JAY-Z
Reasonable Doubt (1996)
Debiut prezydenta hip-hopu, którym Shawn Carter ogłosił się kilka lat później, to najlepsze wydawnictwo w całej jego karierze, obfitującej przecież w świetne płyty. Tracklista zaczyna się od fenomenalnie zmysłowego "Can't Knock the Hustle", gdzie zbolały, ochrypły głos Mary J. Blige wnosi równie wiele, co nieskrępowane, giętkie przechwałki Jaya. Zauważmy nieznaczną zmianę bitu w refrenie – dochodzi zaledwie jedna nuta klawisza, ale jest to nuta trafiona idealnie – to się nazywa dozowanie środków i roztropna oszczędność. Album kończy wstrząsające "Regrets" – chore wyznanie o życiowych konsekwencjach dealowania, zasadzone na fusionowej rozmowie elektrycznego piana z basem. Między tymi dwoma arcydziełami rodzi się legenda – Jay-Z objawia światu nieskazitelny gust muzyczny, porywające flow i serię punchline'ów opartych na słownych gierkach i bystrych dwuznacznościach. Jest tu i błyskotliwe opracowanie sampla z "The World Is Yours" Nasa w "Dead Presidents II", i charakterystycznie łzawy bit Premiera w "Bring It On", i wreszcie historyczny moment w "Brooklyn's Finest" – symboliczne przekazanie berła przez panującego jeszcze wtedy w rapie Notoriousa B.I.G. Carter potem z dumą podkreślał, że został oficjalnie namaszczony przez Biggiego i rościł sobie prawa do nieformalnego kontynuowania jego misji po tragicznej śmierci autora "Ready to Die". Obserwując luz, z jakim obaj panowie wymieniają się mikrofonem, spokojnie można mu przyznać rację.
(T-Mobile Music, 2012)
The Dynasty: Roc La Familia (2000)
"I Just Wanna Love U (Give It To Me)"
"Hov! Hov", rozpoczyna nigga Jigga. To jego najbardziej eksperymentalny singiel w karierze, choć na pozór prosty i zwyczajny. Strukturę bitu można rozrysować na rzucie zegara i kardynalne dla niego "zamknięcie" odbywa się między 9 a 12. Forma utworu to hybryda songu avant-r&b, z własną logiką melodyczną i narracyjną, oraz hip-hopowego wymiatacza. Obie płaszczyzny – kierowane odpowiednio przez Pharrella i Shawna – nakładają się na siebie i wzajemnie pobudzają (spotykając się nagle w akapicie od "Can't deny me / Why would you want to"). Sz sz sz sz sz sz szeleszczące skrawki rytmu, srebrne dzwonki i szczypta paru następnych tyci tyci rodzynków gwarantują emocje na dziesiątki przesłuchań. "I Just Wanna Love U" to jeden z kamieni milowych hip-hopu tej dekady i ewidentna wskazówka jak wiele nieodkrytych dotąd szlaków proponuje on jako gatunek, jeśli tylko potraktować go niekonwencjonalnie.
(Porcys, 2006)
The Blueprint (2001)
Są tacy, co mówią o "The Blueprint" – "kolekcja samych hitów, istne the best of". Nie mogę się zgodzić... "Jigga That Nigga", "Hola Hovito", "Renegade" – na mój gust za mało melodyjne na przeboje. Natomiast całkiem prawdopodobne, że nie było w omawianych latach płyty, na której raper oznajmiałby z taką bezczelnością i pewnością siebie że jest królem, władcą, imperatorem – i w dodatku miał rację. Moje trzy ulubione momenty – francuskie wyznanie miłości w "Girls Girls Girls", bas na początku "All I Need" i "come on!" Jima Morrisona w "Takeover".
(T-Mobile Music, 2011)
W dniu w którym zabrałem na zajęcia pożyczony od Kinola egzemplarz The Blueprint, wyjąłem go dumnie na ławkę i przeglądałem wkładkę. Gwara zauważył błyskawicznie że na fotce wewnętrznej Jay-Z wygląda jak by się zesrał (przytrzymuje szerokie opadające spodnie z miną siedzącego na kiblu), co spowodowało ekstazę śmiechu w wykonaniu niżej podpisanego do końca ćwiczeń. Lecz jeśli Carter chciał coś osiągnąć tą płytą, to raczej to, żebyście wy się zesrali. Z wrażenia. W sławetnym dissie "Takeover" wyzywa Mobb Deepa od wieśniaków, a Nasowi wysuwa szczerze mówiąc średnio trafione zarzuty ("Nigga switch up your flow"?!), ale robi to z taką żulerską butą w głosie, że nietrudno przyklasnąć. Siła perswazji. W teorii zsamplowanie podstawy rytmicznej "Five To One" i Morrisona drącego się "Come on!" wydaje się komiczne, ale tu maczał palce K-West, nie mam pytań. W ogóle stawka producentów doborowa: Eminem, Timbaland. Smaczków w bród. W "All I Need" nuta basu na 0:39, to dobre. Oj dobre. Z kolei Just Blaze ścieli łóżko dla najładniejszego tracka zestawu, "Girls, Girls Girls". Marzę usłyszeć kiedyś w trakcie gry wstępnej echo "Je t'adore Borys D". Smyki i soulowy gospel w backgroundzie wirują jak u Barry White'a. Grubas nawija lejtmotyw przewodni. Basik podjeżdża zawadiacko w chorusie. Na tym tle Hova opowiada, że ma te wszystkie laski: Hiszpankę, Francuzkę, Indiankę, czarną i modelkę, która wprawdzie nie gotuje i nie sprząta, ale zawsze odstawiona imprezuje. I miał rację, jest pełnoprawnym bossem – w końcu sypia z TĄ Beyoncé i to dzięki temu albumowi mógł się trzy lata później ogłosić "number 1 on everybody list".
(Porcys, 2005)
The Black Album (2004)
Jak twierdzi sam zainteresowany, The Black Album to ostatnie dzieło w dyskografii Jay-Z, definitywne zakończenie i podsumowanie dotychczasowej kariery nagraniowej. To postanowienie, wpierw wielce kontrowersyjne, można jednak w pełni zrozumieć. Zerknijmy na obecny status artysty. Powszechnie uznaje się go za liderującą figurę rapu, zarówno w mainstreamowych, jak i niezależnych środowiskach. Ma w dorobku niekwestionowane hip-hopowe standardy w rodzaju Reasonable Doubt lub The Blueprint. Prowadzi własną wytwórnię Roc-A-Fella, promującą młodych, zdolnych czarnych wykonawców (Kanye West, Cam'ron). U jego boku tkwi utalentowana i urodziwa wokalistka Beyonce, obiekt westchnień fanów komercyjnego popu na całym świecie. Wreszcie, choć nigdy nawet nie zbliżył się poziomem do genialności debiutu Nasa, Illmatic, już dawno zostawił wielkiego rywala daleko w tyle, co zresztą wytknął mu w słynnym diss-tracku "Takeover". Starczy?
Tę litanię świetnie kwituje tytuł i refren najlepszego chyba numeru na The Black Album, "What More Can I Say". Gorący beat porywa dramatyzmem, a w zakończeniu sam MC zastanawia się: "I suppose to be number one on everybody list / We'll see what happens when I no longer exist". Tekstowo, The Black Album porusza wątki refleksyjne i biograficzne, w formie rozrachunku dotychczasowych życiowych osiągnięć. Przykład? "Shawn Carter was a very shy child growin' up" oznajmia matka artysty ponad klasycyzującymi soulowymi pasażami (Marvina Gaye się kłania) w "December 4th". Muzycznie, to rzecz zdywersyfikowana stylistycznie, na co wpłynął udział wielu producentów z różnych podwórek. Mistrzowsko wypadają i Neptunes (Change Clothes oraz Allure), i Kanye West (Encore), i Rick Rubin (99 Problems), ale właściwie cały niemal godzinny materiał z gracją i zwycięsko balansuje między eleganckimi, błyszczącymi podkładami i ostrzejszymi, tudzież ździebko eksperymentalnymi akcentami.
Krytycy spierają się, czy finalne trzy grosze Jay-Z w hip-hopie zapewnią sobie trwałe miejsce w pop-kulturze. Cóż, na korzyść zwolenników Shawna już teraz przemawiają fakty. Właśnie ukazał się The Grey Album autorstwa Danger Mouse (ze składu DM + Jemini), gdzie kawałki zbudowano miksując wokale The Black Album z legendarnym White Albumem Beatlesów. (Bezprawnie zresztą, lecz to osobna historia.) Czy takiego rodzaju zestawienie o czymś nie świadczy?
(Clubber.pl, 2004)
"Change Clothes"
Być może jestem odosobniony, ale wolę "Change Clothes" od "Allure". Oba utwory są spoko, choć w "Allure" połowę wartości zdobywa Jigga swoim kultowym "oh no", smyki niespecjalnie gryzą się z fortepianem, a sztuczka z wystrzałami zdaje się niepotrzebna. "Change Clothes" natomiast bounce'uje bezpretensjonalnie, nie celując w nic wielkiego i dlatego właśnie daje taką radochę w słuchaniu. To perfekcyjny kawałek między pracą a wyjściem na imprezę i muzyka decyduje o tym w równie dużym stopniu, co słowa. Kolejny z archetypicznych start/stopów, "Change Clothes" urzeka blaszanymi przeszkadzajkami, mokrym jak włosy po prysznicu pianinkiem i narracyjnym syntezatorem. Niemal widać jak Hov i Beyoncé przebierają się przed party podrygując do tego groove'u. Jedyny błąd strategiczny Cartera to wybór piosenki na lead single. To nie jest smash według definicji; refren zbyt ospały i niemrawy. *Jasne* że trzeba było od razu zajebać "99 Problems"! Ale to już inna opowieść.
(Porcys, 2006)
"Niggas In Paris" (2011)
Wciąż bodaj najśmieszniejszy dziecinny bit w mainstreamowym hip hopie, okraszony zresztą paroma równie zabawnymi (i też infantylnymi) wersami w rodzaju "Fuck that bitch, she don't wanna dance / Excuse my French, but I'm in France". Jak na apogeum samo-proklamowanego "luksusowego rapu" ociekającego złotem, ziomki dały tu całkiem sporo frajdy.
(2020)
mamy rok Shawn-Carterowski - 15. rocznica tragedii WTC to rownież 15-lecie The Blueprint, w czerwcu było 20-lecie Reasonable Doubt, a 2016 to także 30-lecie jego aktywności za mikrofonem. świetny pretekst do sporządzenia okolicznościowej plejki - mega frajda.
gdy w pierwszej połowie lat 00s wnikałem głębiej w rap, Jay-Z był w tym sensie "prezydentem hip hopu", że medialnie uosabiał nie tylko gatunek, ale i cały stojący za nim ruch kulturowy. był synonimem powszechnego wyobrażenia o rapie, niczym niegdyś Beatlesi i Stonesi o rocku.
jednocześnie dzięki sławnemu "uchu do bitów" (...tyleż chwytliwych, co progresywnych) i bezdyskusyjnym nadwyżkom charyzmy (muzycznie wyrażanym za pomocą imponującej offbitowości nawijki) przekroczył format rapu - zupełnie jak wspominani tu niedawno Outkast pretendując do miana prawdziwej ikony popu.
(uwzględniałem nagrania w których Jay-Z figuruje jako główny wykonawca - pominąłem więc wszelkie gościnne zwrotki typu "Crazy In Love" czy "Umbrella")
moje top 20:
1. Regrets (jego arcydzieło, nigdy nie był bliżej mojego ideału rapu)
2. I Know (kulminacja chemii z Pharrellem, kulminacja jego erotycznej obsesji)
3. 99 Problems (walec drogowy)
4. Girls, Girls, Girls (humorystyczna wyliczanka kochanek - "Tired of Sex" Weezera a rebours)
5. Can't Knock the Hustle (otwarcie kariery na serio, trzęsienie ziemi przed wzrostem napięcia)
6. All I Need (niby transcendentny bit na pustą bramkę, ale nie takie pudła słyszałem)
7. Dead Presidents II ("You made it a hot line, I made it a hot song")
8. Nigga What, Nigga Who (najsłodszy joint Timby w latach 90.?)
9. Change Clothes (najlepszy kawałek przed wieczornym wyjściem z dziewczyną, ever)
10. Nymp (mam totalną słabość do podkładu)
11. I Just Wanna Love U (klubowy klasyk z epoki)
12. Hard Knock Life (imprezowo #1 na tej liście)
13. Takeover (nikt nie wyjdzie stąd żywy)
14. Ignorant Shit (świeża adaptacja "milczącej", "łóżkowej" sekcji "Between the Sheets")
15. Big Pimpin' (wśród przystępniejszych pojebstw Mosleya z heroicznej ery)
16. Who You Wit (Ski dostrojony tutaj do Neptunesowskich standardów)
17. Show Me What You Got (klasyczny opad szczęki jak Just Blaze miecie na garach)
18. Excuse Me Miss (był taki cykl imprez we Freshu - "czwartkowy sex")
19. Politics As Usual (śliczny dysonans w przycięciu sampli na refrenie)
20. Versus (najdziwniejszy track z emeryckiego etapu)
(2016)