JEROME KERN

 

#73
JEROME KERN
"Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Kolejna, chyba najproduktywniejsza broadwayowsko-hollywoodzka fabryka, z setkami wałków w obfitym portfolio i paroma musicalami z takim zestawem songów, że "mój kumpel płacze do dziś" (hello Show Boat). Wiele z nich stało się jazzowymi standardami, bo panowie DŻEZMENI doceniali to, co ten nowojorski brytofil niemieckiego pochodzenia wyczyniał w przebiegach harmonicznych. Na przykład o nieodgadnioną alchemię jego najcudowniejszego dziełka, "All The Things You Are", muzykolodzy kłócą się od dekad. I nadal będę się upierał, że dzisiejsze uszy mimowolnie deprecjonują rolę kwitów w hitach z tamtej ery. Mimo wszystko spróbujmy, bo koło kwintowe zawsze na propsie, a sławny trick z toniką w pełni odsłoniętą dopiero w ostatnim akordzie też robi wrażenie za każdym razem. Aha, jeszcze ciekawostka – facet kumplował się z P.G. Wodehouse'em, który machnął mu po koleżeńsku garść tekściorów. Niby poboczny fakt, ale to jednak Wodehouse, więc z urzędu "+ 10 do charyzmy".
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *