refrenu) ostatnich miesięcy celują w szczytowe momenty Innervisions lub Talking Book. To współczesne "Golden Lady" osadzono na obowiązkowym biciu pianina, przejrzystym basiku i stukającej suchutko, bez zbędnych talerzy (oficjalnych wrogów groove'u!) perce, by później ożenić je z piskami syntezatora, skreczem gitarki i digi-smykami. Nad wszystkim czuwa słodki głos Jaya, dopełniający wrażenia kolejnego mega-standardu soul-funk-r&b. Denise Van Outen, anyone? Nie mogę przestać tego słuchać.
(Porcys, 2005)
"Runaway"
Przechadzając się po sklepie płytowym dostrzegłem ciepłą jeszcze składankę High Times: Singles 1992-2006, podsumowującą triumfalny pochód przebojów jednej z bezapelacyjnie zwycięskich singlowych grup ostatnich 15 lat. Spontanicznie postanowiłem sprezentować tę kolekcję mojej lubej i pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale nic w tym zaskakującego, skoro sama tracklista przyprawia o entuzjazm (zerknijcie sami). To jeszcze jednak mało. Jeden z dwóch (poza "Radio") premierowych kawałków w zestawie, "Runaway" sprawił że opadły mi ręce. Owszem, "krytyczna" część mnie wysunęła podejrzenie, iż Jay zbytnio zasłuchał się w zwrotki "The Party's Crushing Us" Of Montreal, bo z tego numer wydaje się przyśpieszoną zrzynką. Lecz "ludzka" część mnie rozdziawiła szeroko japę i wydusiła resztką sił sakramentalne "o kurwa".
Ja już nie wiem jak opisywać dokonania Jay Kaya. Ktokolwiek uznał Jamiroquai za zamknięty rozdział, musiał skapitulować przy zeszłorocznym "Seven Days In Sunny June". Ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Jay Kay jest jakiś pokurwiony i nie ma dosyć. Ooo co ci choodzi goościu. Dlaczego znów muszę pojechać taką wyświechtaną kliszą. Selektywna sprężynka basu a la Braxe, precyzyjny funk sucho-żrących strun wiosła, przestrzenne klawisze, diamentowe smyki niczym ze środkowego E.L.O. (ach te nagłe podjazdy i zjazdy) oraz półtonowe, jazzujące zmiany akordów w refrenie plus w chuj szczególików produkcyjnych tu i ówdzie – wszystko to uderza z potęgą Rapture. Grubość soundu, puls, songwriting! Czy muszę wspominać że każdy dźwięk zna swoje miejsce w paśmie? Niepojęte.
Jamiroquai to pojeby. Gdy słucha się "Runaway", utworu który lewą ręką zespół dodał do swojego "best of", łatwo ulec złudzeniu, że to najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobili. Na te prawie cztery minuty można zapomnieć o istnieniu "Too Young To Die" czy "Cosmic Girl". Ich instytucjonalność na rynku chartsów drugi raz z rzędu zapewnia nam poważnego kandydata do czołówki roku. Niby depcze im po piętach taki kolo, który supportował u nas Simply Red, i o nim też warto niebawem słówko napisać. Niby recenzenci zarzucają tym nowym trackom wtórność, tandetę i zagrywki pod publiczkę. Cóż, trochę mi tych ludzi żal. Jay Kay odnalazł formułę idealną, odwołując się do swoich idoli z lat 70-tych z równym im wyczuciem i talentem. Celem faceta są hity, bo na przykład ostatni jego album programowo zawierał 2-3 szlagiery + resztę zapchajdziur. I jak na razie skuteczność ma bezbłędną. Amen?
(Porcys, 2006)