JIMI HENDRIX

 

Are You Experienced (1967)

Hendrix pojawił się nagle znikąd i wstrząsnął muzyką rockową tak, jak prawie nikt inny w całej historii gatunku. Potrafił jednym niedbałym uderzeniem w struny gitary wywoływać histerię. Jego muzyka brzmiała tak świeżo, ostro, zuchwale. Ludzie byli w pełnym amoku, nie łapiąc za bardzo, o co chodzi, gdy w 1967 roku artysta wydał wraz ze swoją grupą The Jimi Hendrix Experience (Noel Redding – bas, Mitch Mitchell – bębny) debiut Are You Experienced. Siła gitary Jimiego, energia zawarta w jego głosie i diabelski klimat unoszący się nad kolejnymi kompozycjami wydawały się być z innego wymiaru. Już samo jedno nagranie "Purple Haze" o tym decyduje: ten riff na otwarcie, ta pasja wokalu, te kipiące zacięcia gitary... Ale w takim razie co powiedzieć o "Foxy Lady", "Third Stone from the Sun", czy psychodelicznym utworze tytułowym? Wszystkie utwory Hendrixa powalają do dziś tak samo, jak musiały powalać w momencie powstania. Jimi miał coś, co słowa tylko zubażają. To jest pierwotna moc rocka, wyrastająca jeszcze z bluesa, ale rockowa w każdym calu, esencjonalna.
(Tylko Rock, 2002)

* * *

Jimi Hendrix w Porcys's Guide to Pop

Miejsce:
Seattle, Washington (USA).

Lata aktywności:
1966-1970.

Kluczowe postaci i ich wkład:
Pod szyldem Jimi Hendrix Experience wspierali go Mitch Mitchell na garach i na basie Noel Redding, a potem Billy Cox, który wraz z perkusistą Buddy Milesem zwarli skład Band Of Gypsys.

Dlaczego właśnie on?
Żadna poza Hendrixem figura w muzyce popularnej nie cieszy się tak uniwersalnym i bezdyskusyjnym konsensusem. Są tacy (kręgi akademickie), którzy podważają nawet Bitli, a reszta zależy od punktu widzenia, upodobań, kraju zamieszkania. Zaś z Hendrixem zgodność idealna: każdy, kto rości sobie prawa do bycia "znawcą" tematu, uznaje go za tego jednego człowieka, który na zawsze zrewolucjonizował znaczenie gitary elektrycznej w rocku, wyniósł na międzyplanetarne wyżyny technikę gry na tym instrumencie i odgraniczył grubą kreską historię na dwie epoki: przed nim i po nim. Kto najlepiej gra na wieśle? Otóż Hendrix grał całkiem nieźle. Akord hendriksowski, wymiatanie, riffy, power trio, czucie, "Star Spangled Banner", głos, teksty, czar – to ledwie margines.

Dziura w stogu siana:
No stara śpiewka – przy lepszej selekcji potrafiłby wysmażyć jeden album-absolut, a tak zostawił po sobie kilka tylko kapitalnych.

5 esencjonalnych kawałków:
"Purple Haze", "Machine Gun", "Little Wing", "Crosstown Traffic", "Hey Joe".

Cytat na opis GG:
"You know you're a sweet little lovemaker?".

Płyta, której wstyd nie mieć:
Are You Experienced.

Influenced by:
Mistrzowie bluesa, Chuck Berry, Cream, wzmiankowani już Bitle (live wykonanie "Sgt. Pepper's" chwilę po premierze, słabo?).

Influence on:
Sklepy muzyczne z gitarami, rock, cokolwiek. A poważnie – on nie miał bezpośrednich następców czy naśladowców, bo (śmieszne) nikt nie umie grać jak on. Z debilniejszych żartów lubię nazywanie Lenny Kravitza "Hendrixem lat dziewięćdziesiątych" (i wcale nie mam nic do Lennego Kravitza – teledysk z Millą Jovovich – szacun).

Księstwa przyległe, lenna i terytoria zamorskie:
Eric Clapton, John Mayall, Blue Cheer.

Coś jeszcze?
Uwaga, halo, skumajcie, że on nie był mańkutem grającym na gitarze z przełożonymi strunami, jak wszyscy (Macca choćby). On był mańkutem grającym na NORMALNEJ gitarze. "Basolut" (pozdro Natalia).
(Porcys, 2009)

* * *

"Jesteś takim Jimim Hendrixem nudy – podpalasz ją, demolujesz, ale to wciąż jest nuda" 🤣

Najwyraźniej z tego właśnie w powszechnej świadomości zasłynął popularny HENIO, którego PÓŁWIECZE śmierci przypada właśnie dziś. Notowałem niegdyś w porcysowym Guide to Pop:

"Człowiek, który na zawsze zrewolucjonizował znaczenie gitary elektrycznej w rocku, wyniósł na międzyplanetarne wyżyny technikę gry na tym instrumencie i odgraniczył grubą kreską historię na dwie epoki: przed nim i po nim. Kto najlepiej gra na wieśle? Otóż Hendrix grał całkiem nieźle. Akord hendriksowski, wymiatanie, riffy, power trio, czucie, 'Star Spangled Banner', głos, teksty, czar – to ledwie margines".

Było to jednak przemykanie po powierzchni znaczeń i hasłowa synteza, bo HENIEK artystycznie wniósł przecież znacznie więcej. Gustav Ejstes zwracał mi kiedyś uwagę na pełnokrwiste brzmienie i ekspresję wokalną Hendrixa. Maciej Cieślak w podobnej rozmowie doceniał jego umiejętności tekściarskie. Zaś Simon Reynolds chwalił odwagę i wyobraźnię eksperymentów producenckich, wyprzedzających Eno-wskie "traktowanie studia jako instrumentu".

Od siebie dodam jeszcze taki paradoks – niesłychany LIRYZM skryty za fasadą ociekającego dzikim erotyzmem scenicznego zwierzaka. Finezyjne, acz nadal surowe ballady, znacznie wykraczające poza bluesowy schemat zjazdu "faceta po przejściach". Spróbujcie na przykład ogarnąć jazzowe progresje w jedyneczce poniżej. Proto-Sly, proto-Funkadelic, proto-Prince, proto-Andre 3000? A może ta AKORDIADA to proto-Kenny Gilmore, tyle że w zwolnionym tempie? 🤔

To jeszcze nie koniec obchodów – w weekend ciąg dalszy, "proszę spodziewać się niespodziewanego". Tymczasem na razie plejka z 27 (as in "klub 27") kluczowymi nagraniami Jimiego opublikowanymi za jego życia oraz moja dyszka ulubionych kawałeczków z tego "oficjalnego" etapu:

1. Have You Ever Been...
2. Purple Haze
3. Little Wing
4. Crosstown Traffic
5. Foxy Lady
6. 1983...
7. The Stars That Play with Laughing Sam's Dice
8. Love or Confusion
9. Burning of the Midnight Lamp
10. Third Stone From the Sun
(2020)


* * *

Zgodnie z obietnicą jeszcze skromne post-scriptum do obchodów pięćdziesiątej rocznicy śmierci HEŃKA. Mianowicie wyszedłem z założenia pt. "nie mieszajmy dwóch systemów walutowych, nie bądźmy Pewexami". Dorobek oficjalnie wydany za życia artysty to jedno, a jego dyskografia pośmiertna to drugie. Zwłaszcza, że wymarzony kształt nieukończonego, czwartego studyjnego longplaya Jimiego to obok SMiLE i analogicznych "lost albums" The Who czy Prince'a archetypiczny przedmiot zażartych dyskusji ZAPALONYCH geeków-melomanów.

Zresztą na przestrzeni kilku dekad ukazało się wiele płyt imitujących hipotetyczną tracklistę tego dziełka. Zupełnie "z partyzanta" podjąłem RĘKAWICĘ i ja. Z puli ponad trzydziestu potencjalnych szkiców nagraniowych wybrałem dyszkę, która zwiastowałaby etap dojrzałego kluczenia motywicznego a la Houses of the Holy / Physical Graffiti / Presence. Szczególnie polecam nieformalny hicior "Angel", epickie żale w "Hey Baby..." ("List Do M." Dżemu nie wziął się znikąd), sięgającą nieomal wyżyn jazzowego wyrafinowania "Have You Ever..." perełkę "Drifting" oraz proto-free-krautrockową mgłę "Cherokee Mist".
(2020)