JIMMY VAN HEUSEN
#85
JIMMY VAN HEUSEN
Jeśli czasem zastanawiacie się, dlaczego to właśnie Sinatra wykonywał najlepsze popowe numery przed nadejściem Beatlesów, to macie tu kawał przekonującej odpowiedzi. Edward Babcock był maszyną, od końca lat 30. do końca lat 60. natrzaskawszy około 800 utworów do filmu, teatru i telewizji. Dzisiejszy, mniej wyrobiony słuchacz czysto "wrażeniowo" prawdopodobnie dostrzegłby w większości z nich pewien powtarzający się, wokalno-jazzowy schemat, a samego kompozytora uznałby za "dżobowicza". Abstrahując od tego, że np. Mozart też nieraz bezczelnie opaździerzał kilka patentów na krzyż i był na maksa dżobowiczem, to problem z odbiorem wynika tu z czego innego. Te evergreeny są w powszechnej świadomości tak silnie przypisane do pewnej epoki i konwencji ("lata 50.", "revival swingu", "melodie które zna cała Ameryka", "eleganckie kobiety w pięknych tutaj toaletach" etc.), że skupiamy się na nastroju i formie, a nie na kompozycjach, w których przecież akordami żongluje się jak piłeczkami w cyrku. Widzimy przedstawienie, a nie widzimy rzeczy. Dlatego najlepiej kontemplować ich szyk i wytworność w oderwaniu od stylistycznej otoczki. Zapraszam.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)
* * *